Być albo nie być (Farinellim)

"Farinelli" - reż: Łukasz Twarkowski - Teatr Polski we Wrocławiu

"Farinelli" w reżyserii Łukasza Twarkowskiego jest jednym z tych spektakli, które obiecują widzowi więcej niż mogą dać. Ciekawą konstrukcję postaci, pomysłową scenografię i niepokojącą muzykę przyćmiewają w nim nadmiar niespójnego treściowo tekstu i irytujący artystyczny ekshibicjonizm odtwórcy roli głównej

Bartosz Porczyk, podobnie jak w kultowej już „Smyczy”, wciela się w kilka, skrajnie różnych ról. Zgrabnie zmienia kostiumy i przybiera nowe tożsamości. Ukazuje się widzom jako chłodny i precyzyjny „chirurg”, opowiadający o technikach kastracji; jako postać o niepewnej seksualności odziana w podszytą futrem skąpą sukienkę; jako nagi artysta, w końcu zaś – jako...Bartosz Porczyk, grający „ostatniego kastrata” (by posłużyć się określeniem z filmowej biografii Carla Broschiego). Wszystkie postaci tworzą personę Farinellego, artysty, który smakował życie, śpiewając i cierpiąc. Na każdą z ról składa się kilka poziomów zaangażowania twórcy: Porczyk jest równocześnie bohaterem i narratorem rozgrywających się na scenie historii. W tle, na wielkim ekranie, wyświetlane są fragmenty wywiadu z aktorem, który, zafascynowany postacią, o której opowiada, okazuje bezradność wobec siły jej oddziaływania. Spektakl ma zatem swój wymiar autotematyczny: odgrywanie roli łączy się ściśle z komentarzem do jej budowania.

Kolejne sceny przedstawienia połączone są luźno, nieco chaotycznie. Spaja je główny bohater, przybierający różne maski, zamknięty w klaustrofobicznej przestrzeni nagraniowego studia (ściany pokrywa dźwiękoszczelna materia z wypustkami przypominającymi kolce oraz rzędy głośników). Nie może się wydostać z pułapki własnej psyche, bacznie obserwowany przez oko kamery. W jego wypowiedziach powraca nieustannie motyw zwierciadła, poszukiwania własnego „ja”. Kolejnym monologom towarzyszą filmowe projekcje przedstawiające małego chłopca (Kacper Kuryś), wyobrażenie tęsknoty za niewinnością. Postać Farinellego jako bohatera – a zarazem adresata wypowiedzi – staje się pretekstem do rozważań nad istotą sztuki i artysty, który w imię dążenia do estetycznej doskonałości sprzedaje swoją autentyczność. 

Porczyk potrafi być ironiczny, zabawny i prześmiewczy. Najlepiej wypada w końcowym monologu, w którym zgrabnie igra z rolą, wychodząc poza nią i zwracając się po imieniu do nieobecnych współtwórców spektaklu. „Ja” aktora i „ja” postaci, które spajają się w nierozerwalną całość, prowadzą karkołomny dialog. Satyra na operę splata się tu z niespełnionym pragnieniem skonstruowania idealnego finału występu. Ów ostatni monolog pozostaje jednak najlepszą częścią przedstawienia. Poprzedzające go sceny, choć utrzymane w intrygującym, onirycznym klimacie (co jest przede wszystkim zasługą zaskakujących efektów wizualno-dźwiękowych), rażą przegadaniem. Strumień słów, wypowiadanych niekiedy przez Porczyka z monotonną mechanicznością, sprawia, że widz popada w nerwowy półsen, bezskutecznie poszukując punktu zaczepienia dla swoich myśli. Sam chwyt wcielania się w kilka postaci znamy już zresztą doskonale ze „Smyczy”, nie zaskoczą nas zatem kolejne fazy przebierania (i rozbierania) aktora. 

„Farinelli” jest ciekawym przeglądem możliwych scenicznych wcieleń Bartosza Porczyka. Składające się na spektakl epizody mogłyby z powodzeniem funkcjonować oddzielnie, jako aktorskie etiudy. Złożona z nich całość razi jednak niespójnością i wewnętrznym chaosem. Wydaje się, że twórcy spektaklu chcieli powiedzieć widzowi zbyt wiele – i pogubili się w labiryncie słów, zasłaniających intelektualną próżnię.

Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
9 marca 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia