Broadway la Lipce Rejmontowskie

"Chłopi" - reż. Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni

Naprawdę niemałej odwagi wymaga próba przeniesienia do teatru, w ujęciu musicalowym, tekstu tak dobrze znanego, lubianego, doskonałego pod każdym względem oraz fabuły już dawno z powodzeniem zekranizowanej, a zatem głęboko zakorzenionej w umysłach i pamięci odbiorców.

W przypadku "Chłopów" Reymonta, w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, była to sytuacja typu: wóz (drabiniasty), albo przewóz (do pobocznego rowu miażdżącej krytyki). Z tą właśnie świadomością niemal wszyscy goście Teatru Muzycznego w Gdyni rozpoczynają oglądanie efektów tej swoistej, artystycznej rosyjskiej ruletki.

Już po pierwszej scenie zbiorowej - prologu zaśpiewanym i zatańczonym w okręgu przez wszystkie postaci spektaklu - nie ma złudzeń: aż po ostatnią odsłonę tej historii "Chłopi" ujmują swoim w pełni uzasadnionym i wysmakowanym rozmachem, precyzją wykonania, przemyślaną w detalach i zrealizowaną konsekwentnie wizją reżyserską. Jednocześnie wykorzystując wszystkie możliwości teatru żywego planu, gdyńska wersja reymontowskiej powieści rozkłada akcenty o wiele bardziej skutecznie niż filmowa adaptacja utworu. Pozostając bardzo wiernym tekstowi oryginału, Kościelniak tchnął w tę opowieść nowe życie, odświeżył i odniósł wymowę dzieła do znaczeń dużo bardziej uniwersalnych i ponadczasowych. Mile zaskoczeni poczują się sceptycy gatunku, albowiem nie ujrzymy w spektaklu uproszczeń i dosłowności, kojarzonych zazwyczaj z formułą musicalu. Jednym z największych walorów tego przedstawienia jest właśnie odejście od musicalowych schematów na rzecz oryginalnie zastosowanej symboliki i języka niedopowiedzeń. Reżyser wprowadza dwie dodatkowe postaci, zawsze obecne na scenie - starego ślepca, narratora, który niczym antyczny przewodnik chóru wieńczy istotę scenicznych wydarzeń porzekadłami ludowymi oraz szmacianego, umorusanego aniołka stróża - ostoję obiektywnej troski o losy wszystkich bohaterów, symbol sfatygowanego sumienia i moralności ludu, wszędobylskiego opiekuna codzienności równie jak on dalekiej od obrazkowego ideału.

Widzom serwuje się przedsięwzięcie artystyczne, którego nie powstydziłby się sam Broadway. Choć feeria barw, lokalny koloryt, troska o zachowanie kulturowego dziedzictwa i poszukiwanie głębszych sensów i znaczeń zdecydowanie jednak bliższe są klasycznym regułom teatru dramatycznego. Nie przeszkadza prostota warstwy muzycznej i lirycznej partii śpiewanych, nie brakuje też chwytliwego lejtmotywu, który nuci się już w antrakcie, a potem po wyjściu z teatru; warstwa fabularna jest przecież tak genialna u Reymonta pod każdym względem, że tak naprawdę więcej nie trzeba. "Chłopi" Kościelniaka stoją scenami zespołowymi. Można oczywiście dostrzec jakby nieco mniej dopracowane sceny indywidualne, czy dysonans między nimi, a zbiorowymi, taneczno-wokalnymi popisami, jednak na całe szczęście sekwencje ansamblowe w spektaklu dominują. Z maestrią prowadzi się wątek erotyczny nie tylko zogniskowany w postaci Jagny (w tej znakomitej roli Renata Gosławska), ale i w odniesieniu do całej wiejskiej społeczności - prawdziwą perłą jest scena darcia pierza, będąca kwintesencją pokazania chuci i atrakcyjności fizycznej jurnych wiejskich dziewek.

Mała, hermetyczna i szalenie schierarchizowana społeczność staje się jakby namiastką szeroko pojętych mechanizmów i dynamiki współżycia społecznego, a perypetie pojedynczych bohaterów mówią nam dobitnie całą prawdę o jakże ułomnej ludzkiej naturze.

Na wyróżnienie zasługują również kreacje aktorskie Rafała Ostrowskiego (Antek) i Zbigniewa Sikory (ciekawie oddaje dramatyzm w postaci Kuby), choć można odnieść momentami wrażenie, że w konstrukcji męskich bohaterów jest zbyt wiele odniesień do ról znanych z filmu Jana Rybkowskiego.

Bardzo ciekawa gra świateł podsyca znaczenie ascetycznie niedosłownej scenografii, za którą wyrazy uznania należą się Damianowi Styrnie.

Jest jednak jeden bardzo poważny mankament, który przy tak wartkim tempie przedstawienia szalenie utrudnia jego odbiór. Otóż, ewidentnie przesterowany system nagłośnienia do tego stopnia podważa wiarę w zdolności dykcyjne aktorów, że potrzeba kolosalnego wysiłku, by chwilami zrozumieć słowa padające ze sceny, co przy gwarze i śpiewie grupowym, momentami staje się po prostu niemożliwe. Warto zwrócić na to uwagę, by doprowadzić i ten aspekt widowiska do perfekcji. Tak jak to zrobiono z każdym pozostałym elementem spektaklu.

Kiedy przychodzi finał, sugestywnie wzmocniony tyradą ślepego mędrca, staje się jasne dlaczego dzisiaj Kościelniak podjął się z takim sukcesem tego potężnego wyzwania. Musicalowi "Chłopi" to nic innego jak krucjata przeciwko zbyt pochopnie ferowanym wyrokom, przeciw obłudzie, jedynie słusznej moralności i zaślepiającej nienawiści dla odmienności. Na Broadwayu mielibyśmy "judgement", w Lipcach to "gniew ludu", którego ciężkie konsekwencje są jak kamienie, które w epilogu bohaterowie "sieją na polu". Reżyser posyła na scenę aktorki z grabiami, a mistrzowsko wracając do historii opisanej przez Reymonta, bierze również na swoje barki wysiłek pozbycia się kamiennych grud zbyt łatwego osądu z naszych umysłów.

Marek Kubiak
Teatr dla Was
4 listopada 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia