Burza w Cricotece
"Kantor. Burza" - reż. Sławek Krawczyński - Cricoteka - Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza KantoraSpektakl „Kantor. Burza" w reżyserii Sławka Krawczyńskiego i choreografii Anny Godowskiej miał premierę 15 października 2020, ale w tym roku, ku mojej uciesze, powrócił do Cricoteki, gdzie obejrzałam, czy raczej doświadczyłam go 15 grudnia 2021.
Przedstawienie dialoguje z twórczością Tadeusza Kantora (i to nie tylko z wielkimi dziełami jak „Umarła klasa" czy „Wielopole, Wielopole") nie po to, aby podważyć stawiane przez mistrza tezy, a raczej, aby poszukać furtek, dzięki którym można opowiedzieć o współczesnym świecie i kondycji człowieka w XXI wieku.
Jeden z performerów, Bartosz Ostrowski, w którejś z pierwszych scen mówi „czego nie powiesz słowami – wytańczysz tańcem." I to staje się osią dla całego przedstawienia. Język dramatyczny Kantora zostaje przetransformowany na język tańca, co pozwala na wprowadzanie nowych sensów oraz ożywienie kantorowskich umarłych w nieznany dotąd sposób, żeby zobaczyć, co mają widzowi do powiedzenia, czy raczej wytańczenia.
Uniwersalny charakter dzieł Kantora jest powszechnie znanym faktem, ale twórcy szukają czegoś więcej. Na drodze rytuału, któremu towarzyszy intensywna, hipnotyczna muzyka i zmiana kostiumów ze sportowych dresów na garnitury i sukienki, ensemble (Natalia Dinges, Daniela Komędera, Paweł Łyskawa, Piotr Skalski, Magdalena Skowron, Bartosz Ostrowski) przemienia się w postaci z „Umarłej klasy". Próbują sceny ze spektaklu, trochę podobnie, a trochę inaczej niż w oryginale. Słynne „Co wiemy o królu Salomonie?" zostaje zastąpione przez sugestywne „Czy 6 milionów to dużo czy mało?". Wciąż przeżywamy te same traumy. To, co ciągle analizujemy, przepracowujemy, co jest przedmiotem dyskusji publicznej to te same rzeczy, które zmusiły w ubiegłym wieku Tadeusza Kantora do robienia teatru. Jesteśmy groteskową cywilizacją śmierci, całe nasze społeczeństwo to kantorowskie marionetki, które w rytm walca François poruszają się po scenie świata pogrążone w rozpaczy, złości i niekończącej tęsknocie za lepszym życiem, którego nigdy nie zaznały.
Ten seans dance macabre nie udałby się gdyby nie fantastyczna choreografia Anny Godowskiej. Jest w pełni dopracowana, bardzo różnorodna, czerpie z różnych gatunków tańca i ruchu (dopatrzyłam się nawet voguingu!). Dodatkowo, bezbłędnie wykonują ją performerzy-tancerze. Nie sposób wyróżnić jakiś moment spektaklu, który zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ całość jest niesamowicie spójna, a aktorzy nie tracą energii i skupienia nawet podczas ostatniej sceny, która wykonana jest jakieś kilkanaście razy pod rząd z różnymi wariacjami intensyfikacji uczuć oraz zmęczenia. Mogę określić ją jedynie angielskim słowem „haunting". Spektakl przede wszystkim odbiera się właśnie na poziomie afektywnym, jest przepełniony przeróżnymi elementami, atakuje widza bodźcami, niejednokrotnie skrajnymi, co wprawia w zakłopotanie, wywołuje śmiech, ale i lęk.
O ile Kantor w swoich spektaklach podejmuje tematykę postpamięci, tego jak działa, pracuje wspomnienie oraz jaki wpływ ma przeszłość na teraźniejszość, tak twórcy „Kantor. Burza" zastanawiają się przede wszystkim w jaki sposób twórczość Kantora jest zapamiętana i jak funkcjonuje w świadomości społeczeństwa. To właśnie te impresje, ta gra z Kantorem staje się pretekstem do zastanowienia się, kim jesteśmy, kim byliśmy, co nas kształtuje oraz jaką rolę odgrywamy w tym dojmującym i przerażającym karnawale świata.