Bunt się skończył?
40. Jeleniogórskie Spotkania TeatralneJedną z cech, która wyróżniała 40. Jeleniogórskie Spotkania Teatralne była różnorodność - nie tylko w obrębie festiwalowych zmagań, ale polskiego teatru w ogóle. Większość prezentowanych spektakli to ciekawe i nieoczywiste spotkania ze sztuką, człowiekiem, Bogiem. W tych kontaktach najistotniejszy jest dialog, jego różne, interesujące i czasami zaskakujące formy
Premiera „Lilli Wenedy” w reżyserii Macieja Prusa zainaugurowała jeleniogórski przegląd, poruszając problem walki różnych kultur. Do rozmowy konieczny jest szacunek, chęć zrozumienia oraz uważne słuchanie. Toteż widzowie stali się „uszami ścian” oglądając kardynała Mazarina w „Diable w purpurze” w reżyserii Romualda Szejda. Pochłaniali każdy gest i słowo zaprezentowane przez niezwykłą obsadę próbującą ukazać, niemal z historyczną dokładnością, uczucia kłębiące się w pałacu królewskim. Styl konwersacji z publicznością zmienił się, gdy zaprezentowano „Skiz” w reżyserii Marii Spiss. Nowa interpretacja dobrze znanego dramatu Gabrieli Zapolskiej tak poruszyła widzów, iż dialog nie skończył się na scenie, ale kontynuowany był w trakcie rozmowy z reżyserką i aktorkami.
Spotkania po spektaklach wyróżniały się niezwykłym zaangażowaniem ze strony publiczności i twórców, pozwalając na ciekawą rozmowę. Niemal po każdym przedstawieniu artyści chętnie dzielili się własnymi odczuciami i odpowiadali na pytania. W kontakcie pomiędzy sceną a widownią ważna jest także wymiana energii. Pozwala ona na zaprezentowanie konfliktów w dramacie za pomocą oszczędnych środków oraz ukazanie tragiczności, nie zmuszając twórców do odwoływania się do obrazów przemocy i brutalności. Silne oddziaływanie na widza można osiągnąć zbliżając go do postaci jak to uczynił Teatr Barakah z Krakowa zapraszając publiczność do domu Szyców. Stając się świadkiem najintymniejszych aspektów życia, widz nie może przyjąć postawy biernego odbiorcy, patrzącego na wydarzenia z dystansu.
Ścieranie się poglądów oraz niemożność nawiązania dialogu ciekawie pokazane zostały w przedstawieniach „Lekcja szaleństwa” w reżyserii Waldemara Śmiegasiewicza oraz „Święci tego tygodnia” Teatru KTO. Oszczędna scenografia sprawiała, iż scena sprawiała wrażenie wielkiej, ciemnej pustki. Pojawiały się wyłowione przez światło proste przedmioty i skomplikowane charaktery ludzi.
Odmienną estetykę zaprezentował Teatr Wierszalin z Supraśla – najmocniejszy akcent festiwalu. Biorąc na warsztat „Statek błaznów”, reżyser Piotr Tomaszuk uwypuklił to, co w jego przedstawieniach zawsze było najważniejsze – temat zmagania człowieka z Bogiem. Przede wszystkim zaś, narzucił mu atrakcyjną formę, nawiązując do moralitetowości i misteryjności dawnego teatru. Piętnując wadliwą codzienność chrześcijanina, pokazał nasze genesis, czyli skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy.
Również o poszukiwaniu Boga – choć w zupełnie inny sposób i skrajnie innej formie – mówi „Nad” w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego z Teatru im. Jaracza w Łodzi. Mimo pozornej publicystyki i współczesności realiów, spektakl ten stanowi jak najbardziej uniwersalne zapytanie o teodyceę czyli pogodzenie istnienia nieskończonej boskiej dobroci z istnieniem zła. Czy może istnieć Bóg, skoro na świecie jest tyle zła? Czy człowiek wierzący może być zły? Czy żal pomniejsza winę? Świetnie zagrane przedstawienie bardzo dosadnie i dobitnie stawia te pytania, jednocześnie nie dając prostych i jednoznacznych odpowiedzi.
Spektaklem nieco lżejszym, wykonanym inteligentnie i z polotem, były „Stworzenia sceniczne” w reżyserii Roberta Czechowskiego z Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze. Mimo historycznych kostiumów i akcji osadzonej w XVII wieku, udało się pokazać przedstawienie uniwersalne – z elementami odwiecznej dążności do kariery, trudniejszej pozycji kobiet w społeczeństwie i nieustającej walki pokoleniowej. W podobnym stylu zaprezentował się Teatr Landesbuhnen Sachsen z Radebeul, biorąc na warsztat mało znany dramat Brechta. Niemiecki teatr w widoczny sposób odbiegał od estetyki polskich przedstawień, lecz był to spektakl, w który można by uwierzyć, że robił sam Brecht.
Festiwal w Jeleniej Górze nie ma nadrzędnego tematycznego klucza, za pomocą którego dobierane są przedstawienia. Gdyby jednak nadać tym spotkaniom wspólny mianownik, możnaby określić go mianem „walki”. Ostry konflikt mamy w „Lilii Wenedzie”, w „Skizie” bój toczą naprzemiennie ze sobą dwie pary, o starciach z Bogiem opowiadał Wierszalin, „walki” rodzinne, czyli skomplikowane relacje wśród najbliższych pokazują „Szyc” i „Nad”, zaś „Stworzenia sceniczne” to walka o blichtr i pozycję z teatralną pasją w tle. W sposób dosłowny – w obliczu toczącej się wojny i niebezpośredniej jej krytyki – walkę ukazał niemiecki teatr Radebeul. Ciekawe, że ukazując konflikt jako wartość nadrzędną twórcy zrezygnowali z tak kiedyś popularnej brutalności i przemocy. Ledwie kilkoma wulgarnymi słowami obrzucają się skonfliktowane aktorki w „Stworzeniach scenicznych”, w „Nad” syn z niezwykłą pieczołowitością opowiada szczegóły mordowania ojca, ubierając go jednocześnie w białą koszulę. Nic z dosłowności, brutalizmu, fizycznego zaatakowania widza. Jeleniogórskie Spotkania Teatralne były wyraźnym sygnałem, że taki rodzaj teatru się kończy, a w jego miejsce wchodzi refleksyjna analiza nad światem. Jedno się jednak nie zmieniło – to nadal świat zły i zdeprawowany, choć ukazany z większym zrozumieniem i akceptacją. Bunt się skończył?
Jedną z ważniejszych cech tego festiwalu była możliwość obejrzenia spektakli, które trudno jest zobaczyć na co dzień. Przedstawienia z całej Polski – min. z Jeleniej Góry, Zielonej Góry czy z Supraśla, a także z Niemiec, były mocnym akcentem Festiwalu. Zaprezentowano, co prawda, przedstawienia z Warszawy i Krakowa, lecz nie te „z pierwszych stron gazet”, nie głośne, obrazoburcze, firmowane nazwiskiem znanego reżysera. W Jeleniej Górze można było zobaczyć teatr intymny, oryginalny, tworzony z potrzeby serca, nie obowiązku. Przekonały o tym także spotkania z twórcami po przedstawieniach – za każdym razem emocjonalne i twórcze. W kawiarni teatru nie zasiadały gwiazdy, lecz artyści, chcący nawiązać dialog z publicznością, kontakt, który przekonywał o ich twórczym zapale.
Na jednym ze spotkań Robert Czechowski – dyrektor Teatru w Zielonej Górze oraz reżyser prezentowanych w ramach festiwalu „Stworzeń scenicznych”, które mówiły właśnie o teatralnej pasji zaprezentował pewien projekt. Powiedział, że marzy mu się festiwal, który byłby formą spotkania spektakli ze „średnich” miejscowości – Zielonej Góry, Wałbrzycha, Legnicy, Opola, Jeleniej Góry… Teatry z tych miast poziomem artstycznym dorównują, a nieraz i przewyższaą, znane wielkomiejskie teatry, zdobywając jednak o wiele mniejsze zainteresowanie niż więksi „koledzy”. Zaprezentowanie ich realizacji w ramach jednego festiwalu przyciągnęłoby media i – co najważniejsze – zwielokrotniło rzesze publiczności. Idea zdecydowanie godna wcielenia w życie.
40. Jeleniogórskie Spotkania Teatralne w znacznym stopniu wpisują się w ten projekt i dobitnie świadczą, że takie teatry warto zapraszać, do takich teatrów warto przyjeżdżać i oglądać rezultaty ich twórczej, różnorodnej, nacechowanej świeżością i aktualnymi problemami pasji.