Bowie tylko przejazdem

„Bowie w Warszawie" - aut. Dorota Masłowska - reż. Marcin Liber - Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie

Bowie w Warszawie tylko przejazdem, a kobiety nieheteronormatywne zostają z nami na stałe. Dorota Masłowska traktuje krótką wizytę gwiazdora jedynie jako chwytliwy pretekst do opowiedzenia historii o kobietach, zwłaszcza homoseksualnych, w okresie PRL-u. Wraz z Marcinem Liberem stworzyli spektakl, który ma osadzać te wątki w zbiorowej świadomości, gdyż od lat nie są one w wystarczającym stopniu reprezentowane w kulturze, nie tylko polskiej.

Głównym bohaterem spektaklu nie jest ani wymieniony w tytule Bowie, ani pojawiający się w pierwszej scenie milicjant Wojtek, ani nawet obszernie opisywany, poszukiwany przez służby morderca Dusidamek z Mokotowa. Bohaterkami spektaklu są przede wszystkim kobiety. Kobiety w różnym wieku, z odmiennym bagażem doświadczeń, statusem materialnym, z różnymi marzeniami i pragnieniami. Łączą je więzy rodzinne, strach przez grasującym przestępcą oraz fakt zamieszkiwania w Warszawie lat 70-tych, w czasach niełatwych i niepięknych. Oś fabularna skupia się głównie na Reginie, poszukującej siebie młodej kobiecie, próbującej nie dać wtłoczyć się otoczeniu w formę normalnej (w domyśle heteroseksualnej), porządnej kobiety z dobrego miejskiego domu, która zaraz spełni swoją powinność, czyli wyjdzie dobrze za mąż. W trakcie spektaklu poznajemy doświadczenia zarówno jej jak i jej bliskich, mające wpływ na kształtowanie się ich osobowości. Odkrywane są ich przeszłości oraz traumy, które nie dają spokoju i, nieświadomie, przelewane są w kolejne pokolenia. Błędne koło dalej się toczy.

Zasygnalizowana we wstępie, w wykonaniu świetnego Marcina Pempusia, historia Dusidamka odpływa gdzieś na drugi, czy nawet trzeci, plan. Bowie snuje się czasem w tle, będąc jedynie biernym obserwatorem wydarzeń. (Czy to właśnie te obrazy z ponurej, zasnutej dymem Warszawy zainspirowały go do napisania słynnego utworu?) Masłowska oddaje głos kobietom, to one zawłaszczają scenę dla siebie, spychając męskich bohaterów gdzieś w kuluary. Autorka wykorzystuje konwencję powieści milicyjnej, ale modyfikuje ją - mężczyzn portretując jako niezaradnych, a w centrum sytuując kobiety. To one napędzają dynamikę spektaklu, która niestety momentami za bardzo zwalnia.

Po blisko trzygodzinnym formacie można oczekiwać nieco bardziej skomplikowanej fabuły, ale ta banalność historii wynika z przyjętej konwencji. Braki te są jednak świetnie maskowane porywającym językiem i smacznymi (acz nieraz gorzkimi) opisami charakterystycznymi dla Masłowskiej oraz zachwycającym aktorstwem. Postaci prowadzone są groteskowo-komicznie, jedynie Regina stoi w kontrze do reszty bohaterek i bohaterów. Grająca ją Maja Pankiewicz kreuje postać bardziej na poważnie, co dodaje realności i dramatyzmu. Jej postać wybija się z lat 70-tych, ucieka gdzieś bliżej współczesności, pokazując że problematyka jest wciąż aktualna. Wciąż niedoreprezentowane są nieheteronormatywne kobiety w polskiej kulturze, wciąż doświadczamy różnych form przemocy, wciąż w dużej części społeczeństwa brak umiejętności mówienia o związkach homoseksualnych. Chcemy mówić, ale nie mamy narzędzi. Komizmu dodają także ciekawe kostiumy zaprojektowane przez Grupę Mixer, która ubrała bohaterów od stóp do głów w jeansowe kombinezony.

Materiał ten jako symbol Zachodu, odzwierciedla ówczesne (a także i dzisiejsze) pragnienia Polaków oraz zapatrzenie w to, prawie mityczne w tamtym czasie, miejsce. Każdy kostium jest zindywidualizowany, podkreślający osobowość bohatera. W przypadku Reginy symbolicznie pokazuje jej walkę z wtłaczaniem w schematy, gdy kolorowy wyrażający przynależność do pewnej grupy sweter zakryty zostaje podobną do innych kurtką z jeansu. Strona wizualna to zdecydowanie mocna część spektaklu. Scenografia Mirka Kaczmarka jest oszczędna, ale wystarczająca. Trzy szare przyciężkie geometryczne bryły, wyobrażają siermiężną architekturę socmodernizmu. Kontrastują z rekwizytem oraz aktorami, jednocześnie plastycznie dostosowując się do zmieniających się lokacji. Niewielka ilość rekwizytów pojawiających się na scenie daje miejsce słowu, które tworzy „Bowiego w Warszawie".

Nie sposób nie wspomnieć o wybuchającej potężnymi dźwiękami muzyce zespołu Błoto, która podczas niektórych pokazów jest grana na żywo. W głowie pozostaje powracający kilka razy niczym refren utwór śpiewany przez Bartosza Porczyka, wcielającego się w złote widmo, oraz jego cover „Warszawy" wybrzmiewający w trakcie nieco psychodelicznego zakończenia.

Dzieło Masłowskiej i Libera jest jak hitowy utwór muzyczny, porywający odbiorcę swoją atrakcyjnością. Wybaczam mu niedoskonałości, które pozostawiły mnie z lekkim nienasyceniem fabularnym. Mimo prostej historii spektakl porusza wiele wątków, jak obawy i trudy związane z byciem osobą nieheteronormatywną, przemoc wobec kobiet czy poddawanie się presji społecznej.

Mimo lekkiej formuły, spektakl pozostawia z dającymi o sobie znać gorzkimi odczuciami oraz każe zastanowić się, ile z pokazanych zachowań i postaw wciąż jest aktualnych.

Kamila Pietrzak
Dziennik Teatralny Łódź
31 października 2023
Portrety
Marcin Liber

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...