„Białe małżeństwo" na najwyższym podium

"Białe małżeństwo" Różewicza w reż. Martyny Łyko z Teatru Polskiego we Wrocławiu otrzymało Nagrodę im. Joanny Puzyny - Chojki

„Białe małżeństwo" Różewicza w reż. Martyny Łyko z Teatru Polskiego we Wrocławiu otrzymało Nagrodę im. Joanny Puzyny - Chojki, którą przyznało jury dziennikarskie późnym wieczorem w sobotę w siedzibie Teatru Siemaszkowej – gospodarza i organizatora 7. Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie. Specjalną nagrodę otrzymali zespołowo aktorzy kreujący postacie w „Wiśniowym sadzie" Czechowa w reż. Andro Enukidze z Teatru Siemaszkowej w Rzeszowie.

Publiczność nagrodziła przedstawienie „Biblia:Próba" w reż. Jerneja Lorenci z Teatru Horzycy w Toruniu.

- „Łyko szczerze rozmawia z nami o naszym podwójnym moralnym dnie. Na pewno celnie temu służy przesłanie z tezą o świecie opresyjnym względem kobiet. Idąc tym tropem świetnym pomysłem jest opowiedzenie wszystkiego wyłącznie przez kobiety i w konsekwencji obsadzenie w przedstawieniu samych pań, również jako postaci męskich. Można też odnieść wrażenie, że chodzi tu o pokazania seksualności w świecie pomieszania płci i ogólniejszej natury chaosu. Seksualności mężczyzn w gruncie rzeczy też, chociaż w opiniach kobiecych. Akcentując zarazem poetycką i groteskową aurę sztuki. Subtelnie prowadząc z widzami dialog o wielopokoleniowej seksualności widzianej oczyma kobiet.

Opowiadając o opresji wobec kobiet, Łyko mówi nam w gruncie rzeczy o naszym zaimpregnowaniu na cudze nieszczęście bez względu na to jakie by ono nie było, czego i kogo dotyczyło. O hipokryzji i znieczulicy, skoro schowani za maskami obłudy i nieprzemakalni często w imię „boskich wartości" bywamy obojętni na to co w sposób oczywisty i wręcz namacalnie jest złe. A nie dotyczy tylko świata kobiet.

Czują to wrażliwie aktorki. Spektakl jest wyrównany i doskonale zagrany. Bianka Aleksandry Chapko świetnie oscyluje na granicy nadal obecności w świecie zakłamanym - i już rodzącej się niezależności, w jakimś sensie godząc zachowawczość z drapieżnością wieku dojrzewania. Sceny, w których Paulinę Beaty Śliwińskiej dusi gorset katolickiej układności należą do szczególnie udanych. Beniamin Iwony Kucharzak - Dziudy jest postacią nieśmieszną, zagraną stonowanie i subtelnie jako uosobienie wiary w prawdziwe uczucie. Dziadek Moniki Bolly, postać z drobnych detali i świetnie zagrana, śmieszy i budzi obrzydzenie. Ojciec Jolanty Zalewskiej zadziwia złowrogą „charyzmą". Matkę Bożena Baranowska i Ciotkę Agata Skowrońska obie udanie wyposażają w finezyjnie dozowaną hipokryzję, pogodzenie z losem i w sumie dobrym samopoczuciem w niemoralnym światku. Kucharcia Katarzyny Baran, molestowana i gwałcona przez Ojca, nie śmieszy, nie budzi współczucia, najzwyczajniej przeraża.

Postacie te w większości mają wspólny mianownik zniewolenia i jednocześnie tak naprawdę pogodzenia ze swoim losem. Smętnie snują opowieści o świecie opresyjnym. Tylko Bianka i Paulina chcą się z niego wyzwolić i mają na to siłę. Ale są zagubione. Łyko pokazując te ich usiłowania unika uproszczeń i nie kieruje się emocjami. A na koniec zostawia widzów z sugestią, że jest jednak światełko w tunelu, w świecie ludzi żyjących w uścisku stereotypów i wiary w cuda.

Łóżko na którym dialogują Bianka i Paulina nakryte białą pościelą bywa stołem albo ołtarzem. W przestrzeni umownej charakteryzującą się prostotą. Na przekór wnętrzom mieszkań zachowawczo myślących ludzi" - pisałem w "Dzienniku Teatralnym" o „Białym małżeństwie" zaraz po premierze w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

- „Wiśniowy sad" zapamiętam na długo, przede wszystkim ze względu na wstrząsającą finałową scenę pożegnania Raniewskiej (znakomita w tej roli Mariola Łabno-Flaumenchaft) z jej dotychczasowym życiem oraz niemniej poruszającą scenę niedopełnienia się relacji Łopachina (Robert Żurek) i Warii (Dagny Mikoś). Pierwsza z nich dzieje się niepostrzeżenie. Sad i majątek sprzedany, byli mieszkańcy właśnie go opuszczają, a my jesteśmy świadkami mikroscen rozmów towarzyszących wyjazdowi. Nie wiadomo, kiedy na scenie zostaje nagle tylko Raniewska i ze łzami w oczach wygłasza kilka słów, będących esencją treści „Wiśniowego sadu": O mój kochany, mój najdroższy piękny sadzie! Życie moje, moja młodość, szczęście moje, żegnaj! Mariola Łabno-Flaumenchaft wyrzuca z siebie te słowa, dławiąc się nimi, po czym zaczyna niemo krzyczeć, synchronizując się z dźwiękiem trąbiącego, rozszalałego pociągu, który zmiecie za chwilę nie tylko ją, ale cały jej świat, łącznie z innymi bohaterami dramatu. Przyznam, że od razu stanęła mi przed oczami inna ikoniczna scena rosyjskiej literatury - moment, gdy zagubiona i nieco zdziwiona nagłym impulsem Anna Karenina rzuca się pod pociąg. Patrząc na Raniewską, pomyślałem, że odniesienie to zaskakująco tu pasuje. Choć będzie ona dalej żyć i „pchać swój pług przez kości umarłych" - Czechowowska opowieść jest przecież w spektaklu Andro Enukidze jakąś retrospekcją z jej dawno porzuconego życia - wewnętrznie właśnie popełnia samobójstwo, skazując się na ziemskie - a może i wieczne - niespełnienie. Odmawiając świadomie dalszej publicznej egzystencji, rzuca całą swoją zbolałą duszę pod pociąg żeby już na zawsze zamknąć się w grobie swoich własnych wspomnień i życia.

Inną sceną, pozostającą na długo w pamięci, jest ostatnia rozmowa Warii i Łopachina, rozmowa, która miała ich do siebie zbliżyć na tyle, żeby mogli się wreszcie połączyć. Dagny Mikoś i Robert Żurek grają tę scenę koncertowo; na powierzchni powagi tej rozmowy stopniowo zaczyna się pojawiać jakaś piana błazeństwa, coś, czego żadne z nich się nie spodziewało, a co natychmiast pozwala im ukryć swój wstyd i zażenowanie deklaratywnością, potrzebą przekładania głębi uczuć na słowa, te nieszczęsne szeleszczące dźwięki. Koncertem aktorskim jest też sekwencja wzajemnych spojrzeń i drobnych gestów, wykonywanych mimochodem przez Mikoś i Żurka - to scena z gatunku tych, których nie można zaplanować, bo każdy element jest tu niczym bilardowa kula, poleci tam, gdzie została właśnie skierowana. Owa rozmowa rzeszowskich aktorów w rolach Czechowowskich kochanków, tej parodii Romea i Julii, złożona z niepotrzebnych słów, emocji, ukrywanych spojrzeń, jawnych gestów okazała się aktorską grą perfekcyjnych bilardowych trafień, żeby w swej treści ukazać nam się jako ludzka życiowa katastrofa dwojga poczciwych i głęboko nieszczęśliwych ludzi. Wielkie dla nich obojga brawa, choć Robertowi Żurkowi kłaniam się w pas najuniżeniej. Uważam bowiem, że wreszcie na rzeszowskiej scenie zagrał postać i rolę godną swojego niezwykłego talentu. Wreszcie miał okazję pokazać pełen wachlarz umiejętności i emocji, rozpiętych pomiędzy znakomitą literaturą, teatrem czy szerzej sztuką a głębią ludzkiego doświadczenia, zapisaną w DNA Czechowowskich postaci" - pisał Tomasz Domagała w „Dzienniku Teatralnym" o "Wiśniowym sadzie" zaraz po premierze w Teatrze Siemaszkowej w Rzeszowie.

- „Na szczęście istnieją spektakle niezwykłe, które pozwalają widzowi zatopić się w unaocznionej i uobecnionej opowieści, a także zapomnieć o całej iluzji i umowności, mimo że ta iluzja świadomie i konsekwentnie jest demaskowana. Takim przedstawieniem jest „Biblia: Próba" Jerneja Lorenciego, którego teatr zawieszony jest między przestrzenią miłości, rozpaczy, cierpienia i zawierzenia, skonstruowany z pomocą prostych rekwizytów, jak chleb, popiół, pióra, kamienie czy nóż. Tekst - prezentowany niczym partytura koncertu - jest zbudowany z fragmentów Pieśni nad Pieśniami, Księgi Hioba, Księgi Koheleta i Apokalipsy. Centralną postacią spektaklu jest Hiob (Paweł Tchórzelski), inkarnacja ludzkiego losu, na pozór bezwolna ofiara rozgrywek sił światła i ciemności, która w finale zyska władzę sądzenia. To on, człowiek dotknięty niezrozumiałym dla niego cierpieniem, zdobędzie prawo osądzenia świata i samego Boga.

Pierwsza część spektaklu to scena miłosnego dialogu Hioba i jego żony (Maria Kierzkowska). Rozmawiają tekstem Pieśni nad pieśniami, wzajemnie karmiąc się chlebem i pijąc wodę z jednej szklanki. Dialog ten urzeka intymnym pięknem, choć aktorzy wypowiadają swe kwestie do mikrofonu. Ten sam mikrofon posłuży do „podsłuchiwania" serca cierpiącego Hioba. W dalszej części spektaklu Michał Marek Ubysz, w roli dyrygenta-demiurga sytuacji scenicznej, czyta fragmenty księgi Hioba, a potem wywołuje po imieniu kolejnych siedzących za pulpitami aktorów, inspirując ich bądź do przeczytania biblijnego wersetu, bądź podjęcia scenicznej akcji. Szczególne, nieme role przypadły Agnieszce i Arkowi (Agnieszka Wawrzkiewicz, Arkadiusz Walesiak). Stają się poniekąd poręczycielami woli diabła, któremu Bóg pozwolił doświadczyć Hioba cierpieniem.

Najtragiczniejsze fragmenty historii Hioba odczytywane są po wielokroć. Repetycja ta nie tylko wzmaga ich siłę rażenia, ale pozwala wniknąć w splątaną cierpieniem świadomość Hioba, któremu ukojenia nie przynosi troska żony ani wsparcie przyjaciół. Małgorzata (Małgorzata Abramowicz) trzymając Hioba w ramionach niczym Maria ciało Chrystusa, mówi do niego ciepłym, pełnym matczynej miłości głosem, cytując słowa Jahwe. Konsolacja jednak nie następuje. Hiob zakleja taśmą usta Bogu, żonie, kilkorgu innym osobom i narratorowi, po czym zajmuje jego miejsce. Odbiera tym samym głos wspomnieniom, przeszłości, przeznaczeniu, przemawia słowami Apokalipsy. Rozbrzmiewają trąby, Tomasz (Tomasz Mycan) z piórami na plecach niczym anioł zagłady stoi nad spętanym i zakneblowanym Bogiem.

Świat Hioba rozpadł się i jego osobistej apokalipsy nikt nie jest w stanie zatrzymać.

Spektakl oddziałuje na widza atmosferą gęstą niczym popiół. Opowieść, w której elementy okrucieństwa sąsiadują z liryzmem, dotyka najtrudniejszych pytań. Tytułową „próbę" można czytać na kilku płaszczyznach. Próbie poddany został nie tylko Hiob, ale też jego małżeństwo, nawet Bóg. Cierpienie Hioba staje się laboratorium globalnej apokalipsy. Widz próbuje wejść w jego doświadczenie. Wreszcie sam spektakl, w trakcie którego aktorzy przewracają kartki scenariusza i czytają swe kwestie pozornie przypominać może teatralną próbę.
Paweł Tchórzelski jako Hiob zachwyca oszczędną godnością, Maria Kierzkowska i Arkadiusz Walasiak gamą emocji wyrażanych niewerbalnie, Małgorzata Abramowicz liryzmem i empatią. Ich grę cechuje rytmiczna wręcz dyscyplina. Uznanie budzi też ogromny szacunek dla słowa - biblijne wersety brzmią świeżo i prawdziwie, szlachetnie i czysto - pisze Wojciech Jerzy Kieler na portalu teatrologia.pl o „Biblii. Próbie" w Teatrze Horzycy w Toruniu.

7.FNT rozpoczął spektakl „Kto zabił Kaspara Hausera" Radka Stępnia z Teatru Jaracza. Dalej w nurcie konkursowym umieszczono spektakle skonstruowane na tekstach klasycznych, które na nowo odczytywane proponowały rozmowę o tym co nas dręczy, uwiera, niepokoi dzisiaj: oprócz nagrodzonych były to „Komedia. Wujaszek Wania" Czechowa z Teatru Zagłębia w Sosnowcu i „Kupiec wenecki" Szekspira z Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku.

Temu nurtowi towarzyszył Przegląd Off - Rzeszów złożony ze spektakli teatrów offowych: Dada von Bzdülöw z Gdańska, Brama z Goleniowa, o.de.la z Rzeszowa i Orbis Tertius z Poznania z „Misterium buffo", ostatnim dziełem Lecha Raczaka.

Były też czytania performatywne tekstów młodych autorów uczestniczących w projekcie Scena Nowej Dramaturgii. A na koniec „wisienką na torcie" - studencki spektakl „Flying fish" z Filii w Bytomiu krakowskiej Akademii Teatralnej im. Wyspiańskiego.

Myśl przewodnią siódmej edycji FNT stanowił cytat z „Przesłania Pana Cogito" Herberta: „Powtarzaj wielkie słowa, powtarzaj je z uporem".

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
30 października 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...