Bliżsi szaleństwa

"Do dna" - reż. André Hübner-Ochodlo - Teatr im. A. Mickiewicza w Częstochowie

"...Zjawisko wódki jest ciekawe, Warto poświęcić mu rozprawę,..." - Czesław Miłosz, "Traktat moralny"

Goethe mawiał,  że myślenie jest ważniejsze niż  wiedza, ale nie ważniejsze niż obserwacja  - teatr to miejsce, w którym działanie wbrew tej zasadzie natychmiast demaskuje powstałą sztuczność. W spektaklu „Do dna” André Hübner-Ochodlo połączył dwie jednoaktówki autorstwa Ludmiły Pietruszewskiej, które - prezentowane jedna po drugiej - w zamyśle tworzyć miały spójną historię, dostarczając widzom pełnej wiedzy dotyczącej scenicznego świata. Niestety w przypadku drugiego z inscenizowanych utworów reżysera zawiódł zmysł obserwacji.

„Cinzano” i „Urodziny Smirnowej” to historie, w których istotną rolę odgrywa alkohol - jest medium, za pomocą którego na światło dzienne wychodzą frustracje, niepokoje i smutki. W pierwszej części spektaklu patrzymy na spotkanie trzech mężczyzn, którzy większość danego im czasu mają już za sobą. Fatalna sytuacja materialna, znaczna kolekcja życiowych porażek oraz strach przed zmierzeniem się z tym, co ich spotyka, nie pomagają w walce z nienajłatwiejszą rosyjską rzeczywistością. Jednak aktorom udało się tchnąć w postaci sporo ciepła sprawiając, że upijający się do nieprzytomności, nieporadni życiowo mężczyźni wzbudzają sympatię, a z utkanej z ich opowieści rzeczywistości przebija bolesna prawda. Prócz odmalowanych z dużą lekkością sylwetek bohaterów atutem tej części spektaklu są pełne dowcipu, wartkie dialogi, pozwalające na zachowanie tempa sprawiającego, że inscenizację „Cinzano” ogląda się z przyjemnością. Nieustanne balansowanie między komizmem a tragizmem oraz umiejętność opowiedzenia o rzeczach ważnych przez przywołanie zwykłych, codziennych zdarzeń (kupno używanych walonków, czy omyłkowe wypicie kropli na podniesienie ciśnienia to wydarzenia, w których, jak w soczewce, skupia się tragizm położenia bohaterów) będące cechami świetnie napisanego tekstu, w połączeniu z dobrym aktorstwem i nastrojowymi, wykonywanymi na żywo piosenkami Agnieszki Osieckiej składają się na udaną inscenizację, której trudno odmówić trafności. Scena, w której Kostia (Piotr Machalica) chwyta za gitarę odśpiewując frywolną piosenkę, czy przyniesiony gospodarzowi, „zdobyczny” prezent w postaci tramwajowej ławki budują niezapomniany nastrój spotkania życiowych rozbitków.

Sytuacja zmienia się w drugiej części przedstawienia, z założenia mającej stanowić dopełnienie wcześniejszego obrazu, ukazując spotkanie życiowych partnerek bohaterów, których zmagania ze światem oglądaliśmy chwilę wcześniej. Niestety już pierwsze słowa Poliny (Agata Ochota-Hutyra) sprawiają, że nabieramy przekonania, iż mamy do czynienia ze sztampowo zbudowaną postacią, która z racji swego wykształcenia (kończy prace nad doktoratem) i pochodzenia zdecydowanie odcina się od pozostałych, ubranych w pstrokaciznę, ociekających wulgarnością prostych dziewczyn. W żadnej z kobiet nie ma tajemnicy, drugiego dna, czegoś, co mogłoby intrygować. Przegadany, pełen sentymentalnych zwierzeń i pozbawionych polotu dowcipów tekst oraz przerysowane, odmalowane „grubą krechą” postaci sprawiają, że przekaz traci na autentyczności. Rozmowy bohaterek toną w rozbudowanej scenografii, która nie odgrywa w przedstawieniu większej roli, a sposób jej użycia w wieńczącym spektakl momencie wzbudza mieszane uczucia. Na scenie pojawiają się panowie - szóstka bohaterów zaczyna wykonywać mechaniczne ruchy wpadając w rodzaj delirycznego transu. Zabieg rodem z teatru offowego stoi w wyraźnej opozycji do konwencji zastosowanej w pierwszej części przedstawienia. Choć można go interpretować jako symbol stanu, w jaki popadają coraz bliżsi szaleństwa, pogrążeni w alkoholowych wizjach bohaterowie, jest on niepotrzebnym dopowiedzeniem.

Trudno oprzeć  się wrażeniu, że reżyser chciał w jednym przedstawieniu zawrzeć zbyt wiele treści oraz wizualnych ozdobników. Na tle „Cinzano’ inscenizacja „Urodzin Smirnowej” wypada słabo i karykaturalnie. Nie ulega jednak wątpliwości, że pierwsza część spektaklu to bardzo udana próba przeniesienia utworu Pietruszewskiej na scenę. To zamknięte dzieło, opowieść, która nie wymaga kontynuacji i komentarzy. Dzięki bardzo dobremu aktorstwu i trafnym obserwacjom umiejętnie wplecionym w dialogi, historia spotkania trzech kolegów jest wciągającym obrazem ludzi bez perspektyw. Spektakl zawiera jednak pewien element, który widz może interpretować i wykorzystać dowolnie, a który może okazać się kluczem do sukcesu przedstawienia. Jest nim oddzielająca obie części widowiska przerwa.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny
22 września 2011

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...