Biedni, ale tańczą
"Spektakl dla turystów" - reż. Wojtek Ziemilski - Komuna//WarszawaPrzed nami dwójka słoweńskich aktorów: Damjana Černe i Primož Bezjak, cali na biało i twarzą do uwodzonego widza. Między nimi - Maria Stokłosa, w dresopodobnym stroju, codzienna, trochę nieobecna. Tancerka przyjmuje najdziwniejsze pozy, drga, zastyga, wchodzi między okazale prezentujących się i stojących w pewnych pozach aktorów. Jak mówią, szuka czegoś w ciele.
Černe i Bezjak wciąż mówią, nadają w tempie turystycznych przewodników czy sportowych komentatorów; zresztą - komentują właśnie, opisują i ubierają w konteksty gesty tancerki. Czy traumatyczne przeżycia zapisują się w ciele i przechodzą z pokolenia na pokolenie, jak chcą co bardziej ekscentryczni zwolennicy badań nad epigenetyką? A może ciało jest czymś autonomicznym, uniwersalnym kodem, w którym można się spotkać poza ramami języków? Na ile na taniec wpływa wykształcenie i tradycja? Aktorzy referują biografię Stokłosy, odwołując się do tradycji ukończonej przez nią SNDO, czyli eksperymentalnej szkoły w Amsterdamie - czy też do pragnienia wyjścia ze środkowoeuropejskiej tradycji psychologizującego tańca teatralnego.
Język krytyki sztuk performatywnych miesza się tu z językiem promocji, a w jedno i drugie wpadają strzępki akademickiego żargonu z kuratorskich tekstów i nadętych artykułów. "Spektakl dla turystów" punktuje i odbija recenzenckie i teatrologiczne klisze, coraz bardziej zgrane nowe sposoby mówienia o tanecznym performansie. Jednocześnie ironia Ziemilskiego jest bardzo subtelna. W zasadzie chyba każde z tych zdań osobno mogłoby się obronić, to ich nagromadzenie prowadzi do komicznego efektu.
Słoweński teatr Mladinsko, koproducent "Spektaklu dla turystów" - choć dziś najbardziej znany w Polsce jako miejsce pracy Olivera Frljicia, u którego grywali też oboje aktorzy ze "Spektaklu" - to także zespół wywodzący się m.in. ze znanej formacji tańca współczesnego BetonTanc, do której należał Bezjak. Lublana była jeszcze niedawno prężnym ośrodkiem choreografii.
Maria Stokłosa krąży między Bezjakiem a Černe trochę jak ruchomy obiekt galeryjny, a trochę jak jakieś egzotyczne zwierzę na Discovery Channel. Czy w scenicznej rzeczywistości tancerka jest zjawiskiem z innego porządku niż komentujący ją aktorzy? Czy w przyjętym świecie teatralnej fikcji ich widzi? Czy jest w tej samej przestrzeni co my? - pytają Černe i Bezjak. Angielskie słowa wyrzucają z maniakalnym zacięciem galowych konferansjerów czy korporacyjnych kołczów, acz jest to angielski w słoweńskim wariancie wymowy, może nie tak bardzo jak ikoniczny akcent Slavoja Žižka, choć niemal. Odwołanie do najsłynniejszego politycznego postsocjalistycznego pop-filozofa nie jest tu przypadkowe.
Tak, "Spektakl dla turystów" to nie tylko krotochwilny spacer po linii frontu między sztuką ciała i narracją o tej sztuce. Przedstawienie Ziemilskiego zbiera i odbija też kolonizacyjne i autokolonizacyjne opowieści, którym "inna Europa" - w tym Polska - ulega i które sama snuje na własny temat. A więc także sposób, w jaki polska kultura promuje się (bądź promowała) zagranicą samodzielnie: niesłusznie zapomniana przez Zachód kraina o bogatej, wielokulturowej przeszłości, dramatycznej historii i pełnej reformatorskiej energii teraźniejszości. Po drugie zaś, jak opisywana jest przez powierzchownych obserwatorów z krajów centrum: albo romantycznie egzotyzujących wschodnich barbarzyńców, "biednych, ale sexy", albo też niedostrzegających, że problemy krajów półperyferyjnych są często zwielokrotnionym odbiciem tego, co centrum przeszło, bądź w co właśnie wchodzi. "Przecież polski antysemityzm to coś zupełnie innego niż francuski rasizm, mający głębokie podłoże w kolonialnej przeszłości, nie mówiąc już o długoletniej tradycji austriackiego antysemityzmu. Słowenia zaś swój problem z Żydami rozwiązała w XVIII wieku!" - cytuję spektakl z pamięci.
Z drugiej strony, mówią aktorzy, polska Żydówka tańczy przed polską widownią - a nikt jej nie obraża, nie rzuca kamieniami, nic się nie dzieje. A więc gdzie ten polski antysemityzm? Narracja tych, którzy narastającej fali przemocy i ksenofobii uporczywie nie chcą widzieć, doprowadzona do absurdu.
Ziemilski i dramaturżka Sodja Zupanc Lotker jakby ustawiali naprzeciw siebie odbijające się nawzajem zwierciadła narcyzmu. Z jednej strony pewne siebie globalne centrum, coraz bardziej rozproszone między Nowym Jorkiem, starą Europą a jeszcze nowszymi azjatyckimi tygrysami. Centrum, dla którego fakt bycia centrum jest przeźroczysty - i dlatego jest centrum, bo się nad tym nie zastanawia. Z drugiej strony dumnie peryferyjna POLSKA, podkreślana w wymowie z emfazą i tłumacząca się sama sobą, wiadomo: Polska to Polska, tu wszystko jest inaczej, wszystko jest wyjątkowe, szczególne, naznaczone cierpieniem i unikalnie głębokim rozumieniem dziejów. Wy, na tym Zachodzie, nie wiecie, co to życie, komunizm, wojna, historia. Taki zdaje się być przekaz - znów uwieloznaczniony w bardzo subtelnej ironii Ziemilskiego.
Czy te dwa tematy "Spektaklu...", opowieść o tańcu w zmaganiu z opisem i opowieść o polskiej Polsce wystawiającej się na spojrzenie świata, jakoś się łączą? Pewnie tak. Awangardowa, ambitna sztuka - tak w Polsce, jak i na Bałkanach - ma (miała?) być towarem eksportowym i dowodem na wyjątkowość, a przynajmniej pełnowartościowość naszych kultur i krajów - "nie mamy się czego wstydzić!". Przewrotny gest Ziemilskiego jest tym cenniejszy, że skierowany chyba raczej do liberalnych kulturalnych elit, a nie do nowych prawicowych elit władzy. W końcu dla rządzących dziś Polską naszym spektaklem dla turystów mają być rotmistrz Pilecki, Jan Paweł II i polska wojenna niepokalana niewinność, a nie Grotowski, Kantor, Wajda czy jacyś dziwni tańczący performerzy.