Boleśnie zdrapując patynę

"Bramy raju" - reż: Małgorzata Bogajewska - Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

Zaczyna się świetnie. W głębi sceny aktorzy zastygli w pozach postaci z sakralnych średniowiecznych malowideł. Bo i jesteśmy w kościele. Przed nami rzeźby z ołtarza, który upamiętnia bohaterów XIII-wiecznej dziecięcej krucjaty.

Jej historię tajemniczemu przybyszowi lapidarnie opowiada ksiądz-mnich (Andrzej Wichrowski). Lecz co to za ksiądz, który nie daje wiary własnym słowom? I cóż to za ołtarz? Jego tło - mozaikowo ułożone kwadratowe "kloce" - rozczłonkowuje posągi. Kto jest kim i na ile jest sobą? Za chwilę świat zacznie wirować, pod wpływem dotyku uśpione w posągach namiętności zbudzą się - dotychczasowi święci zejdą z ołtarza, a widzowie uczestniczyć będą w rekonstrukcji tajemnic wyprawy. Taką ramę zaproponowała dla "Bram raju" Jerzego Andrzejewskiego reżyserka Małgorzata Bogajewska. 

Centralną postacią uczyniono mnicha, choć nie on dominuje na scenie. Spowiedź uczestników krucjaty odkrywa fasadowość posłannictwa, podważa sens świętej wyprawy. Czytelne stają się też intencje spowiednika. Starość i zwątpienie w nauki Kościoła każą mu widzieć w niewinności młodych szansę wzmocnienia pozycji religii, jak i odzyskania własnej, traconej z każdym dniem, wiary. Ale wartość rozpaczliwie udzielanych rozgrzeszeń dla nastoletnich pątników bliska jest zeru. Spod patyny wzniosłości i cudowności, którymi chcieliśmy pokryć rzeźby z ołtarza, łypie pożądliwym okiem wszechwładna chuć. 

U Bogajewskiej wszystkie postaci od początku do końca obecne są na scenie. Nie zawsze aktywne, siedzą w ławach, we wnętrzu kościoła - w jego lustrzanych ścianach każdy czyn, rozszczepiany na serie odbić, traci swą jednoznaczność. Cokolwiek robią i mówią - zawsze ze świadomością cichej obecności reszty gromady. W pulsujących rytmem interakcjach przekraczają sceniczne "teraz", a symultaniczna wędrówka po osi czasu odsłania oplatającą bohaterów sieć namiętności. 

Mrok kościoła, w którym brak Boga, i klaustrofobiczną atmosferę odczuwamy dzięki rzetelnej aktorskiej robocie. Nie w szarżach indywidualności, a w rozważnym prowadzeniu zespołu świetnych wykonawców i grze bez przegięć, grożących pustym formalizmem, tkwi jego siła i gwarancja elektryzującej transpozycji formy powieści na język teatru. Przewrotna Blanka Urszuli Gryczewskiej subtelnie łączy zmysłowość z ordynarnością. W duecie cielesnego niespełnienia sięgają z Aleksym (Kamil Maćkowiak) dna upodlenia. Eteryczna i podatna naciskom Maud (Iwona Dróżdż-Rybińska), rozdarta między miłością a pożądaniem, jak i inicjator krucjaty Jakub (grany przez Tomasza Schuchardta z manierą paralityka, która czyni z niego "dziwne dziecko") nie są tak niewinni, jak się zdawało. 

Z ołtarza na zawsze znika Chrystus. Jego miejsce zajmuje hrabia Ludwik (świetny Przemysław Kozłowski), nagi niczym Adam z sykstyńskiego fresku. Przechadza się krokiem ironicznego demiurga, z dystansem przygląda się postaciom dramatu i przywołuje do prezbiterium, pod nogi księdza, by ośmieszać jego wiarę i religię. Co ważne, Bogajewska ucieka od groteskowego ujęcia. Każde słowo wypowiadane jest tu na serio, jakby ważyło się czyjeś życie. 

O kompromitacji wielkich idei i masowych ideologii wiek XX przekonał jak żaden inny dotąd. Pośród w ostatnim czasie szczególnie częstych rocznicowych defilad i przemówień, Teatr im. Stefana Jaracza wystawia spektakl pesymistyczny, który jeśli nie niszczy, to przynajmniej stawia pod znakiem zapytania ich zasadność.

Łukasz Kaczyński
Polska Dziennik Łodzki
15 września 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia