Bunt przeciwko ogromowi świata

Realizacja sztuki teatralnej na podstawie kultowego dzieła to karkołomne zadanie.

Niezależnie od tego jak bardzo twórca się stara i ile nie wkłada pracy, zawsze będzie porównywany z niedościgłym poprzednikiem. Czasami oba dzieła są tak od siebie różne, że mimo, iż opowiadają taką samą historię, nie da się ich porównać, a jednak ludzie za wszelką cenę to robią.

Twórcy próbują przekazać coś nowego, wzbudzić w widzu inne emocje lub pobudzić te, których być może nie był świadom czytając albo oglądając pierwowzór. To wszystko nie przynosi pożądanego skutku, ponieważ wszyscy oglądający i tak stawiają sobie tylko jedno pytanie „Czy spektakl był gorszy, lepszy czy równie dobry jak jego poprzednik?". Podobny problem pojawia się nie tylko w pracy twórców, ale także dziennikarzy i krytyków. Co można powiedzieć o historii, którą zna każdy i o której zostało powiedziane już wszystko? Uważam, że w tym przypadku to nie ma znaczenia, a jeżeli już widz odczuje potrzebę porównywania lepszym do tego materiałem jest książka. Dlatego, na ile to możliwe, postaram się nie porównywać spektaklu z jego ekranowym poprzednikiem.

Sztuka pt. „Lot nad kukułczym gniazdem" została zrealizowana na podstawie adaptacji książki Kena Keseya, autorstwa Dale Wassermana. Opowiada ona historię pacjentów szpitala psychiatrycznego, w którym twardą i bezwzględną ręką rządzi Wielka Oddziałowa. Pacjenci wydają się być obojętni na wszystko. Już niczego im w życiu nie trzeba, do niczego nie dążą. Ich zniewolenie osiągnęło poziom tak wysoki, że zaprzestali nawet prób przeciwstawienia się.

W sam środek wszechobecnego otępienia zostaje wprowadzony nowy bohater sztuki- Randle Patrick McMurphy, który od samego początku próbuje pokazać wszystkim, że od teraz to on będzie niepodzielnie rządził osobami przebywającymi na terenie szpitala. Oczywistym jest, że nietrudno zrobić wrażenie na ludziach, którzy niewiele w życiu przeżyli, widzieli albo niewiele pojmują, dlatego na początku można mieć wątpliwości czy faktycznie McMurphy jest taki wyjątkowy, czy jest to to tylko pozorna wyjątkowość odbita od nieskomplikowanych umysłów pozostałych pacjentów.

W miarę jak rozwija się fabuła, poznajemy lepiej osobowości bohaterów. Dowiadujemy się dzięki temu, że nie są to wyrzucone na margines jednostki, po których niewiele można się spodziewać, ale w większości inteligentni i wartościowi ludzie, którzy gdzieś w życiu się pogubili lub mają zbyt wielką wrażliwość, żeby przejść obojętnie nad tym, czego zwykli ludzie nawet nie dostrzegają.

Nie bez znaczenia jest to, że pacjenci, bez wyjątku mężczyźni, w mniejszym lub większym stopniu są udręczeni nie przez samą chorobę i pobyt w szpitalu, ale przez pojawiające się w ich życiu kobiety. Jakby tylko one były w tej sztuce przyczyną lęków bohaterów, a czasami też przyczyną ich pobytu w szpitalu. Osobiście na scenie pojawiają się tylko dwie kobiety, ale cały czas daje się odczuć ciążąca bohaterom obecność ciemiężycielek. To kobiety kierowały do tej pory ich życiem i robią to nadal, przez zastraszenie, pomimo fizycznej odległości. McMurphy różni się od innych pensjonariuszy między innymi tym, że, jak wynika z jego opowieści, to on manipuluje kobietami, on jest panem sytuacji, a w ten sposób realizuje wszystkie niespełnione marzenia pozostałych pacjentów. Walka McMurphy'ego z siostrą Ratched jest jakby walką w miniaturze między mężczyznami a kobietami, więc jego przegrana może oznaczać definitywną przegraną wszystkich mężczyzn. Pojawia się tutaj też kolejna sprawa, niedocenienie wroga. Jak dorosły potężny McMurphy może przegrać z drobną kobietą, jaką jest siostra Ratched? Dobrą ilustracją ich pojedynku jest przykład zabawy w dziobanego, w którym ptak, atakujący towarzysza, po chwili sam staję się celem.

Nieoczywistość głównego bohatera, niepewność co do tego jaką faktycznie jest osobą każe zdystansować się nie tylko do niego, ale też do opowiadanej historii. Widz nie może odbierać postaci czarno-biało, jest zmuszony do zastanowienia się nad tym kto faktycznie jest tutaj dobrym bohaterem, a kto manipulantem. Czy rzeczywiście tą prawdziwie złą postacią jest tylko siostra oddziałowa, czy może ktoś jeszcze? Czy leczenia potrzebują tylko pacjenci, czy może zagubiła się także siostra oddziałowa, która nie sprawia wrażenia do końca zdrowej na umyśle?

Jeżeli chodzi o obsadę aktorską, nie wszystko do końca w spektaklu zagrało, ale te pewne niedociągnięcia zostały wyrównane przez świetny dobór pozostałych postaci. Poza głównym aktorem, grającym McMurphy'ego, na uwagę zasługują Billy Bibbit, grany przez Bartosza Buławę oraz Wódz Bromden, w którego wcielił się Krzysztof Brzazgoń. Ten ostatni niemalże przez całą sztukę nie ma nic do powiedzenia, ale aktor potrafi wzbudzić zainteresowanie i bez tego, więc kiedy już się odzywa, jego słowa wywierają jeszcze większe wrażenie. Dopiero na końcu dowiadujemy się o tej postaci czegoś sensownego, więc nie mamy już czasu na przekonanie się czy faktycznie jest chory psychicznie, a jeśli jest, to w jakim stopniu. Piotr Łukaszczyk grający główną rolę w spektaklu zasługuje na uwagę nie tylko z powodu gry aktorskiej, ale też z powodu nieprawdopodobnego dopasowania się do odgrywanej postaci. Doceniam to, że odegrał tę rolę po swojemu, nie był tylko kopią słynnego poprzednika, ale wniósł w tę postać coś własnego, wyrwał McMurphy'ego z realiów filmowych.

Na pochwałę zasługuje też cała scenografia. To naprawdę nadzwyczajne, że w tak ograniczonym pod kątem scenografii miejscem, jakim jest scena teatralna udało się odtworzyć szpital psychiatryczny z niemal wszystkimi jego niuansami i detalami. Z jednej strony sprawiała ona wrażenie ciasnej, zamkniętej przestrzeni, z której nie można się wydostać, a z drugiej nie wzbudzała w widzu niepotrzebnego niepokoju, który powinna wzbudzać sama historia. Nie przepadam za zbyt natarczywym podsuwaniem odbiorcy tego co ma odczuwać, nie tylko poprzez scenariusz, ale też muzykę czy właśnie scenografię. Najważniejsza zawsze powinna być historia, a pozostałe elementy mają jej tylko towarzyszyć.

Kolejnym bohaterem sztuki jest światło. Sposób, w jaki eksponuje ono w tej sztuce niuanse i potęguje wrażenie samotności i uwięzienia w ciasnej przestrzeni teatru jest jednym z najważniejszych elementów dzieła. Olbrzymia lampa podnosząca się i opadająca w konkretnych scenach zawężała nie tylko widoczność, ale całe życie i horyzonty bohaterów. Jakby nikt nie mógł się z tego światła wydostać, nie tylko z powodu braku sił, ale dlatego, że poza tym światłem nic już nie zostało. Cała sztuka jest bardzo emocjonalna i wbrew pozorom to właśnie sceny, które mają być zabawne są często najbardziej trudne dla odbiorcy. Wywołują one nie zadowolenie i radość, ale głęboką zadumę.

„Lot nad kukułczym gniazdem" to okazanie sprzeciwu, ale nie tylko fizycznego sprzeciwu pełnego agresji i przemocy, jaki obserwować można w czasie bójek przeciwnych drużyn sportowych. Tutaj ten bunt jest bardziej wyrozumowany, przemyślany na dłuższą metę. Jest to bunt pojedynczych umysłów przeciwko ogromie świata, bunt z góry skazany na porażkę.

Teresa Wysocka
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
21 września 2021
Portrety
Cezary Iber

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia