Budzenie do próżni
"Nie mam nic do powiedzenia" tancerek Sopockiego Teatru TańcaJoanna Nadrowska, Barbara Pędzich, Grażyna Słaboń i Dorota Zielińska pokazały w Teatrze na Plaży taneczną wariację na temat pozornego rozwoju kobiet spowodowanego modą i współczesnymi wyznacznikami kreacji. Udowadniały, że odrzucenie głosu wewnętrzego może spowodować brak głosu w ogóle, w tym na temat samej siebie. Tancerki przekornie poddały również w wątpliwość wszelkie analizy krytyczne dotyczące tego spektaklu (a może to tylko krytyka nowomowy poradników?), uważając je za werbalną kreację niezrozumiałą dla odbiorców, o czym spieszę donieść, gdyby w tym miejscu i czasie miało do tego dojść.
Zbiorowe przemawianie kobiet w celu kwalifikowanego protestu wobec stanu rzeczy może przynieść różnorodne efekty. Wielość ról, w jakie wprowadza siebie kobieta i jakie zostają jej przypisane, powoduje, że obraz kobiety może ulegać niewłaściwym deformacjom. Zwielokrotnienie słów i sytuacji scenicznych może doprowadzić do powierzchownej, chwilowej analizy lub dojścia do przekonania o jej bezcelowości. Tancerki, budując spektakl z kilku scen, powoli, ale systematycznie wprowadzały widza w świat próżni, jaką na własne życzenie tworzyły bohaterki. Uwikłane zewnętrznymi wyznacznikami piękna i stylu, stopniowo traciły jakość bycia i odczuwania. Rywalizacja, nieprzerwany bieg po tytuł najpiękniejszej, najsprawniejszej, najszczuplejszej, itd. powodowały, że każda z nich indywidualizm zaczynała rozumieć jako upodobnienie do ideału, nieustannie zmienianego w celu dostosowywania go do panującej mody. Forma jako atrybut, formalizacja stosunków, przekształcanie swojego życia w system znaków i zakazów - do tego można sprowadzić wymowę tanecznego przedstawienia. Pesymistyczna puenta, można sądzić, miała być ostrzeżeniem przed współczesną pogonią za złudnym poczuciem przynależności do grona naznaczonych szczególnymi cechami, akceptowalnymi przez innych. Brak refleksji nad sobą i światem nie czyniły z bohaterek osób godnych głębszego zainteresowania.
Komercjalizacja wyborów, tautologia i naśladownictwo mogą doprowadzić rodzaj ludzki na skraj przepaści. O tym wiemy. Dziś najbardziej pożdąne wydają się być wszelkie sposoby ratowania katastrofalnego podążania donikąd. Tancerki Sopockiego Teatru Tańca nie dają odpowiedzi, jak ustrzec się przed parodią siebie samych, jak poradzić sobie z niemocą woli. Podeszły krytycznie do świata kobiet uganiających się za najlepszym wizerunkiem samej siebie, jednak artystki STT nie doprowadziły swoich ocen do wymiaru prawdy powszechnej. Zabrakło w którymś momencie wytrwałego podejścia do sensów.
Nadrowska, Pędzich, Słaboń i Zielińska z dużą uważnością i starannością podeszły do kompozycji choreografii. Bardzo energetyczny i pomysłowy początek spektaklu "wymusił" tempo dalszej części. Tancerki pozwalały sobie na chwilowe zatrzymania, jednak cały czas pozostawały w "zabójczym" interwale. Pomagała im w tym różnorodna muzyka, stanowiąca kolaż stylów i gustów.
Spektakl "Nie mam nic do powiedzenia" trzeba zaliczyć do ciekawych prób dystansowania się do rzeczywistości korporacyjnej, fejsbukowej, mody i urody, choć pozostaję w dużym niedosycie pomyslów na autentyczny głos oburzenia lub/i budzenia się z letargu destrukcyjnych pozorów. Widać, jak duży potencjał mają w sobie tancerki Sopockiego Teatru Tańca. Wierzę, że kolejne odsłony samodzielnych prezentacji przyniosą bogactwo pomysłów "zaklętych" w kobiecości. Siła kobiet jest przecież zbawienna dla naszej planety.