Błądzenie błędnego rycerza

„Don Kichot rzewne pieśni kobiety popularne seriale i rycerze" – reż. Michał Siegoczyński – Teatr Ludowy w Krakowie – 05.11.2022

Sam tytuł przedstawienia sugerował, że Michał Siegoczyński „Don Kichota" zrobi oryginalnie, inaczej niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Można było odnieść wrażenie – jak zresztą trafnie jest to oddane przez wspomniany tytuł – że tutaj będziemy mieli do czynienia pewnego rodzaju strumieniem świadomości; czy to samego Don Kichota, czy reżysera.

Kilka sezonów temu widziałem inny spektakl Siegoczyńskiego – „Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach", które wydawało mi się być teatralną, pstrokato-peerelową odpowiedzią na „Pulp Fiction". Przywołuje tutaj ten spektakl, bo wówczas imponującym było jak sprawnie Siegoczyński potrafił poprowadzić wielowątkową, odjechaną narrację, w której bohaterowie i czasem trochę losowe sytuacje przewijały się jak w kalejdoskopie. W „Don Kichocie..." pomysł na rozbudowaną, postmodernistyczną historię, pełną popkulturowych jak u Tarantino odniesień, był podobny. Tym razem, nie wiem jednak czy trochę nie zbyt ambitny.

Adaptacja Siegoczyńskiego opiera się na tym, że Don Kichot sam wymyśla swoją historię i robi o tym spektakl. A skoro jest błędnym rycerzem, to dużo błądzi, jest w tym wiele kiczu, nieudolności, przypadków. I do pewnego momentu fabule to służy – ale po czasie te same gagi (na przykład, ojciec wchodzący pijany na scenę nie w swojej scenie albo matka żenująca swojego syna swoją matczynością) powtarzane w kółko przestają bawić i robi się przewidywalnie. Przewrotność i losowość historii Don Kichota – jak gdyby był to wspomniany strumień świadomości – czasem bawi i z pewnością zaskakuje; w jednej scenie Don Kichot ćwiczy oświadczyny w burdelu, w innej Don Kichot ląduje na księżycu do soundtracka z Gwiezdnych Wojen, gdzieś tam wcześniej Eminem po prostu rapuje sobie „Lose Yourself", potem oglądamy próbę poloneza na studniówce w warszawskim Liceum im. Cervantesa, a gdzieś w tym wszystkim Matka Don Kichota pokazuje nam jak zrobić marchewkowe sushi domowej roboty. Rzeczywiście, szaleństwo jest, ale te wszystkie odniesienia popkulturowe chwilami są zbyt nachalne, zbyt na siłę chcą być śmieszne i nagle robi się kabaretowo. O ile pomysł na kiczowatą, nieporadną historię wymyślaną na bieżąco przez samego Don Kichota, błędnego rycerza, w założeniu był świetny, to wykonanie okazało się być zbyt przekombinowane i przesadzone.
Tak wypadają pierwsze dwie części przedstawienia. Urokliwe sceny z Sanczo Pansą (Ryszard Starosta) i jego sekretnym romansem z Dulcyneą 3 (Weronika Kowalska), czy fenomenalne sceny z Józefem Szajną (Piotr Pilitowski), przeplatają mniej lub bardziej śmieszne gagi o Szekspirze na gali Oscarów, zupełnie zbędne sceny z dresiarami albo przerysowane wykonanie „Iron Sky" Paolo Nutiniego przez Sanczo Pansę.

Niemniej, po trzech godzinach postmodernistycznego kolażu popkulturowego przychodzi ostatnia, trzecia część – bardzo solidna, przejmująca i w swojej lekkości naprawdę piękna. Kończą się nachalne odniesienia i boomerskie żarty, a w zamian dostajemy prostą, a trzymającą w napięciu scenę, w której Don Kichot (Paweł Kumięga) powoli idzie do jaskini zmierzyć się z olbrzymem – i tylko tyle, bo Siegoczyński pstryka nam w nos i żadnej walki nie pokazuje. Zamiast tego Don Kichot po trzydziestu latach spotyka Prawdziwą Dulcyneę (Katarzyna Tlałka) – i proszę państwa, co to jest za scena! Dwóch ludzi, którzy przez wszystkie te lata się kochali, ale w życiu było im nie po drodze, widzi się w opuszczonej knajpie „La Mancha", której neon ledwo się już tli. Jest strasznie niezręcznie, słodko-gorzko, bo oboje mają swoich partnerów i dzieci, jedyne co mogą dla siebie zrobić, to kilka razy długo się przytulić. Kumięga i Tlałka grają tę scenę powściągliwie i na tyle uroczo, że trudno tej historii nie kupić, a też przecież jest w niej coś kiczowatego. Po bolesnym rozstaniu, dostajemy równie wspaniałe sceny o tanecznej historii Matki-baletnicy (Małorzata Kochan) i wskrzeszeniu Ojca-nieudacznika (kolejna rola Pilitowskiego).

Na sam koniec Don Kichot wraca na swój ślub z Dulcyneą 1 (Justyna Litwic), gdzie orientuje się, że chyba żyje w jakimś „Truman Show", chociaż nie, chwila! Na scenę wchodzi nie kto inny jak Józef Szajna, który oświadcza, że jego (Don Kichota) historia nie jest niczym oryginalnym, bo to już kiedyś w latach sześćdziesiątych wystawił sam mistrz. I tak w ostatniej części przedstawienie Siegoczyńskiego nabiera zaskakującej głębi, tempo zwalnia, ale nie traci na szaleństwie, fabuła pozostaje lekko pstrokata, ale zrzuca z siebie całą tę otoczkę nadmiernego kiczu.

„Don Kichot rzewne pieśni kobiety popularne seriale i rycerze" to spektakl za bardzo przesadzony, ale chyba tak miało być. W końcu popkultura wykorzystywana przez Siegoczyńskiego funkcjonuje jak tytułowe rzewne pieśni. Niemniej, rzewnych pieśni jest dużo, a jedna drugiej jest nierówna.

Ale ta finalna, ostatnia pieśń po drugim antrakcie z pewnością jest czymś, co urzeka, wciąga, fascynuje i miło zaskakuje.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Glasgow
30 grudnia 2022

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia