BUM w teatrze, czyli ZŁO w roli głównej.
"Bum" - reż. Grzegorz Chrapkiewicz - Teatr Nowy w ŁodziW piątek 6 grudnia miał miejsce w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi pokaz spektaklu „Bum" w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza. Była to polska prapremiera tragikomedii niemieckiego dramaturga Mariusa von Mayenburga w tłumaczeniu Karoliny Bikont.
Mayenburg znany jest polskim teatromanom jako autor dobrze napisanych sztuk, dość często i z dużym powodzeniem wystawianych w teatrach. W swojej twórczości dokonuje celnych obserwacji bacznie przypatrując się kondycji rodziny - mikrospołeczeństwa, w której bowiem ogniskują się problemy i popularne trendy współczesnego świata. Ze sztuką, po którą sięgnął Grzegorz Chrapkiewicz było podobnie. Mayenburg przyglądając się sytuacji politycznej - poczynając od referendum w Wielkiej Brytanii w sprawie opuszczenie UE, przez wybór Erdoğana w Turcji, Putina w Rosji, Orbána na Węgrzech a kończąc na Kaczyńskim - zauważył swoistą tęsknotę całych społeczeństw za liderami, którzy zapewniają bardzo proste rozwiązania skomplikowanych problemów. Wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA był tym ostatecznym impulsem, który skłonił Mayenburga do napisania „Buma" i dokonania swoistej wiwisekcji rodziny w kontekstach dążenia człowieka do władzy absolutnej.
Wiedząc o tym wcześniej jechałam na premierę bardzo zaciekawiona. Pamiętałam przy tym, że Mayenburg w jednym z wywiadów wyraził zdanie, że świat byłby lepszym miejscem, jeżeli większa liczba kobiet byłaby u władzy – męska naiwności! -, nawet jeśli nazywa się je Merkel lub May. Zastanawiałam się, czy reżyser pójdzie tym tropem i jednoznacznie odniesie się do krajowej polityki, do sytuacji w polityce światowej, wskaże winnego? Czy świat polityki, który byłby zdominowany (albo przynajmniej bardziej „zaludniony") przez kobiety rzeczywiście uzna za lepszy? Jak daleko posunie się w dociekaniach nad genezą zła? I czy w ogóle potrzebę władzy uzna za coś złego? Wydaje mi się, że jednak Chrapkiewicz potraktował sztukę Mayenburga bardziej uniwersalnie. Zło po prostu istnieje, zaraża sobą każdy wymiar władzy i to my – zniewoleni możliwością decydowania o życiu innych – możemy stać się jego źródłem. Wystarczy, że na to pozwolimy, że nie oprzemy mu się. Zło w roli głównej? Chyba tak. Wydaje mi się, że losy bohaterów były po prostu tylko pretekstem, by o nim opowiedzieć.
Ale „Bum" w swym zamyśle to przede wszystkim historia Ralfa Buma , którego przeznaczeniem jest władza. Ów nominalny bohater sztuki pożądał jej będąc jeszcze w stadium prenatalnym. Zanim się urodził popełnił pierwszą zbrodnię w imię pożądanej władzy - udusił swoją siostrę bliźniaczkę, konkurencję do miłości i dobrobytu rodziców czyniąc w ten sposób ,swoje narodziny wydarzeniem medialnym. Od tej pory widz mógł śledzić jego losy do spółki z operatorem filmowym, Tomem, realizującym dokument o Ralfie jako najpierw niezwykłym dziecku i później - człowieku sięgającym po coraz to inne wymiary władzy, w tym po władzę polityczną i absolutną. Od pierwszych chwil życia Ralf manipulował rzeczywistością i emocjami innych, kłamał, narzucał swoje zdanie, nie tolerował sprzeciwu. Potrafił zdominować swoją osobowością każdego – handlarza bronią, terrorystę, sąsiada bijącego żonę, nianię i oczywiście rodziców - bezkrytyczną matkę i zbyt poprawnego ojca. Od dzieciństwa miał zresztą trudną do wyjaśnienia i akceptacji przewagę nad światem dorosłych , co zapewne pozwoliło mu w sposób bezwzględny i nieprzerwany wspinać się po szczeblach kariery już w dorosłym życiu. Nie oszczędził przy tym nawet swoich rodziców. Ralf Bum to socjopatyczny typ, który denerwował swoją pewnością siebie. Jego ego było bezkompromisowe i dla niego ostatecznie zgubne, ale bynajmniej nie zaszkodziło złu, które na koniec jawnie wzięło we władzę Vicky, matkę Buma. Niestety Vicky była matką, która zazwyczaj przymykała oko na negatywne zachowania syna i bezkrytycznie wspierała go w jego dążeniu do władzy. Brak talentu tłumaczyła niekompetencją nauczyciela a fakt, że syn pobił innego chłopca usprawiedliwiła tym, że ten drugi nie potrafił się bronić a przecież powinien.
Ralfa Buma zagrał gościnnie Kamil Suszczyk, tegoroczny absolwent Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie. Dynamiczny, wygadany, nawet przystojny – słowem ktoś, kto może sięgnąć po sukces i władzę nawet wtedy, kiedy nie posiada talentu. I to był dobry wybór, ponieważ Suszczyk zbudował bardzo wiarygodną postać i skutecznie sprzedał się jako Bum – ja go w każdym razie w tym wydaniu kupiłam, choć – przyznam szczerze - nie oddałabym na niego swojego głosu wyborczego. Bum zagrany przez Suszczyka zamiast przerażać paradoksalnie wzbudził we mnie sympatię, zauroczył, pozwolił się lubić. Wciągnął w grę, czyniąc z siebie jej bohatera i powtarzając co jakiś czas, że ten spektakl jest przecież o nim - gdyby trwał dłużej, zapewne i ja wreszcie dałabym się przekonać. Ale, hola, hola, panie Bum! Oboje wiemy, że to nie pan był bohaterem spektaklu! Była nim bezpłciowa siła zwana złem, która sterowała panem jak marionetką, bo już będąc w łonie matki pozwolił pan sobie wmówić, że to władza jest najwyższą wartością i wyznacznikiem sukcesu. Pan w to uwierzył? Chyba jednak nie, ale ja niemal tak. A zatem, brawa dla aktora za dużą swobodę w grze i wiarygodność na scenie.
Rewelacyjnie wystąpiła Katarzyna Żuk, która miała bardzo trudne zadanie do wykonania. Musiała zagrać aż cztery postaci będące charakterologicznie skrajnie odmienne: Dr Bauer, Gwendolinę, Uschi i Veronikę. Czas, jaki aktorce podarował reżyser na przechodzenie z jednej roli w inną był doprawdy minimalny. Perfekcja tychże przemian w wykonaniu Katarzyny Żuk była jednak niewiarygodnie płynna i tym bardziej zdumiewająca. Podobne zadanie miał do wykonania Michał Kruk jako Kunc (rola chyba kobieca), Mechthild, Reinhold i Szmidel, ale na tle swojej koleżanki z obsady wypadł blado. Był jednak w jego grze dość ciekawy i trudny moment nagłego przejścia z jednej emocji w inną, kiedy jako Mechthild relacjonował operatorowi Tomowi swoją znajomość z Ralfem Bumem. Zresztą Michał Kruk to taki męski typ, który niezależnie od roli będzie po prostu podobać się widzowi i mnie się podobał.
Świetnie wystąpił Gracjan Kielar w roli Dominika, czyli ojca Ralfa. Doskonała była Jolanta Jackowska jako Vicky. Konrad Michalak natomiast miał dość niewdzięczną rolę, bo jako Tom był po prostu pomijany wzrokiem. Dlaczego? Niestety Tom był dziennikarzem / operatorem - ich zazwyczaj na ulicach omija się z daleka a co dopiero pozwala wejść do domu by każdego dnia obserwował życie rodzinne. Zatem rola to była niewdzięczna, ale ważna, bo to jego wejście otworzyło akcję a stała obecność przedstawiciela mediów na scenie – choć często niezauważalna – podsycała atmosferę i jasno dawała do zrozumienia, że zło potrzebuje widowni a widz potrzebuje zła, bo jest ciekawsze od dobra i lepiej się sprzedaje.
Spektakl okazał się spójny i dobry pod wieloma względami. Autor scenografii , Wojciech Stefaniak, w centralnym punkcie sceny ustawił ogromną dmuchaną piłkę z przezroczystego tworzywa mającą symbolizować macicę. To w niej widzowie mieli możliwość zobaczyć Ralfa po raz pierwszy, kiedy rozważał istotny problem egzystencjalny, czyli wyjść czy nie wyjść z brzucha matki. Tak, tak, to z nas drogie panie rodzą się nie tylko świetni lekarze, artyści, dobroczyńczy, ale także politycy, zwyrodnialcy, mordercy. Moment narodzin Ralfa był zresztą dynamicznie i bardzo sugestywnie odegraną sceną. Boczne czarne ściany nabito metalowymi prętami na których podwieszono krzesła. Podczas spektaklu aktorzy zdejmowali je i ponownie zawieszali. Od czasu do czasu siadali na takich podwieszonych krzesłach później i pomyślałam sobie, że to w pewnym sensie odzwierciedlenie relacji władzy wiążącej postaci spektaklu. Moment sięgnięcia po władzę absolutną wyraźnie akcentuje Ralf, kiedy zawiesza krzesło na wysokości około dwóch metrów nad podłogą, wdrapuje się po ścianie i na nim siada. Jakby chciał powiedzieć: jestem panem tego świata, jestem dysponentem dobrobytu i losu milionów! To ja: Ralf Bum.
Scenografia była oszczędna, ale za to bardzo plastyczna i dopasowana do dynamiki akcji - nie wprowadzała dodatkowego zamętu, co niekiedy się zdarza, kiedy nadmiar elementów scenografii i rekwizyty zderzają się z gwałtownym ruchem scenicznym. Zresztą tu o choreografię zadbał Jacek Owczarek, co stało się niewątpliwie jeszcze jednym autem spektaklu. Scenografię doskonale uzupełniały światła, o które zadbał Piotr Pawlik i świetna muzyka Piotra Łabonarskiego. Kostiumy zaprojektowane przez Annę Skupień i Katarzynę Szczurowską podkreślały charaktery postaci a jednocześnie komunikowały ich zwyczajność, typowość.
„Bum" w Teatrze Nowym to bardzo dobry spektakl, bo wielopłaszczyznowy. W postaciach występujących na scenie można przejrzeć się jak w lustrze, każdy z nas ma jakąś władzę nad kimś, żyjemy bowiem zaplątani w różne zależności społeczne, rodzinne i zawodowe, gospodarcze, polityczne, religijne. I jeżeli zło trafia na podatny grunt rodzi się Ralf Bum, który czyni nawet z miłości matki przedsionek zła. Tak, panie Bum. Jednak to nie był spektakl o panu.