Bicie piany, a nie resocjalizacja

rozmowa z Dariuszem Jeżem

"Więzienie jest przedsiębiorstwem, a dyrektor menedżerem. Więzień powinien siedzieć o chlebie i wodzie, a mordę trzymać krótko. W lubelskim więzieniu zdarzyła się rzecz wyjątkowa: dyrektor Drożyński chciał więźniów czymś zainteresować. Padło na teatr." - z Dariuszem Jeżem rozmawiają Marta Szczepaniak i Bartłomiej Miernik.

Marta Szczepaniak Teatr to niecodzienna forma spędzania czasu w więzieniu. Jaka jest geneza powstania Teatru Pod Celą w Areszcie Śledczym w Lublinie?

DARIUSZ JEŻ Więzienie jest przedsiębiorstwem, a dyrektor menedżerem. Więzień powinien siedzieć o chlebie i wodzie, a mordę trzymać krótko. W lubelskim więzieniu zdarzyła się rzecz wyjątkowa: dyrektor Drożyński chciał więźniów czymś zainteresować. Padło na teatr.

Bartłomiej Miernik A bardziej szczegółowo? W żadnym z dotychczasowych wywiadów nie opowiadałeś o rzeczywistości w zamknięciu, o więzieniu.

JEŻ Organizowanie zajęć w więzieniu służy łapaniu punktów przez dyrekcję, funkcjonariuszy czy wychowawców, żeby mogli awansować. Więźniowie są bardziej podejrzliwi niż dzieci, muszą czuć, że to, co robią, ma sens. Każdy więzień szuka korzyści. Pierwszą jest wyjście z celi, w której siedzi dwadzieścia trzy godziny na dobę, bo spacer trwa tylko godzinę. Poza celą może spotkać się z innymi więźniami, wymienić kontrabandę, czy chociażby porozmawiać z kumplami. Jeśli dostanie propozycję uczestnictwa w zajęciach teatralnych, to najpierw się zastanawia: co ja z tego będę miał? W Lublinie, po pierwszych śmiechach, więźniowie dostrzegli, że przyszedł do nich prawdziwy reżyser, który traktuje ich poważnie. Im bardziej posuwaliśmy się w próbach, tym bardziej wierzyliśmy, że coś z tych prób może powstać.

MIERNIK Udział w próbach miał wpływ na otrzymanie przepustki?

JEŻ Przepustki i zwolnienia warunkowego. To byli ludzie z oddziału pracującego. Praca jest najważniejszym argumentem do warunkowego wyjścia na wolność.

MIERNIK Łukasz Witt-Michałowski rozpoczął w 2007 roku w Areszcie Śledczym w Lublinie próby do Lizystraty. Uczestniczyłeś w nich od początku?

JEŻ Od drugiej próby. Łukasz spotkał się z więźniami raz, kiedy akurat pracowałem w pralni. Teatr mnie w ogóle nie interesował.

MIERNIK To po co poszedłeś na próbę?

JEŻ Tego dnia wyrzucono mnie z pralni za czytanie książek. Byłem rozgoryczony i wściekły, bo wyrzucenie z pracy dyskwalifikuje więźnia w staraniach o zwolnienie warunkowe. Spostrzegłem, że więźniowie idą na próbę. Zawróciłem i poszedłem za nimi. Klawisz krzyczał: „Jeżu, kurwa, gdzie ty idziesz? Nie możesz!”. Ale z sympatii wpisał mnie na listę. Poszedłem, by pograć w ping-ponga, odstresować się. Jednak zainteresowało mnie to, co mówił Łukasz. Zobaczyłem, że mam do czynienia z człowiekiem rzeczowym, że to nie jest patałach, który przyszedł zabłysnąć.

MIERNIK Jakie nastawienie do prób mieli inni więźniowie?


JEŻ Łukasz mówił, że chodzi o motywację, że trzeba się zaprzyjaźnić. Wszyscy się z nim skumplowali. Powiedział: „Robicie to dla samych siebie, nie chodzi tylko o wasze wyjście. Mają przyjechać ludzie z zewnątrz was zobaczyć, musicie zagrać spektakl”. Tłumaczył, że aktorstwo jest więzią z widzem, że widz przyjdzie nie tylko małpy zobaczyć. Tam nikt nie czuł się jak aktor, a Łukasz mówił o nas „moi aktorzy”, co było dziwne. Widzowie do więzienia jechali karetkami więziennymi, wyobrażali sobie coś w rodzaju teatrzyku kukiełkowego, akademii. A wyszli więźniowie, zagrali spójny spektakl. Wyjątkowe było to, że Łukasz nam nic nie kazał, tylko proponował. Więzień musi czuć, że jest potrzebny, bo najczęściej mu rozkazują. Więzień zawsze jest anty. A Łukasz zaproponował Lizystratę, uzasadnił, co go w tej sztuce interesuje i pobudził nas do działania.

SZCZEPANIAK Sztuka została mocno zmieniona. Partie chóru zastąpiliście tekstami napisanymi przez siebie. W jaki sposób pracowaliście z reżyserem nad scenariuszem?


JEŻ Musieliśmy przerobić Lizystratę na warunki więzienne. Wszyscy się prześcigali w pracy nad nią, dopisywali teksty. Na każdej próbie czytanej część tekstu wyrzucaliśmy, przerabialiśmy. A podczas spektaklu każdy był dumny: „O, to moja kwestia, ja to napisałem!”. To był wyjątkowy projekt. Po pracy z Łukaszem więźniowie, którzy tam zostali, zaczęli robić nowe spektakle.

MIERNIK Reżyser ich rozruszał, wzbudził zapał, więc siłą rozpędu stworzyli później Rozmowy z katem. Reżyserował Zbigniew K.

JEŻ Oni sami się organizowali, co było trudne, bo wtedy już nie było Łukasza, który wstawiał się za nimi. Sami sobie skręcili światła z więziennych lampek. Nagłośnienie też samodzielnie zrobili. Kiedy Zbyszek ogłaszał, że jest próba, przychodzili i wkładali serce, by jak najlepiej zagrać.

MIERNIK Dlaczego spektakle były grane wyłącznie dla widzów z zewnątrz?

JEŻ Ponieważ żaden więzień nie zagra dla więźniów. Nie mogliśmy sobie na wiele pozwolić. Łukasz dostawał szału, pytał: „Dlaczego nie zrobisz tego gestu czy nie powiesz tego słowa?”. Nie można, ponieważ byliśmy na różnych stopniach hierarchii, która obowiązuje w więzieniu. Nie mogłem wypowiedzieć pewnych słów, bo więzienie mnie ograniczało. Na przykład w grypserze więziennej nic nie może wiązać się z seksualnością. Na wszystko masz zamienniki, nawet na części ciała. Nie wolno powiedzieć: „Idę na prześwietlenie klatki piersiowej”, tylko: „Idę prześwietlić szkatułę”, albo „pukiel”, gdyż piersi mają kobiety. Pod prysznicem trzeba przez cały czas bardzo uważać, aby inny więzień, chociażby niechcący, nie dotknął cię swoim penisem, bo zostaje się cwelem, czyli najgorszą szmatą w hierarchii więziennej. Niechętny ci lider nie powinien zobaczyć nic niestosownego w twoim zachowaniu na scenie. Oni nie rozróżniają lub nie chcą rozróżniać, czy to jest gra, czy rzeczywistość. Wyobraź sobie więźnia, który gra transwestytę. Przecież on dla nich automatycznie zostanie cwelem, tylko dlatego, że założy sukienkę. Jego życie więzienne stałoby się gehenną, nie można sobie na coś takiego pozwolić. Jeżeli sprzeniewierzysz się ich „wartościom”, a jesteś grypsującym, oni cię momentalnie deklasują, zjeżdżasz poziom niżej, jesteś frajerem.

MIERNIK Ale podejrzewasz, że tak by się stało, czy słyszałeś o konkretnym przypadku?

JEŻ Ja jestem takim przykładem. Mnie afery kręcili za to, że wypowiadam się w telewizji. Z grypsującego człowieka chcieli ze mnie zrobić frajera. Jednak moja pozycja jako „gangstera” była jeszcze zbyt wysoka, by mogli sobie na to pozwolić. Spotkałem się z głównym antagonistą i mówię: „O co ci, kurwa, chodzi, bydlaku? Naprawdę sobie nie zdajesz sprawy, że przez wypowiedź w telewizji zmienia się wizerunek więźnia? Dzięki temu teatrowi zmienia się ten wizerunek. Na widowni siedzi babcia, której wyrwałeś torebkę, brutalu pierdolony”. Przepraszam za słownictwo, ale tam tak trzeba się wypowiadać. „I ona siedzi i patrzy na mnie, na ciebie, na twojego kolegę, który też kradnie torebki. Wy sobie nie zdajecie sprawy, że to jest rewolucja kulturalna w więzieniu, że zaczęto nas traktować jak ludzi, a nie jak bydło. Wy tego nie widzicie?” Ale oni tego nie chcieli dostrzec, więc ja, na znak protestu, tuż przed samym wyjściem zrezygnowałem z grypsowania. Dobrowolnie wkroczyłem w świat frajerów. Pomyślałem, że i tak moja droga z nimi już dawno się skończyła. Wtedy Łukasz cały czas przychodził, dzwonił do mnie, dzięki niemu wychodziłem na przepustki, on mnie poznał z innymi ludźmi. Zobaczyłem, że jest inny świat, którego dotąd nie znałem. To mi odpowiadało i wtedy bunt się we mnie narodził. Nie będę z siebie robił jakiegoś bohatera, ale jednak trzeba mieć trochę odwagi, żeby siedząc w celi z samymi grypsującymi, powiedzieć: „Słuchajcie, panowie, nie gniewajcie się, ja wyrzekam się grypsowania, nie odpowiada mi to”. Czyli mówisz im, że nie odpowiada ci ich towarzystwo.

SZCZEPANIAK Hierarchia była zauważalna również podczas prób? Obowiązywał tam podział na grypsujących i frajerów?

JEŻ Łukasz wybrał więźniów z oddziału pracującego, a ci inaczej, trochę lepiej myślą. Tam grypsujący i frajerzy bardzo często są kolegami. Oczywiście ręki sobie nie podadzą, bo człowiek nie może podać ręki frajerowi, chyba że nikt nie widzi. Normalnie frajer nie ma nic do powiedzenia, ale na próbach panowało koleżeństwo, co mnie zdziwiło. Jak ktoś komuś nastąpił na nogę, to nie usłyszał: „Spierdalaj, frajerze”. Ludzie zaczęli sobie mówić po imieniu, a nie ksywami, na przerwach zaczęli rozmawiać ze sobą. Podczas burzy mózgów wszyscy się zapalali i chcieli przeforsować swoje pomysły. Przykładowo, grypsujący mówi: „Zrobimy tę scenę tak...”, a frajer: „No co ty, to jest bzdura, zróbmy inaczej”. Normalną reakcją byłoby: „Ty, kurwa, frajerze, wypierdalaj stąd, bo ci zaraz w łeb zapalę”, a u nas odpowiedź brzmiała: „No co ty, mylisz się”, i oni się dalej kłócili, ale merytorycznie. Przedstawiali swoje argumenty. Zniknął hierarchiczny podział, oprócz niepodawania sobie rąk nie było go widać.

MIERNIK Wygląda to idyllicznie (uśmiech). Komuś się te próby jednak nie spodobały. Teatr Pod Celą musiał zakończyć swoją działalność.

JEŻ Został zlikwidowany, kiedy w areszcie zmieniła się dyrekcja. Zniknął, bo wygodniej jest trzymać więźniów w klatkach, nie trzeba sobie nimi głowy zawracać.

SZCZEPANIAK Zamknięcie Teatru Pod Celą nowa dyrekcja argumentowała chęcią skupienia się na innych formach resocjalizacji.

JEŻ Gdybyś teraz poszła do dyrektora więzienia i zapytała, co się w takim razie wydarzyło, gwarantuję, że powie tak: „Mamy sekcję siatkówki, sekcję tenisa stołowego, sekcję plastyczną, która robi gazetki ścienne”. Na siatkówkę i tak złodzieje chodzą, więc można zorganizować turniej i to odnotować. Na każdym oddziale jest stół do ping-ponga, wszyscy rypią w niego z nudów, więc też się turniej organizuje. Gazetka jest po to, żeby dostać dodatkową paczkę. Wychowawca to zapisze i więzień dostanie wniosek nagrodowy. To jest bicie piany, a nie resocjalizacja.

MIERNIK Dlaczego nie zaprotestowaliście, gdy zamykano teatr? Przecież medialnie macie z Łukaszem siłę przebicia. Ten teatr wiele Ci dał, mógłbyś zanegować tę decyzję, pracować dalej z więźniami. W areszcie mogą siedzieć kolejni więźniowie, którzy, tak jak Ty, chcieliby tworzyć coś ambitniejszego niż gazetkę ścienną.

JEŻ Zastanawiałem się nad tym. Tylko ja nie jestem typem wojownika. Znam to więzienie od środka i znam tych ludzi. Wiem, że dziewięćdziesiąt procent z nich nie będzie chciało uczestniczyć w próbach. Jeden procent to są ludzie wrażliwi, z których rzeczywiście mogłoby coś być, tylko pod warunkiem, że po wyjściu byśmy im pomogli. Kiedy wyszedłem z więzienia, nie miałem złotówki, nie miałem gdzie mieszkać, spektakl z Łukaszem mieliśmy produkować dopiero za kilka miesięcy. Powiedz mi, jaki jest sens, żebym walczył z nimi o teatr, robił spektakle, skoro później taki więzień wyjdzie i poprosi mnie o pomoc, a ja, niestety, nic mu nie mogę zagwarantować? Do wszystkiego należy zabierać się z głową, najpierw trzeba założyć fundację pomocy więźniom uzdolnionym artystycznie. W więzieniu ich przygotowujesz, oni wychodzą i mogą skierować się prosto do fundacji. Nie dostaną od razu pracy, pieniędzy, ale mogą zapukać i powiedzieć: „Słuchaj, przyszedłem, coś będziemy dalej robić?”. Poza tym trzeba chęci i otwartości dyrektora więzienia. Dyrektor Drożyński traktował więźniów po ludzku, chciał współpracować i pomagać. Wolę walczyć o młodych ludzi, którzy mają ciężko, ale nie są jeszcze zdegenerowani. Zacząłem pisać projekt pod tytułem Jeszcze nie wykluczeni dla dzieci z domu dziecka. One też są na straconej pozycji, ale chcę im pomóc uwierzyć w siebie. Mogę im na swoim przykładzie pokazać, że marzenia się spełniają.

MIERNIK Myślałem, że nie zaprotestowałeś, bo nie chcesz wracać do okresu zamknięcia. Napisałeś scenariusz spektaklu Zły, zamknąłeś z trzaskiem tamten etap życia.

JEŻ Zły powstał z zupełnie innych pobudek. Sporo o mnie plotkowali. Pomyślałem więc, że powinienem stworzyć coś oczyszczającego. Ponadto każdy wywiad czy artykuł był opowieścią, jak to z przestępcy zostałem aktorem. Napisałem Złego, niech mają.

MIERNIK Jak wyglądała praca nad scenariuszem? Grzegorz Kondrasiuk miał duży wpływ na całość, czy tylko ułożył spójną historię z opowieści, które od Ciebie usłyszał?


JEŻ Nagrywaliśmy nasze rozmowy: Grzesiek zadawał mi pytania, ja odpowiadałem. Powiedziałem mu, jak widzę ten spektakl, pokazałem ramy. Później on miał prawo tuningowania, oczywiście po konsultacji ze mną. Mieliśmy kilka sesji, po których dał mi pierwszy wydruk. Wraz z Łukaszem, Remikiem Jankowskim i  Przemkiem Buksińskim wyrzuciliśmy część z tego, co dostałem, trochę dodałem, razem wypolerowaliśmy ten scenariusz.

SZCZEPANIAK W Złym jest sporo czarnego humoru. Odnoszę wrażenie, że masz duży dystans do tematu opowieści. Niektóre sceny są tak groteskowe, że wydają się nieprawdopodobne – na przykład ta, w której Twój syn idzie na bal przebierańców w stroju gangstera.

JEŻ
Ta historia jest prawdziwa. Mój wspólnik dał mu pistolet gazowy. Powiedział, że jest pusty, potem okazało się, że w nim jednak były naboje. Miałem szczęście, że dyrektorką tej szkoły była moja koleżanka z klasy. On raz strzelił, żeby pokazać kolegom. Zrobił się płacz i krzyk, chcieli mu zabrać pistolet, a on się przestraszył, zaczął ich ostrzeliwać i wycofywać się do drzwi. Opróżnił cały magazynek, bo chciał uciec. Z jednej strony to jest czarny humor i ludzie się śmieją, ale jak się nad tym zastanowić, to kto normalny daje dziecku pistolet?

SZCZEPANIAK W spektaklu nie grasz siebie, grasz postaci, które po części przyczyniły się do tego, jaką drogą poszedłeś. Do współpracy zaprosiłeś dwóch aktorów. Co zdecydowało o ich wyborze? Z Remigiuszem Jankowskim spotkałeś się już przy okazji pracy nad Ostatnim takim ojcem. Przemysław Buksiński znany jest w Lublinie jako lider Grupy Improwizacji Teatralnej „No Potatoes”. Został wybrany do roli Darusia ze względu na swoją spontaniczność i otwartość na widzów?

JEŻ Ustaliliśmy, że nie będę grał siebie, więc musieliśmy znaleźć kogoś młodszego. Przymierzaliśmy się, bym co jakiś czas przechodził, nadawał rys scenie. Ostatecznie gram różne postaci, jestem również narratorem. Buksińskiego nie znałem zbyt dobrze, ale uznaliśmy, że on by się nadawał dzięki fizjonomii. Zgodził się. Na początku był cichy i spokojny – oczywiście zaczęliśmy nad tym pracować. Łukasz kazał Przemkowi dużo ze mną rozmawiać, żeby poznał język, intonację głosu, uczył się ruszać. Po tej współpracy on totalnie się zmienił. Przemek mieszka na Bronowicach, to nie są spokojne rejony. Wcześniej opowiadał mi, że na dzielnicy podchodzili do niego ludzie, żeby dołożył im kasę, albo mieli jakieś pretensje. Po pracy nad Złym, jak już Buksiński przyswoił język i znowu pewna grupa zaczęła go zaczepiać, to wlazł w jej środek, przygarbił się, spojrzał na nich wzrokiem szalonego recydywisty i pojechał im wiązankę. Chłopcy od razu się zreflektowali: „A, bo nie wiedzieliśmy, że ty kumaty jesteś, sorry, gościu”. Od tej pory Buksiński siedzi sobie spokojnie na dzielnicy. Z kolei Remik Jankowski od razu pasował mi do obsady. Jest duży, więc mógł zagrać zomowca – przecież to miało być spojrzenie z perspektywy dziecka. Jak miałem czternaście lat, zomowiec to był dla mnie kawał chłopiska. Padlina, którego również Remik grał, też w rzeczywistości był wielki.

MIERNIK Nie bałeś się, że na przedstawienie przyjdzie ktoś z Twoich dawnych znajomych, zobaczy daną scenę, wstanie i krzyknie: „Ale zaraz, to tak nie było, Darek, przecież byliśmy tam razem!”?

JEŻ Obawa była tylko w trakcie pisania scenariusza. Pisząc, można coś przeinaczyć, ale sensy muszą pozostać te same. Niektórych wydarzeń nie można było pokazać w takiej formie, w jakiej się odbyły. Niektóre sceny są niedopowiedziane, inne delikatnie przejaskrawione. Chciałem pokazać swoje życie – nie do końca kolorowe. Było kolorowe tylko przez chwilę, na początku, jako alternatywa dla szarości. Zły stał się dla mnie moralnym oczyszczeniem. Chciałbym, by widz spojrzał na siebie i pomyślał, co by się stało, gdyby los urządził mu taki galimatias – czy też wyszedłby obronną ręką?

SZCZEPANIAK Podczas Nocy Kultury w Lublinie zagraliście Złego w Ogrodzie Saskim, mógł tam wejść każdy. Natomiast w Lublinie szeptanym – przewodniku na MP3, w którym oprowadzasz słuchaczy po Lublinie z Twojej młodości, wspominasz, że to miejsce było dla Ciebie wyjątkowe, tutaj na przykład uciekałeś przed milicją.

JEŻ Ogród Saski to mój drugi dom, tam się wychowałem. Miałem opory przed graniem w tym miejscu, chciałem odwołać spektakl. Z jednej strony teatr nie powinien być dla wybranych, ale z drugiej strony do teatru przychodzi się po jakieś wartości. Obawiałem się dziwnych reakcji, wiedziałem, że tam będą pijani ludzie, że będzie ktoś z mojego dawnego świata. Część z nich mnie nienawidzi. To, czym się obecnie zajmuję, jest dla niektórych zeszmaceniem się. Obawiałem się krzyków, na które musiałbym reagować.

MIERNIK Opowiadasz o sobie, że jedynie dorabiasz w teatrze, że nie jesteś aktorem.


JEŻ Mam dużo pokory i ogromny szacunek do aktorstwa. Muszę się jeszcze wiele nauczyć, ale w trakcie nauki nie mogę marnować czasu. Tyle już się uczę, że jestem gotów, by zacząć grać. Poza tym uważam, że mam wiele talentów. Mam talent organizacyjny, jestem komunikatywny, potrafię z ludźmi rozmawiać, przekonać do siebie.

MIERNIK Dobrze o sobie mówisz, inaczej niż w którymś z poprzednich wywiadów, gdzie padało określenie „hybryda”.

JEŻ Oczywiście. Niechętni powiedzą: to ten naturszczyk, hybryda. Z zawiścią zapytają, dlaczego w ogóle śmiem grać. Są dwa typy naturszczyków: ci, którzy chcą się uczyć i grać, oraz ci, których stwarza show-biznes, są ciekawostką. Już nigdy nie chciałbym być ciekawostką. Na początku wszyscy chcieli o mnie pisać, spotykać się ze mną, bo więzień wyszedł i gra w teatrze. Nie chcę być traktowany instrumentalnie. W przyszłym roku skończę zaocznie aktorstwo, muszę zdać egzaminy, rok mi to zajmie. Po pierwsze, zrobię to dla kasy, żeby się nie wykłócać o gaże, bo naturszczykom płacą mniej. Po drugie, żeby pozamykać gęby tym najbardziej niechętnym. Chcieliście mój papierek, to macie, on mi nic nie daje, bo jak chcę być dobrym aktorem, to nim będę. Na razie gram u dobrych reżyserów w dobrych spektaklach. Jestem cały czas identyfikowany z Lublinem, ale chciałbym też zagrać u reżyserów spoza kręgu Teatru Centralnego, z Polski. Nie wyobrażam sobie wyjścia na scenę tylko po to, by zagrać i wziąć kasę. Za każdym razem to jest odpowiedzialność. Czuję, jak trzymam widza za twarz, kiedy mówię do wszystkich, ale każdy myśli, że mówię tylko do niego. Widzę wtedy niewymuszoną interakcję z widzem.

SZCZEPANIAK W Już się ciebie nie boję, Otello! Joanna Lewicka pokazała problem amatora w świecie zawodowych aktorów. Zdecydowałeś się zagrać w tym spektaklu, ponieważ ten temat wiąże się z Twoim osobistym doświadczeniem?

JEŻ Do tego spektaklu podchodziłem z rezerwą, bo to było zaraz po Złym. Zadawałem sobie pytanie, na ile jestem dla aktorów partnerem. Czułem w czasie prób brak tożsamości, który bardzo mi przeszkadzał w życiu, nie wiedziałem, kim jestem. Wiedziałem, że mam dużo przyjaciół, że znam lubelski świat artystyczny, że mnie aprobują – ale kim ja dla nich jestem? Po premierze nie mogłem dojść do siebie, bo czułem się w pewien sposób wykorzystany, zbrukany, jakby ktoś na mnie wylał wiadro pomyj.

SZCZEPANIAK Część krytyków wypowiadała się podobnie, że do tego spektaklu wykorzystano Twoją historię i niezwykłą osobowość.

JEŻ Nieprawda. Problem polegał na tym, że Otello został pokazany zaraz po Złym. Gdyby był wystawiony wcześniej, to zostałby odebrany zupełnie inaczej. Asia nie widziała przed tym projektem Złego. Gdyby widziała, pewnie podeszłaby do Otella inaczej. Ale już było za późno i czułem, że zrobiliśmy drugi raz to samo.

SZCZEPANIAK Jak wspominasz początek pracy w Scenie Prapremier InVitro i wejście do zespołu?

JEŻ Wiedziałem, że odstaję. Łukasz mi tłumaczył, że też jestem aktorem, ale się nim nie czułem. Aktorem trzeba się poczuć. Nie rozumiałem, o czym oni mówią, a jestem człowiekiem, który jak czegoś nie wie, to pyta. Ale nie mogłem pytać co chwilę, więc musiałem się sporo domyślać. Pierwsze próby stolikowe były najgorsze: Łukasz na przykład wymyślał, że tak ustawimy światła, a tu kontra. A ja nie wiedziałem, co to jest ta kontra. Czułem się trochę głupi. Przestałem się czuć obco, kiedy poszedłem do mieszkania aktorskiego na Narutowicza, by zapoznać się bliżej z zespołem. Tam w normalnej, luźnej rozmowie przy piwku jeszcze improwizowaliśmy, robiliśmy sceny. Nikt z nich mnie nie znał i dopiero wtedy się zorientowałem, że oni nie wiedzą, że jestem naturszczykiem. Myślałem, że Łukasz im wszystko powiedział, że to po mnie widać na scenie. Kiedy im powiedziałem, że jestem naturszczykiem, byli zaskoczeni. Pomyślałem, że nie jest ze mną tak źle, skoro widzą, jak gram, i myślą, że jestem aktorem zawodowym. Zacząłem wierzyć w siebie. Odkąd zerwałem z tamtym światem, żyje mi się lżej, przestałem łgać, a kiedyś tylko kłamałem.

MIERNIK Ale przecież granie na scenie jest kłamstwem. O aktorstwie mówi się, że jest oszustwem...

JEŻ Świadomym oszustwem. Ty jako widz chcesz być oszukany. Jeżeli nie jesteś oszukany, mówisz, że spektakl był do dupy. Teraz mogę oszukiwać z korzyścią dla wszystkich.

Marta Szczepaniak i Bartłomiej Miernik
Teatr
13 grudnia 2011
Portrety
Juliusz Janicki

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia