Bój się teraz ty, Kreonie
"Antygona" - reż: Leszek Mądzik - Teatr Miejski im. W. Gombrowicza w GdyniLeszek Mądzik jest jednym z ostatnich, wielkich mistrzów, którzy tworzyli złoty okres polskiego teatru w latach siedemdziesiątych XX wieku. W roku 1970 powstał pierwszy spektakl "Ecce Homo" Sceny Plastycznej KUL, potem nadeszły takie arcydzieła jak "Wilgoć", "Zielnik" czy "Pętanie". W 2007 roku w Gdyni, na II Festiwalu R@port, mogliśmy zobaczyć na pozakonkursowym pokazie "Odchodzi" inspirowane poematem Tadeusza Różewicza "Matka odchodzi". W odróżnieniu od wielkich, polskich inscenizatorów, Mądzik jest niczym mały mistrz holenderski. W blisko dwudziestu przedstawieniach Sceny Plastycznej KUL Mądzik stworzył unikalny język teatralny, jego propozycje są z reguły niedługie, trwają 30-40 minut, najczęściej pozbawione słów, opowiadają, a raczej sugerują, głównie muzyką, scenografią i światłem, aktor jest uprzedmiotowiony. To małe arcydzieła, dopracowane w najmniejszych szczegółach, uczestnictwo w spotkaniu ze sztuką reżysera z Lublina to nierzadko przeżycie mistyczne.
Obok głównego nurtu już od ponad 30. lat reżyser gdyńskiej „Antygony” współpracuje z tradycyjnymi scenami. Początkowo jako scenograf, od pewnego czasu już jako reżyser. W 2010 roku wraz z Jerzym Kaliną i Pawłem Passinim zrealizował we wrocławskim Teatrze Pantomimy świetnie przyjęty tryptyk „Osąd”. W Gdyni przyjął zaproszenie przyjaciela z Lublina, dzisiaj dyrektora artystycznego w Gdyni Krzysztofa Babickiego i zmierzył się z tragedią grecką. Mądzik to największe nazwisko w Teatrze Miejskim od wielu lat, nic dziwnego, że jego spektakl był oczekiwany z wielkim zainteresowaniem.
"Antygonę" wszyscy znają, więc pokrótce:jedność miejsca, czasu i akcji, podczas których dokonuje się gwałt na boskim porządku i powinnościach ludzi wobec ludzi. Oto w rodzie Labdakidów, obarczonym wieloletnim przekleństwem, dokonują się kolejne zbrodnie krwi. Antygona, piastunka swego ojca Edypa do ostatnich jego dni, staje w obronie prawa do godnego złożenia w grobie jej brata. Polinik, poległy w walce o tron niesłusznie zajmowany przez brata Eteoklesa, przez Kreona zostaje okrzyknięty zdrajcą kraju, tym samym zabrania się komukolwiek pochowania jego ciała pod karą śmierci. Antygona, nosząca całe życie ciężar klątwy swego ojca, gotowa jest na śmierć w imię praw boskich stanowiących, że ciało nie należy do ludzi, lecz do Hadesa. Umierają Antygona, Hajmon i Eurydyka, biorąc na siebie ciężar tragicznej historii. Słowa stają się niepotrzebne.
Kłopot będą mieli nauczyciele języka polskiego, którzy chcieliby na przykładzie gdyńskiej inscenizacji pokazać młodzieży elementy antycznego dramatu greckiego. Mądzik zachowuje właściwie tylko trzy jedności i główną linię fabularną, ale na tekst tłumaczenia Stanisława Hebanowskiego wybrał się z sekatorem, partie chóru, nagrane zresztą i odtwarzane z offu, są nieliczne. Nie jest zarysowany w ogóle konflikt tragiczny, nie ma punktu kulminacyjnego, pod względem dydaktycznym gdyńska inscenizacja jest bezużyteczna. Oczywiście skróty i zmiany nie muszą być zarzutem, szczególnie jeśli w zamian otrzymujemy coś innego, a najlepiej nowego. Niestety, nie otrzymujemy.
Być aktorem u Mądzika to zuchwałe rzemiosło. „Antygona” to oczywiście nie bezsłowny teatr reżysera i scenografa najnowszej , gdyńskiej premiery, ale też nie widać, by realizatorzy dawali przestrzeń aktorom. Zabudowana scena ogranicza ekspresję, aktorzy noszą efektowne kostiumy, to prawda, ale raczej są w nie wbici. Ograniczające, ambientowe podejście do miejsca aktora w spektaklu, jest niezwykłym wyzwaniem dla aktorów. Najlepiej wypadła, choć trwało to tylko mgnienie, Beata Buczek – Żarnecka (Eurydyka), która przypominała nieco niezapomnianą Jessikę Lange w „Tytusie Andronikusie”; spokojnie i przekonywująco podała tekst, co było rzadkością na premierze. Poprawny był Dariusz Szymaniak w największej roli Kreona; to na pewno najciekawszy, nowy aktor Miejskiego, który powinien potwierdzić swój talent w roli, która mu na to pozwoli. Gra u Mistrza spętała zupełnie młodych: Agatę Moszumańską w tytułowej roli, Monikę Kadłub (Ismena) i Macieja Wiznera(Hajmon). Z przykrością obserwowałem ich próby, a smutek pogłębiały zauważalne braki warsztatowe. Trochę dziwi mnie wyczuwalna już tendencja obsadowa. Po raz kolejny doświadczeni aktorzy grają zupełnie niepotrzebne role. Chórzyści w „Antygonie” nawet nic nie mówią, tylko kilka razy przesuwają się po scenie. Nie rozumiem tego.
To spektakl nierówny. Kapitalne kostiumy Zofii de Ines, legendy polskiego teatru i kilka pomysłów scenograficznych pochodzą z krainy dawno nie odwiedzanej przez widzów, którzy budują wyobrażenie o teatrze na codziennym repertuarze z ulicy Bema. Niezwykły początek przywołuje znany, Mądzikowy motyw człowieka zamkniętego w przezroczystej trumnie. Nieduża scena Teatru Miejskiego jest jeszcze zmniejszona przez scenografię.
Raziła monotonnia ruchu scenicznego, a przecież choreografem był nie byle kto, tylko Zbigniew Szymczyk, dyrektor wrocławskiej Pantomimy, uczeń Henryka Tomaszewskiego ! Warto powiedzieć kilka ciepłych słowo o muzyce Marka Kuczyńskiego. Wielką szkodą, mam nadzieję tylko na premierze, były zacięcia w odtwarzaniu muzyki podczas spektaklu. Ujawnienia Mądzika to niezwykle precyzyjne konstrukcje, w których muzyka odgrywa szczególną rolę, dlatego też nie może być najmniejszej wpadki. Dla mnie było też za jasno na widowni, wyraźnie przeszkadzało mi światło z kabiny realizatorów. Myślę, że gdyby było tak jak w innych realizacjach Mistrza z Lublina albo jak u Karmazynowego Króla, czyli Starless in bible black, mimo braku światła, zobaczylibyśmy dużo więcej.
Mimo uwag krytycznych godzina na Bema nie jest czasem straconym. To sześćdziesiąt minut obcowania z propozycją maga teatru, co nie zdarza się u nas często. Licząc na poprawki techniczne, polecam wybranie się do Teatru Miejskiego.