Bliscy i obcy

"Więzi" - reż. Olena Apczel - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Bliscy i obcy sobie, pokrewni i zupełnie inni, zamotani jak motanki - w różne relacje, związki i role, ograniczeni przez więzi rodzinne, uwięzieni przez więzy krwi - Polacy i Ukraińcy. Tak różni, a tak podobni. W niedzielny wieczór, 6 stycznia, odbyła się prapremiera spektaklu pt. "Więzi" w reżyserii Oleny Apczel w Starej Aptece - jednej ze scen Teatru Wybrzeże.

Jest to już trzecia premiera na tej - otwartej niedawno, bo 18 października ubiegłego roku - nowej scenie Teatru Wybrzeże w Gdańsku - po "Ruskich" oraz "Little Pony". Wygląda na to, że scena w Starej Aptece posłuży twórcom do zabierania głosu w tematach ważkich społecznie. Przynajmniej takie wrażenie można odnieść po ostatnich wystawianych tu tytułach. To dobrze, że w teatrze wciąż znajduje się miejsce na takie treści i jest w nim przestrzeń na dialog. Tak stało się i tym razem.

"Więzi" to autorski spektakl, którego dramaturgiczną nić (trudno tu bowiem mówić o fabule w sensie tradycyjnym czy akcji w sensie dramaturgicznym, raczej o serii scen-obrazów) stworzyli Jarosław Murawski i Michał Buszewicz w oparciu o dzienniki, a także osobiste relacje reżyserki - Oleny Apczel. Ta młoda (rocznik 1986) ukraińska reżyserka, performerka, scenarzystka, kuratorka i wykładowczyni uczestniczyła w wielu ważnych i przełomowych dla swojego kraju wydarzeniach ostatnich lat m.in. na Majdanie w Kijowie oraz Charkowie, była wolontariuszką na froncie, organizowała pomoc rodzinom poległych, próbowała również odwiedzić ojca na Krymie zaanektowanym przez Rosjan, a jej dom rodzinny znalazł się w strefie działań wojennych.

Echa tych zdarzeń i osobistych doświadczeń artystki znalazły się w gdańskim przedstawieniu w różnej formie i różnorakiej postaci, ukazane wieloma teatralnymi środkami - jedne dosłownie, wymownie, inne paradokumentalnie, a jeszcze inne metateatralnie. Na szczęście nie jest to realizacja w nurcie typowo dokumentalnym - mimo wielu odniesień do aktualnej rzeczywistości nie brak tu zabawy konwencjami, a także scen symbolicznych czy umownych. Widać tu również często rękę reżyserki-performerki, której nieobce są środki typowe dla performansu.

Jeśli chodzi o reżyserię, to przyznać trzeba, że wzbudza ona podziw i szacunek dla młodej twórczyni, która stworzyła spektakl tak wielowymiarowy i wielowątkowy - i to stanowi jego największy atut i jego siłę. Z jednej strony dojrzały, przemyślany (czuć tu intelektualnego ducha - Apczel jest bowiem nie tylko aktywną praktyczką teatru, ale również teoretyczką - doktorem historii sztuki), a z drugiej - w operowaniu środkami teatralnymi - świeży i bezpretensjonalny. Oczywiście nie zabrakło też chwytów teatralnych starych jak świat, jednak zostały one użyte zasadnie i sensownie.

Można powiedzieć, że głównym motywem w tej ukraińsko-polskiej mozaice tematów i wątków jest figura motanki. Motanki "skręca" się (mota) z resztek materiałów - skrawków niezszywanych, naturalnych tkanin o różnych fakturach, wzorach i kolorach z użyciem włóczki - kiedyś robiono je ze starej odzieży, obecnie zazwyczaj wybiera się barwne, jaskrawe tkaniny. Ważne było też to, aby do ich wykonania nie używać ostrych przedmiotów typu nożyczki czy igły. Laleczki te są unikatowe, bo zawsze powstaje tylko taka jedna, jedyna w swoim rodzaju.

Ta tradycyjna słowiańska lalka-amulet pojawia się w przedstawieniu w wielu odsłonach: znalazła się na plakacie, ukazana jest w projekcji, podczas gdy równocześnie na scenie motankę wykonuje Olena (Katarzyna Dałek), a także stanowi swoistą klamrę - tak rozpoczyna się spektakl (aktorzy leżą na podłodze, z głowami owiniętymi chustami niczym motanki - ich kostiumy notabene też to podkreślają) i tak kończy (jedną ze scen finałowych jest ta, kiedy rodzina ubiera Olenę jak motankę).

Dawniej motanki wykonywane były przez kobiety zawsze z jakąś intencją i w skupieniu, miały chronić lub pomagać w jakiś sposób ich właścicielowi czy spełniać życzenia. I tak poznajemy np. Żarnuszkę - lalkę, którą robi się raz w roku w intencji ochrony i opieki nad domem czy Lalkę Rodową, którą wykonuje się z kolei tylko raz w życiu. Taką rodową motanką stała się właśnie w spektaklu główna bohaterka - Olena. Wymowa jest dość jednoznaczna - wszyscy jesteśmy jak motanki, w wirze zdarzeń historii jesteśmy jedynie kukiełkami, marionetkami, laleczkami, które (którymi) ktoś mota (lub miota).

Za te wielobarwne, niemal "motankowe" kostiumy oraz za bardzo prostą, lecz niezwykle funkcjonalną i udaną scenografię w spektaklu odpowiada Natalia Mleczak, autorka kreacji scenograficznych i kostiumowych do teledysków m.in Brodki, Kasi Nosowskiej i Myslovitz, co zapewne nie umknie uwadze ich fanów. Wzorzyste swetry i skarpety, kolorowe chustki, wielobarwne sukienki, a zwłaszcza kostium Małgorzaty Brajner, grającej przede wszystkim Matkę (a także Urzędniczkę, Obcą kobietę oraz Sprzedawczynię), który kojarzy się i przypomina w stylu nieco ubiór Brodki z okładki albumu "Clashes" - podkreślają "wschodniość" bohaterów, jednak nie są tandetne ani wulgarne czy przerysowane.

Scenografię tworzy właściwie jedna asymetryczna ściana ustawiona pod kątem, z jedną parą drzwi, wieszaczkami na krzesła i podłogą, a na nie pada projekcja i światło, które są dopełnieniem wizualnej strony "Więzi". Ich autorem jest Szymon Kluz. Dodatkowo z boku sceny podwieszono "huśtawkę", która pełni kilka funkcji - choć chyba najogólniej można powiedzieć, że "przenosi" w czasie i przestrzeni (siedzi na niej Olena, gdy wyjeżdża do Polski i buja się na niej Matka po śmierci). Ozdobiona ona została naręczem sztucznych kwiatów, które też pojawiają się w innych scenach, przypominając poniekąd o tandecie ze wschodnich domów.

W spektaklu poza wspomnianą Małgorzatą Brajner i Katarzyną Dałek występują: Agata Bykowska odgrywająca rolę Babci (oraz Ukraińskiej sąsiadki, Starszej obcej kobiety), Jacek Labijak jako Brat (oraz Chłopak, Pogranicznik, Żołnierz, Obcy mężczyzna), oraz Krzysztof Matuszewski jako Ojciec (oraz Oficer, Polski sąsiad). Trzeba przyznać, że cały zespół spisał się znakomicie i odnalazł w konwencji metateatralnej, gdzie ktoś gra kogoś, kogo gra ktoś, mówiąc najogólniej - rolami bowiem aktorzy sprawnie żonglują i nie pozostają przy tym niezrozumiani.

Największe pole do popisu miały jednak panie - wszystkie odegrały role z wyczuciem i swobodą (konwencja "teatru w teatrze", co by nie mówić, zobowiązywała do tego), ale największe brawa należą się Agacie Bykowskiej, która tych zadań aktorskich (w tym ruchowych, pantomimicznych i wokalnych) miała najwięcej. Dzięki temu Babka Oleny z jej indywidualnością, innością i swoistym szamanizmem ożyła w pełni na naszych oczach. Warto tu podkreślić, że nie starano się w spektaklu specjalnie o zachowanie wieku postaci - Babkę grała młoda aktorka, co było kolejnym udanym chwytem.

Wybór akurat takiej konwencji pozwolił i aktorom, i reżyserce na wiele - przede wszystkim na dystans, na ironię, na poczucie humoru (mimo ogromu tragicznych zdarzeń, o których mowa, bo nie tylko wojna stanowi jeden z tematów, ale i śmierć Matki), a także na uniknięcie zbędnego patosu i moralizatorstwa. Dzięki temu w sposób lekki, choć nie letni ukazano wiele ważnych kwestii, takich jak rodzina, wojna, nacjonalizm, patriotyzm, stosunki polsko-ukraińskie i ukraińsko-rosyjskie, wielonarodowość, ukraińskie tradycje, zwyczaje słowiańskie, bycie w związku i wiele innych.

Jeśli chodzi o tematykę polityczną, historyczną i społeczną, to przyznaję, że obawiałam się po tym spektaklu przytłoczenia i epatowania tymi wątkami, a także (typowo polskiej) martyrologii narodowej. Moje obawy okazały się jednak zupełnie bezzasadne. W scenie, gdy w projekcji pokazywane są fragmenty zamieszek z Majdanu w Charkowie oraz bijatyk z sejmu, nie ma patosu. Aktorka grająca Alenę relacjonuje zdarzenia na zimno, dodatkowo wzmacnia ten efekt mikrofon, efekt dystansu i patrzenia z boku zostaje więc osiągnięty.

W spektaklu "Więzi" tak naprawdę dostaje się wszystkim po trochu: Polakom, że mają za czysto (a gdzie czysto, tam siedzi Szatan), że wyzbyli się słowiańskości, że wpatrzeni są zbytnio w Zachód, że boją się wojny (chłopak Oleny nie przyjechał, może i dobrze, bo nikogo odrą nie zaraził), Ukraińcom za ich styl życia, za nacjonalizm i nieumiejętnie pojmowany patriotyzm, Rosjanom za ich zaborcze zapędy. Wszystko to jednak z dużą dozą humoru.

I właściwie refleksja sama się nasuwa, że sami z siebie się śmiejemy, jak u Gogola. Ukraińcy żyją wśród nas, są już częścią polskiego krajobrazu społecznego. I chociaż reżyserka mówi na koniec, że "tylko tu sprząta" (kolejny reżyserski żart), to trudno się z tym zgodzić, bo swoim spektaklem udowadnia, że ma wiele do powiedzenia, a my, polscy widzowie, chętnie tego słuchamy i to z zainteresowaniem oglądamy. Potwierdzeniem tego może być choćby częściowa owacja na stojąco po premierze.

"Więzi" - jak sam tytuł wskazuje - to coś, co łączy lub jednoczy ludzi ze sobą (w tym przypadku rodzinę czy Polaków i Ukraińców), ale jednocześnie odnosi się do słowa "więzić", czyli "trzymać kogoś w przymusowym zamknięciu, w więzieniu" albo "pozbawiać swobody ruchów, działania lub decyzji". Paradoksalnie oba te wyrazy pochodzą z jednej rodziny i pokazują złożoność tego zjawiska. I o tym też jest gdańskie przedstawienie. Można by jeszcze o nim wiele mówić, bo jest złożone, wielowymiarowe i wielopoziomowe, ale najlepiej o tym się przekonać samemu i wybrać się, by je obejrzeć do Starej Apteki. Warto.

Magdalena Raczek
www.trojmiasto.pl
17 stycznia 2019
Portrety
Olena Apczel

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia