Broń w stojaku na parasole

„Jednooki król" - aut. Marc Crehuet - reż. Antonina Choroszy - Teatr Nowy w Poznaniu

Ciężko mi pisać tę recenzję. O wiele prościej jest po prostu chwalić, ale tym razem nie mogę jedynie opiewać dzieła, bo w przeciwieństwie (dość rewolucyjnym, biorąc pod uwagę te otaczające mnie oklaski na stojąco) do większości publiczności, zachwycona nie byłam.

Zacznijmy od samej sztuki. Dramat Crehueta, hiszpańskiego reżysera filmowego, opowiada o spotkaniu aktywisty, Ignacjo, który w trakcie protestu padł ofiarą przemocy ze strony policjanta i stracił oko, oraz rzeczonego policjanta, Dawida. Spotkanie odbywa się w warunkach teoretycznie niewinnych – partnerki mężczyzn, jako koleżanki z dawnych lat, chcą odbudować kontakt i organizują wspólną kolację.

Oczywiście, bańka pęka, gdy mężczyźni orientują się, że już kiedyś się spotkali. Potem następuje cały szereg perypetii stopniowo wzrastających w swojej niedorzeczności, aż do absurdalnego (choć może właśnie w schemacie komediowym oczekiwanego) punktu kulminacyjnego, po którym przychodzi wyjątkowo ciche i niepokojące zakończenie, które ma wzmocnić metaforyczny wydźwięk sztuki, dotychczas zakopany pod hordami konwencji gatunkowej.

„Jednooki król" humorem stoi, humorem przewidywalnym. Tak jak jego pewnego rodzaju prymitywność jest uzasadniona, bo w dużej mierze była częścią charakteryzacji niektórych postaci, tak fakt, że wiedziałam, co padnie z ust aktorów, zanim jeszcze te usta otworzyli, był rozczarowujący. Nieprzełamywanie archetypu postaci tępego osiłka o dobrym sercu jest szczególnie zmarnowanym potencjałem, nawet jeśli zamysł był krytyczny wobec tej zaściankowości, tej „zamkniętości" – wszyscy znamy tę postać, wszyscy znamy tę narrację krytyczną wobec niej, wszyscy już to widzieliśmy.

Jednym z głównych problemów, jaki miałam z „Jednookim królem", to właśnie to przytłoczenie tematów poważnych przez podany na tacy, prymitywny humor. I jakąkolwiek wielką fanką nieoczywistości i wymagania od widza pracy w celu pełniejszego zrozumienia dzieła bym nie była, tak w przypadku „Jednookiego króla" mam poważne wątpliwości, czy przeciętny widz tej sztuki, który oklaskiwał ją z takim zapałem, jest w stanie nadać jej to głębsze znaczenie, poza frazesami wykrzyczanymi wprost przez postaci. I tu nasuwa się inny palący problem dzieła – częściowa nieaktualność. Oczywiście, są wątki uniwersalne, ale tutaj padają też hasła polityczne, których mocą jest ich reakcyjny (na sprawy bieżące, rzecz jasna) charakter. Oryginalnie jest to dramat hiszpański z roku 2013, jako film historia ta wyszła w 2016. W 2022 ze sceny teatralnej wciąż głosi nam hasła o wszechobecnej wrogości korporacji (co w naszym kapitalistycznym świecie nie przedawni się do dnia apokalipsy, to fakt), ale wykrzykuje nam też w twarz, że „kryzysu nie ma", gdzie, w naszym obecnym położeniu polityczno-gospodarczym, Polska (i nie tylko) jakże bardzo w kryzysie energetycznym jest. Zabrakło więc przełożenia dość głośnych motywów na realia, jeśli już nie lokalne, to chociaż współczesne.

Od strony wizualnej spektakl bazował na scenografii (Marek Braun) skromnej, ale praktycznej – miejsca akcji sugerowane są przez odpowiednie ustawienie dwóch długich stołów, transportowanych przez samych aktorów w stylu przypominającym trochę sekwencje montażowe w filmach (tak swoją drogą chętnie wykorzystywane w komediach właśnie) – nawet jeśli nie do końca przypadł mi ten zabieg do gustu, to jednak były to poczynania uzasadnione okolicznościami diegetycznymi. Na doznania widza szczególnie wpływa sekcja świetlna i wizualna (Natan Berkowicz), która w sposób fenomenalny ukazuje przeładowanie mediami oraz bitwę myśli osoby, której wali się świat. Tu też ukłony w stronę Pawła Dampca za muzykę i efekty dźwiękowe, bo intensywnie zmiksowane urywki wiadomości lecące w tle zostawiają człowieka z ciarkami.

Interesującym zabiegiem jest performans, którego jako mocny przytup spodziewalibyśmy się na zakończenie, a otrzymujemy go na samym początku. Zapowiada nam on – na długo zanim będziemy w stanie uchwycić jego sens – motyw nici łączących wszystkie elementy życia w nierozerwalną całość – motyw, którego odkrycie otwiera trzecie oko Dawida. Na tyle istotne, że pozwala mu przełamać przysłowiową czwartą ścianę i wciągnąć publiczność w sztukę.

Wcześniej wspomniana już klasyczne dla gatunku, archetypiczne niemal przerysowanie postaci tworzy specjalny rodzaj wyzwania dla aktorów. Owszem, mamy do czynienia z komedią, ale wszystko ma swoje granice – aktor musi więc tak odegrać już niezwykle niesprzyjająco napisaną postać, by nie uczynić z niej pokazu błazeństwa. Szczególnie ciężkie zadanie mieli tu Andrzej Niemyt i Edyta Łukaszewska. Dawid – postać Niemyta – to ten wciąż męczony osiłek o dobrym sercu, który z czasem zaczyna snuć filozoficzne rozważania
połowicznie złożone z haseł, których kompletnie nie rozumie. Postać trudna, moim zdaniem świetnie wykonana przez pana Niemyta – w teorii męcząca, w praktyce intrygująca w swej niemalże dziecięcej łatwowierności. Drugą, niezwykle ciężką do dobrego wykonania, była postać Lidii, która już nie jest tylko archetypem kobiety o świecie wielkości blokowiska, rozpaczliwie szukającej sensu życia. Lidia jest w swym sposobie bycia chodząca karykaturą, a pani Łukaszewska odgrywa ją mimo wszystko z niewiarygodną wręcz lekkością.

Ciężko mi z pewnością określić przesłanie tej historii. Z jednej strony mamy Dawida, „idiotę, który zawsze pozostanie idiotą" (cytując samą sztukę), który podejmuje próby przemiany, ale kończy się to tylko tym, że zostaje zmanipulowany przez kogoś innego niż dotychczas, a dla swoich przemocowych zachowań sam znajduje usprawiedliwienia, gdy swoisty przełożony przestaje ich dostarczać. Z drugiej strony mamy Ignacjo, którego z życiowego impasu wywołanego traumą wyciąga objęcie patronatem byłego (?) oprawcy. Zarówno te dwa główne, jak i wszelkie wątki poboczne, łączy jedno – przemoc. Widoczna na pierwszy rzut oka lub schowana. Fizyczna, słowna, objawiająca się manipulacją, krzykiem. Podszyte nią są ruchy, czyny, humor – tyle żartów podszytych przemocą. Więc może nie jest mi wcale tak ciężko określić, o czym ta sztuka tak naprawdę jest. Obraz broni palnej, którą Dawid najpierw wymachuje na prawo i lewo, a potem wsadza do stojaka na parasole, jest wystarczająco wymowny.

Katarzyna Szczęsna
Dziennik Teatralny Poznań
14 grudnia 2022

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...