Bo Moskwa jest w nas

"Trzy siostry" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

"Nigdy nie osiągamy szczęścia, jedynie do niego dążymy" - brzmi przerażająco w ustach Adama Ferencego, wcielającego się w postać Aleksandra Wierszynina w "Trzech siostrach" Antoniego Czechowa, wystawianych na deskach Teatru Dramatycznego. Te słowa jednoznacznie stygmatyzują nasz los. Czy zatem sensowne są próby jego zmiany? Czy mają znaczenie nasze starania?

Małgorzata Bogajewska, reżyserka "Trzech sióstr", których premiera odbyła się 9 marca nie odpowiada na te i inne cisnące się na usta pytania. Nie taka jest zresztą rola teatru. Ukazuje czechowowski świat takim, jakim jest: pełnym szarych ludzi, spętanych niemocą, zatopionych w monotonii, którym życie przecieka przez palce. Smutny to świat, którego historię tworzy codzienne picie herbaty. Jednocześnie to świat ludzi noszących w sobie tragedię. A Bogajewska elektryzuje nim, tym bardziej że u niej on dzieje się tu i teraz.

Pozornie nie wydarza się nic, a jednak powietrze jest przesycone napięciem. Wyzwolonymi marzeniami, pogonią za ułudą, pragnieniami niemożliwymi do spełnienia, szczęściem tak rozpaczliwie i niezdarnie poszukiwanym. Ojciec sióstr, generał z Moskwy, został zesłany na prowincję, do małego garnizonowego miasteczka. Swoje dzieci - Olgę, Maszę, Irinę i syna Andrzeja kształcił na wzór moskiewski. Uczył języków: angielskiego, francuskiego, niemieckiego i włoskiego. To jednak nie Moskwa, więc komu potrzebne są takie umiejętności w miejscu, gdzie zupełnie nic się nie dzieje. Gdzie nudzą się nawet wojskowi, a największym wydarzeniami, bynajmniej nie z inicjatywy mieszkańców, są śmierć, narodziny, czy przypadkowy pożar. Inteligenckie marzenia nie są tu dobrze obsadzone. Jakież to współczesne. Dzisiejsi młodzi ludzie wstępujący w dorosły świat, wykształceni, doskonale przygotowani teoretycznie, a podejmujący pracę poniżej swoich umiejętności i aspiracji. I chwała Bogu, jeżeli tę pracę w ogóle znajdują. Wszystko nieuchronnie prowadzi do tragedii. To uczucie potęguje licznik, umieszczony centralnie, odmierzający czas. Wprowadzając element niepokoju. Na coś się czeka. Kwestie gorzkie, dekadenckie, brzmią adekwatnie do schyłku jakiejś epoki, którą reżyser próbuje nam współcześnie wmówić. Właściwie nie wiadomo, dlaczego to rozpaczliwe wołanie "do Moskwy!" nie może zostać zrealizowane. Przecież w pewnym momencie nawet pada, że trzeba wziąć kij, naciągnąć na oczy kapelusz - i w drogę! Nasza współczesność również nie przynosi odpowiedzi. Ta niemoc u Czechowa boli, ale nie mniej bolą nasze rozczarowania, kiedy na co dzień spotykamy tych, co już wzięli ten kij i ruszyli. Ale Moskwa, Anglia, Irlandia i inne utracone raje nie ziściły pokładanych w nich nadziei.

"Trzy siostry" zasługują na uwagę głównie aktorsko. Prawdziwa jest Olga (Anna Gajewska) - nieco starsza niż u Czechowa, dojrzała, panująca nad sobą, własnym żalem i rozczarowaniem. Wspierająca siostry. Jej dramat uderzył mnie najmocniej, właśnie przez tę ascetyczność przekazu i dojrzałość gry. Masza (Agnieszka Warchulska) - rozpieszczona, egzaltowana, rozczarowana, ale w rozhisteryzowany sposób. Zupełnie niepogodzona. Nie budzi litości, jedynie rozdrażnienie i chęć wzięcia przez kolano by sprawić lanie. I Irina (Anna Szymańczyk), choć najmłodsza, to zdecydowanie bardziej autentyczna. Świeża, pełna ideałów, marzeń i pragnień, w których realizację długo wierzy. Jej tęsknota za wyrwaniem się z miasteczka jest najbardziej uderzająca. Tym większym dramatem jest jej poddanie się. Niemalże jak ujście z niej życia. Również podobała mi się Anfisa (Izabela Dąbrowska), niania uzależniona emocjonalnie i finansowo od sióstr, Czebutykin (Janusz Nowicki) - przyjaciel rodziny, niegdyś zakochany w matce sióstr, z dużą tkliwością odnoszący się do Iriny, sugerującą, że być może jest jej ojcem. Zwraca uwagę Kułygin (Andrzej Blumenfeld), rysujący postać bardziej złożoną niż nam to chciała nakreślić Masza.

Pierwsza część, to sceny zbiorowe, mniej wyraźne postacie, pozornie bez znaczenia dialogi. Aktorzy poruszają się po scenie w przykrej po PRL-owskiej dekoracji. Zawiodła sceno-plastyczna wyobraźnia reżysera. Część druga skupiona jest bardziej na poszczególnych dramatach jednostki. Ważne jest światło. Nie do końca tu wszystko gra. Brak wyczuwalnej chemii między aktorami, brak większej złożoności dramatów. Trochę kołacze się myśl, że Czechow musiał się po prostu znaleźć w dorobku młodej reżyserki. Jednak jego współczesność przytłacza i czyni go lekturą obowiązkową.

Katarzyna Michalik – Jaworska
www.aict.art.pl
14 marca 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...