Błazen uwięziony śmieszy jeszcze bardziej
\'Mój Nestroy" - reż. Rudolf Zioła - Teatr im. Bogusławskiego w KaliszuDarmo byłoby szukać lepszego dramatu na inaugurację Festiwali Sztuki Aktorskiej. "Mój Nestroy" Turriniego to znakomity tekst o kondycji współczesnego teatru, o roli i miejscu aktora w życiu społecznym
Tytułowy bohater sztuki Turriniego był postacią autentyczną. Należał do najpopularniejszych komediopisarzy i aktorów pierwszej połowy XIX wieku w Austrii. Zanim stał się bożyszczem teatrzyków wiedeńskiego przedmieścia, adresowanych do gawiedzi, nastawionych wyłącznie na zysk, miał swoje pięć minut jako śpiewak operowy i aktor dramatyczny.
Ale nie opera i dramat zapewniły mu sławę i pieniądze.
Dały mu je sztuki pisane na zamówienie z tygodnia na tydzień, inkrustowane pokazami dzikich zwierząt, cyrkowców, tanich i prymitywnych grepsów obliczonych na efekt. Nestroy (Tomasz Kot) żył w przekonaniu, że winę za to ponosi Weiler (Izabela Piątkowska), jego partnerka życiowa, od której nie potrafi się uwolnić.
- To ona zawarła z dyrektorem Carlem kontrakt, którego jestem przedmiotem, i ten kontrakt zobowiązuje mnie do robienia z siebie błazna - mówi w pewnym momencie Nestroy. - Jestem błaznem, uwięzionym błaznem, który każdego wieczoru szarpie kraty swojego więzienia. Ja szarpię, a ludzie się śmieją. Ja krzyczę zza krat o mojej rozpaczy, a oni się śmieją jeszcze bardziej.
Nestroy przez całe lata marzył o opuszczeniu wiedeńskiego przedmieścia, o wyrwaniu się z zaklętego kręgu teatru rozrywkowego i zaangażowaniu się do Burgtheater. Podjął nawet ku temu pewne starania Ale siła kontraktu podpisanego przez Weiler i jej charakter okazały się silniejsze. Kobieta wiedziała, czego chce. Na przedmieściu miała swojego Nestroya, w Burgtheater nie wiadomo, jakby się mu powiodło.
Dla Rudolfa Zioło, reżysera spektaklu, historia dziewiętnastowiecznego komedianta to tylko pretekst, aby włączyć się w dyskurs o dwoistości czy rozdarciu aktora. Nestroy tęskni do teatru artystycznego, w którym mógłby wyrażać siebie (przejmujące wręcz sceny na proscenium wykorzystujące cytaty z Szekspira). Ale ma też świadomość, że na przedmieściu jest królem, rozdaje karty jako autor i aktor, przyciąga tłumy, kpi z nich, a oni przyjmują to za dobrą monetę (brawurowa scena z pas de trois, kiedy Kot na finał pokazuje goły tyłek).
W historii Nestroya, dziewiętnastowiecznego aktora i autora komedii, odbija się niemalże jak w krzywym zwierciadle polskie życie teatralne. W tekście Turriniego pojawiają się problemy, które zaprzątają dziś każdego aktora, który niemalże każdego dnia musi wybierać: być czy mieć, teatr czy serial. A jeśli teatr to jaki: artystyczny, laboratoryjny, zespołowy, w którym liczą się idee, zaangażowanie, czy może komercyjny, sklecony byle jak, obliczony na szybki pieniądz, wykorzystujący serialową popularność
Rudolf Zioło zaprosił do głównej roli Tomasza Kota, który przez ostatnie pięć lat brylował głównie w serialach i słodkich komediach. Dzięki takim właśnie rolom stał się bohaterem zbiorowej wyobraźni. Aktor zrobił wszystko, aby publiczność kaliska nie rozpoznała w nim żadnego z bohaterów kreowanych na ekranie.
Od pierwszej do ostatniej sceny Tomasz Kot buduje postać Nestroya zupełnie innymi środkami. Wydobywa on ze słów i tego, co jest pomiędzy słowami kolejne maski. Zakłada je i odrzuca. Nestroy Tomasza Kota przypomina nieustanną walkę ze sobą. Jego Nestroy wie, że odpowiada nie tylko za siebie, ale także z koleżanki i kolegów w zespole, bo jeśli jego zabraknie, oni przepadną. Śni o Hamlecie, ale ma świadomość, że nie na Hamleta przychodzi publiczność, ale na rubaszne dowcipy, człowieka-małpę, strusia...
"Mój Nestroy" nie jest spektaklem z gościnną gwiazdą. Tomasz Kot tworzy z koleżankami i kolegami z Kalisza zgrany zespół. Niemal każdy aktor ma szansę choć na chwilę zaistnieć wyraziście na scenie.
Ale drugą silną osobowością, która zapada w pamięć, kiedy opadnie kurtyna, jest Izabela Piątkowska jako Maria Weiler, która narysowała tę tragiczną postać oszczędnymi kreskami.
Przedstawienie Rudolfa Zioło to mały traktat to teatrze, w którym - jak na traktat przystało - mądrość idzie w parze z wirtuozerią, skrzy się aluzjami, miesza podniosłość z lekkością, powaga z wysmakowanym humorem, ponadczasowość z teraźniejszością.
Oglądając "Mojego Nestroya" powracały do mnie dwa wydarzenia, które w ostatnich miesiącach wstrząsnęły polskim teatrem. Pierwsze, to pokazanie przez Joannę Szczepkowską gołego tyłka w przedstawieniu "Persona. Ciało Simone" kultowego reżysera Krystina Lupy i drugi zachowanie Grażyny Szapołowskiej, która miast do Teatru Narodowego, gdzie miała grać w "Tangu" Sławomira Mrożka, poszła do telewizji, by wystąpić w roli jurorki w programie rozrywkowym "Bitwa na głosy".
Szczepkowska uderzyła w kult reżysera, któremu w imię sztuki wszystko wolno. Grażyna Szapołowska natomiast pokazała, gdzie ma teatr artystyczny i co dla aktora jest ważniejsze. Może warto, aby aktorzy pofatygowali się do Kalisza i zobaczyli oczyma widza siebie i swoje problemy na scenie.