Biograficzna ekwilibrystyka

„Chciałem być" – reż. Michał Siegoczyński – Teatr Powszechny w Łodzi

Po scenicznej biografii Krzysztofa Krawczyka można spodziewać się wszystkiego. Musicalu ze znanymi przebojami. Peanu ku czci piosenkarza. Wglądu w kulisy showbiznesu. Wątków z prywatnego życia znanej postaci. Pogłębionej psychologii bohatera. Usilnego przekonywania o wyjątkowości Krawczyka albo odwrotnie – że to człowiek podobny do nas. A można też wszystko po trochu połączyć, dorzucić garść humoru, doprawić sporą dozą dystansu i wyjdzie spektakl „Chciałem być".

Zawiedzeni będą ci, którzy oczekiwali po przedstawieniu wyreżyserowanym przez Michała Siegoczyńskiego w łódzkim Teatrze Powszechnym linearnej, realistycznej, po bożemu zrobionej biografii. Niby ma być chronologicznie, od genealogii Krzysztofa Krawczyka poczynając, a na śmierci kończąc, a jednak ciąg przyczynowo-skutkowy zostaje zaburzony. Wydarzenia zdają się żyć własnym życiem, przeplatają się w niekoniecznie właściwej kolejności. Powracają wątki z przeszłości, sygnalizowane są epizody z przyszłości. Nagle pojawiają się postaci, których na konkretnym etapie życia artysty wcale nie powinno być. Trzy żony bohatera niespodziewanie mijają się ze sobą, ingerują w kolejne wydarzenia lub są z nich przez Krzysztofa wypraszane (dosłownie!). Niby grany przez Mariusza Ostrowskiego Krzysztof Krawczyk sam opowiada o swoim życiu, a jednak pozostałe postaci koniecznie chcą mieć wpływ na ostateczny kształt tej opowieści, jak chociażby menadżer Krawczyka, Andrzej Kosmala (Artur Majewski), który powraca na scenę, by dorzucić anegdotę albo dopowiedzieć od siebie część historii.

Często okazuje się jednak, że sami bohaterowie nie są pewni, jakie jest ich miejsce w tej biografii, jakby była ona tworzona ad hoc na scenie. Grający Krzysztofa Krawczyka Mariusz Ostrowski musi ich poprawiać, ustawiać i instruować, wyjaśniając, jaki epizod z życia piosenkarza będą teraz odgrywać. Celowo wprowadzane metateatralne chwyty zmuszają do zachowania dystansu wobec przedstawionych wydarzeń i postaci oraz zaakceptowania faktu, że spektakl może zawierać nieścisłości i elementy fikcyjne. „A może to nie tak było..." – zastanawia się w jednej ze scen Krawczyk/Ostrowski, jak gdyby sygnalizował, żeby nie rozliczać tego przedstawienia z faktograficznej skrupulatności i zostawić miejsce na autorską wizję wydarzeń i postaci.

Jednocześnie reżyser wskazuje na problematyczność teatralnych środków w tworzeniu scenicznej biografii. Konieczna jest przecież kondensacja wydarzeń, dokonanie wyboru i ich interpretacja – stąd na przykład sceny podwójnego ślubu i rozwodu z dwoma żonami naraz. Ale mimo tych celowo eksponowanych skrótów sporo jest też epizodów o charakterze anegdotycznym, które niepotrzebnie ten spektakl wydłużają. Reżyser próbuje nie wpaść w pułapki biografii, starając się uniknąć chociażby niepotrzebnego sentymentalizmu. Często więc atmosfera wydarzeń zostaje celowo wyostrzona do tego stopnia, że nie można ich traktować serio. Do bólu ckliwa scena pożegnania Krzysztofa z żoną Ewą (Paulina Nadel), w której zakochani celebrują rozłączenie dłoni, jest tego koronnym przykładem.

Szybkie tempo scen na początku spektaklu angażuje. Kolejne postaci pojawiają się z zawrotną prędkością a sprawność, z jaką aktorzy zmieniają zarówno kostiumy, jak i role, jest imponująca. Nic dziwnego, że wszystko jest wyraziste, czasem wręcz przejaskrawione: zarysowane grubą, komiksową niemal kreską postaci, z rozbudowaną gestykulacją i mimiką, a często nawet z dobraną do nich modulacją głosu; charakterystyczne kostiumy pełne kolorystycznych kontrastów i stosy peruk; lśniąca, estradowa scenografia, z barem pośrodku, która jednak okazuje się znacznie bardziej rozbudowana i drobiazgowa (choćby z wnętrzem samolotu czy garderobą). I jest jeszcze towarzysząca bohaterom kamera, dzięki czemu sporą część spektaklu oglądamy podwójnie – na scenie i na ekranie. Niewątpliwie nie brak tu rozmachu i efektowności, ale mają one swoją cenę. Bo choć pierwsza część spektaklu wciąga tempem, bawi filmowymi gagami i nie pozostawia ani aktorom, ani widzom czasu na oddech, to jednak drugi akt zaczyna powoli męczyć, podczas gdy w trzecim po obu stronach rampy czuć już wyraźną zadyszkę i oczekiwanie na koniec. Kto by wytrzymał przez trzy i pół godziny taką galopadę zdarzeń, postaci i efektów?! Chyba tylko najbardziej zagorzali fani Krzysztofa Krawczyka.

Mają oni zresztą używanie, bo Mariusz Ostrowski – grający głównego bohatera – daje aktorski popis, uzupełniony świetnym przygotowaniem wokalnym. Spektaklowi towarzyszą najbardziej znane piosenki Krawczyka. Muzyki w tym przedstawieniu jest znacznie więcej, usłyszeć można utwory m.in. Anny Jantar, Czesława Niemena czy Elvisa Presleya, które wchodzą w interakcję z tekstem scenicznym. Jest więc ten spektakl bogaty nie tylko wizualnie, ale także audialnie.

Tylko czy w tym formalnym bogactwie (i szaleństwie) jest metoda? Czy w nawarstwieniu różnych środków scenicznych chodzi o coś więcej niż tylko o efektowną formę? Oczywiście, można przyjąć, że „Chciałem być" to po prostu poświęcony Krzysztofowi Krawczykowi spektakl, tyle że w efektownym opakowaniu. Ale wydaje się, że eksperymenty twórców z formą, która sprostałaby wymogom scenicznej biografii (i jednocześnie świadomość, że nie w pełni się to udaje), stają się niejako drugim tematem tego przedstawienia. Niech więc fani Krawczyka śledzą w spektaklu losy piosenkarza, a fani teatru zmagania z konstruowaniem teatralnej wersji jego życiorysu.

Joanna Królikowska
Dziennik Teatralny Łódź
15 stycznia 2022

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia