Błazenady Cieplaka
"Milczenie o Hiobie" - reż. Piotr Cieplak - Teatr Narodowy w WarszawieZaczyna się obiecująco: Cezary Kosiński z błąkającym się po ustach uśmieszkiem podaje archaizowany tekst prologu do Księgi Hioba: "Mąż był w ziemi Uz, imieniem Hiob szczery prosty bojący się Boga" i potem nasycając głos jakimś okrucieństwem i cynizmem przepowiada skierowany do Boga tekst Szatana: "skóra za skórę; wszystko, co ma człowiek, da za życie swoje. Ściągnij rękę swoją a dotknij kości jego i ciała, wnet zobaczysz, żeć w twarz przeklinał będzie".
Zapowiada się wielki spektakl, bo przecież księga Hioba to zapis granicznych doświadczeń człowieka, dotkniętego cierpieniem, śmiercią, walczącego o sens. I nasze lata ostatnie: ze świadectwami naszych przewodników odchodzących z Księgą Hioba u wezgłowii.
Spotkanie na Wawelu 17 czerwca 1999 roku. "Niemy, chudy, bez włosów, na wózku inwalidzkim prowadzonym przez bratanków Marka i Łukasza", pozbawiony krtani, wycieńczony chemioterapią - ksiądz Józef Tischner i obejmujący go papież Jan Paweł II, jeszcze sprawny, jeszcze tłumiący własną niemoc. z trudem znoszący swoje cierpienie i niedowład. Późniejsza ich korespondencja: dwóch mężnych przewodników zwalonych cierpieniem. I Księga Hioba jako ich nierozłączny towarzysz, zbiór pytań, towarzysz buntów, zapowiedź pojednania. "Cierpienie ludzkie - pisał wstrząśnięty tym spotkaniem Wojtyła - cierpienie nieoczekiwane, cierpienie, które mówi Bogu "dlaczego" - to Księga Hioba. Rozmówcy Hioba źle odpowiadali na jego pytania. Odpowiedzi adekwatnej udzielił dopiero Chrystus. Między pytania Hioba a odpowiedź Chrystusa została też od jakiegoś czasu wpisana Twoja egzystencja, Księże Józefie.
Wszyscy, którzy Ci w jakiś sposób towarzyszą na tym etapie - ja także do nich staram się należeć - wiedzą, że nie mogą dawać odpowiedzi podobnych do rozmówców z Księgi Hioba".
Wstrząsający zapis obecności księgi Hioba przynosi wydana właśnie przez jezuitów praca Tomasza Ponikły "Józef Tischner myślenie według miłości. Ostatnie słowa". Bo przecież egzystencjalnym partnerem Hioba stał się nie tylko Józef Tischner, ale także jego ukochany uczeń - profesor Tadeusz Gadacz, człowiek, który porzucił dla kobiety stan duchowny i został dotknięty śmiercią dwojga dzieci. On też staje przed Panem z Księgą w ręku i pyta o sens. Odmawia przyznania racji przyjaciołom Hioba radzącym poszukać winy w samym sobie, odmawia w imię wiary w miłosiernego Boga, choć przecież wszystko składa się w upiornie konsekwentny wzór: złamanie Prawa, ucieczka, Boża zemsta.
Tomasz Ponikło, nie maskując swojego dystansu, a nawet niechęci do wcześniejszej publicystyki Józefa Tischnera uwikłanego w bieżące spory polityczne, z troską i współczuciem towarzyszy jego latom ostatnim. Wnikliwie rejestruje zwrot księdza profesora ku nabożeństwu do Bożego Miłosierdzia, zwrot dokonany wbrew środowisku "Tygodnika Powszechnego", które dość lekceważąco odnosiło się do kultu i osoby słabo wykształconej mistyczki - świętej siostry Faustyny. Pokazuje kapitalne znaczenie jego rozważań o miłosierdziu. Tu - zaznaczmy - Tischner wraz z Wojtyłą przeszli bardzo szybką ewolucję. Według mojego przekonania encyklika "Dives in Misericordia" nie nosi zbyt głębokich znamion wmyślenia się i wmodlenia w przekaz siostry Faustyny, tak naprawdę dopiero końcówka wieku przyniesie i u papieża, i u Tischnera prawdziwe nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia i przesłania z Łagiewnik. Ale przecież, pochyliwszy się nad "Dzienniczkiem" ofiarują nam obaj kapłani - pontifex i profesor, dar nadzwyczajny.
Więc kontekst dla rozważań o Księdze jest niesamowity. Bo przecież jeszcze przychodzi Czesław Miłosz - kolejny wielki przewodnik humanistów. I rozdział, dojmujący rozdział jego wnikliwej biografii pióra Andrzeja Franaszka "Hiob", poświęcony nie tylko tłumaczeniu Biblii i przyjaźni z księdzem Józefem Sadzikiem, ale też rozpaczliwym pytaniom Poety i modlitwom o uzdrowienie syna, i żydowsko-katolickim targom ze Stwórcą i rozpaczy. Psychiczna choroba młodszego syna, Piotra, szamotanie się Poety między obwinianiem samego siebie, rzeczywiście okrutnego w pewnym momencie wobec rodziny, a buntem, żarliwe modlitwy w Lourdes, oferowanie własnego szczęścia, Nobla w zamian za uzdrowienie, smutek niewysłuchanych modlitw. I wspaniałe utwory:
"Przeklinaj śmierć. Niesprawiedliwie jest nam wyznaczona."
"Odstąp ode mnie duchu ciemny. () Nie udręczaj mnie w godzinie próby"
"Niewysłuchana prośba: uderz we mnie,
a jemu w zamian daj powszednie życie".
Nagle wszyscy nasi wielcy wskazują na tę Księgę jako towarzysza pytań najistotniejszych. Ale przecież - myślę sobie oglądając intelektualną katastrofę, jaką przyrządził Piotr Cieplak - Miłosz to już twórca, który dla dzisiejszego "Tygodnika Powszechnego" byłby mało strawny ze swoimi staroświeckimi pytaniami, ze swoim demonstrowanym przywiązaniem do katolicyzmu. "Tygodnik Powszechny" to dzisiaj pismo rozwijające się raczej pod patronatem naszej kieszonkowej nietzscheanistki, pani Wisławy Szymborskiej, która kalamburami chciałaby oswoić grozę istnienia, która sprowadza wielkie pytania do pensjonarskich paradoksików. Powaga w "Tygodniku"? Może i jest, jeśli dotyczy Holokaustu. Reszta to gra i solidarność z poszukującymi i wątpiącymi posunięta tak daleko, że próżno na szpaltach tygodnika szukać świadectwa wiary gorącej i nadziei żarliwej. Pierdółki felietonowe i wygibasy salonowe. Rejestrowanie upadku ducha i wyjałowienia.
I to samo dzieje się w spektaklu Cieplaka. Owszem, efektownie wprowadzi na scenę antagonistów Hioba i będzie jeszcze przez moment łudził nas, że chce podjąć poważną rozmowę. Bo przecież dialog z Hiobem, niszczenie tego sprawiedliwego męża przez rzekomych przyjaciół to znów świetny pretekst choćby do przedstawienia olśniewających analiz Rene Girarda, który odrzucając prolog proponował potraktować Księgę Hioba jako zapis mechanizmu kozła ofiarnego. Oto upada możny tego świata i staje się pastwą wspólnoty. Wspólnoty, która wmawia mu winę, która z lubością, czując zapach krwi, wdeptać go chce w ziemię i zmusić do przyznania się do niepopełnionych przestępstw, do niebyłych win. Pocieszyciele Hioba jako jego faktyczni kaci. I Hiob, który do końca nie daje się złamać i nie chce iść śladami Edypa, lecz głosi swą niewinność. Perspektywa Girarda i potraktowanie Hioba - kozła ofiarnego jako figury Jezusa, który także - po triumfie Niedzieli Palmowej - przez ten sam tłum został skazany na potępienie i śmierć. Cóż za olśniewająca perspektywa dla teatru. I jakże aktualna. Bo przecież Rene Girard celebrowany właśnie na łamach Pisma Apokaliptycznego "Czterdzieści i cztery", mianowany ojcem Kościoła przez - wyrastającego na jednego z najciekawszych intelektualistów młodego pokolenia, - Michała Łuczewskiego, tenże Rene Girard z teoriami zazdrości mimetycznej i kozła ofiarnego naprawdę wręcza nam niezwykłe klucze do pojmowania chrześcijaństwa i zrozumienia istoty ofiary Chrystusa. Ofiary, która miała stać się ostatecznym zakwestionowaniem mechanizmu kozła ofiarnego, pokazaniem niewinności udręczonej przez powszechną zasadę doczesności.
Rene Girard, a dla miłośników psychologii głębi - Carl Gustav Jung, który przez Księgę sprowokowany został do napisania swego najbardziej żarliwego tekstu religijnego "Odpowiedź Hiobowi", gdzie ofiarował Bogu to, co umiał robić najlepiej, czyli psychoterapię, opisując najciemniejsze zakamarki Boskiej Psyche, a później demaskując także nieświadome motywy świętego Jana Ewangelisty piszącego na Patmie Apokalipsę. No ale to wszystko były dzieła ludzi gorących, poszukiwaczy prawdy, którzy razem z Hiobem rzucali pytania ku niebu, którzy wiedzieli, że spór męża z Uz z przyjaciółmi, z szatanem i samym Bogiem prowadzi nas do najważniejszych zagadnień: o obecność Zła, o nieszczęście i o rolę Boga w tej całej komedii.
Cieplak z pytań rezygnuje. I serwuje nam błazeńskie piosenki i skecze, owszem, nawet śmieszne - Zbigniew Zamachowski szczęśliwie rozstawszy się z telewizją śniadaniową w opowieści o bocianach daje popis swojej vis comica, a cały zespół nieźle prezentuje się w bajce o czapli. To wszystko dałoby się strawić jako krotochwilne intermedia, gdy tymczasem okazuje się prawie esencją przedstawienia. Bo co mamy oprócz tego? "Dziennik z Bunkra Miła 34" i fragmenty rozmowy Anki Grupińskiej z mizdrzącym się Markiem Edelmanem oraz kuriozalny wywiad z Andrzejem Stasiukiem, który zagrywa się opowiadając o uprawianiu "death camp tour" i zgłaszając pretensje wobec Polaków, że nie potrafiliśmy zmierzyć się z tematem Zagłady. Aha, jest jeszcze refleksje Pawła Śpiewaka o żonie Hioba, będący idealnym przykładem modnej felietonizacji Biblii plus obrazek współczesny, jak to młody niewolnik korporacji o zerowym życiu duchowym styka się z problematyką śmierci i cierpienia. Chory tatuś w szpitalu rujnujący synalkowi napięty harmonogram dnia. I tyle. Można by rzec: wzorcowy przykład duchowości post-chrześcijańskiego "Tygodnika Powszechnego". Na temat cierpienia - Holokaust i to traktowany na poziomie szkolnego wypracowania. Na temat duchowości - kryzys panie i nic nie wiadomo. Do tego piosenka, balecik, gimnastyka jak to wchodzimy do bunkra i groźne dźwięki wydawane na żywo przez dwóch magów przy muzycznej maszynerii.
Prawdziwy koszmar. Wychodzę ze spektaklu i myślę o swoistej bezczelności Cieplaka: bierze jedną z podstawowych ksiąg kultury, czytaną przez największych - Dostojewskiego, Szestowa, Simon Weil i pokazuje nam, że niczego nie rozumie. A przecież na widowni siedzą ludzie dojrzali. I na pewno większość z nich z Hiobem nie wiąże tylko powiedzonka o "hiobowych wieściach", ale jakieś własne przeżycia, własną rozpacz i pytania. A Cieplak daje im, daje nam jakieś infantylne kawałki, zaprzęgając do tego kabaretu świetnych aktorów.
Cezary Kosiński - widywałem go przecież na mszach dziecięcych u jezuitów, i przecież nawet one, zamieniane w piosenki, z kazaniami księdza Andrzeja Spławskiego pełnymi rekwizytów i bajeczek, miały więcej powagi, bo znad rozdokazywania, rozszczebiotania dzieci, przecież wznosiła się ofiara najświętsza i ludzie szli do komunii, i niebo łączyło się z ziemią. A tu nic. Po co robić spektakl, skoro od razu w prasowych wywiadach wyznaje się, że rzeczy się nie rozumie? Po co budować taką solidarność, o cal nawet nie wznosząc się nad ziemię? Czy Cieplak nie widzi, że ta strategia "Tygodnika Powszechnego" prowadzi donikąd i że jeśli chce szukać wiary to winien sięgnąć do zupełnie innych źródeł?