Być? (jak Kazimierz Deyna) - być

"Być jak Kazimierz Deyna" - reż: M. Kotański - Teatr Dramatyczny, Płock

Oto historia na podstawie losów pewnego niedokończonego polonisty, przedstawiciela pewnego pokolenia dorastającego już w RP. Jest w niej blues, rock i disco polo w warstwie muzycznej, kabaret i groteska w literackiej. Wszystko łączy miłość do piłki nożnej.

Sztuka "Być jak Kazimierz Deyna" Radosława Paczochy cieszy się dużym powodzeniem. Wystawił ją gdański Teatr Wybrzeże. Sięgnął po nią też film. Autor jest absolwentem filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim i wiedzy o teatrze na Akademii Teatralnej w Warszawie. Napisał do tej pory kilka sztuk, m.in.: "Zapach czekolady", "Przyjaciel", "Bar Babylon", "Beniamin", "Faza delta". Jest autorem scenariuszy teatralnych: "Balu z Szekspirem" (premiera w Teatrze Muzycznym w Poznaniu w 2006 roku) oraz "Anny Kareniny" (premiera w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze). 

Także płocki teatr, gdzie pracuje duże grono fanów futbolu, postanowił zmierzyć się po raz kolejny z dramaturgią współczesną z piłką w tle. Reżyserię powierzono Michałowi Kotańskiemu. Główną rolę dobrze odtworzył Mariusz Pogonowski. Całość wyszła nieźle, przede wszystkim zabawnie. Gdyby miała to być tylko komedia, można by spektakl określić jako sprawną realizację. Jeśli szukać w tekście głębi - trąci banałem, a stereotypowe żarty już się trochę znudziły.

Bohater rodzi się w 1977 roku, gdy Kazimierz Deyna strzela Portugalczykom słynnego "rogala". Ojciec - nawet nie zauważył, bo właśnie ów mecz oglądał. W mieszkaniu gorąca atmosfera. Grupa ludzi na starym telewizorze śledzi przebieg spotkania. Krzyczą, rzucają niecenzuralne uwagi, bardzo się emocjonują. Piłka pojawia się jeszcze kilka razy: na przykład gdy bohater grzmoci nią siostrę "beksę i skarżypytę", każąc jej odbierać ciosy na trzepakowej bramce i gdy sędzia ustawia mecz. Ojca - zapalonego kibica gra Jacek Mąka. Dobra, charakterystyczna rola zapada w pamięć już od pierwszych scen. Ojciec co prawda poród przegapił, ale dziecko chce ochrzcić. Należy do partii, więc wywozi niemowlaka do krewnych w zielonogórskie. Potem rzuci legitymację i zapisze się do Solidarności. Na chrzcinach parę osób siedzi obok siebie i na zdrowie przepija z małych kieliszeczków. Takiż wyciąga spod sutanny ksiądz (Piotr Bała). Wracając na plebanię, zwala się ze schodów. To samo powtarza się na pogrzebie dziadka. Jak twierdzi ciotka - ksiądz na stypie dobrze wróży.

Pogrzeb dziadka, wesele bohatera - dużo jest w spektaklu zabawnych scenek rodzajowych. Aktorzy odgrywają po kilka ról i w tym szaleństwie wszyscy są bardzo sprawni. Krzysztof Bień w roli dziadka najczęściej posługuje się krótkim niecenzuralnym komentarzem. Barbara Misiun jest ciotką, bufetową ze złotym zębem, wreszcie kucharką wydającą fasolkę w studenckiej stołówce. Jako mąż i gość weselny partneruje jej Henryk Jóźwiak. Oboje brawurowo podtrzymują tanecznego ducha. Ładnie została poprowadzona scena, kiedy bohater każe, naturalnie młodszej siostrze (w tej roli Magda Tomaszewska), iść za sobą kilka kroków, bo się jej wstydzi. Ona skarży ojcu i wszystko kończy się zlaniem gówniarza na kwaśne jabłko.

Młody dorasta i szuka autorytetów. Po drodze, jak to w życiu, spotyka go wiele rozczarowań. Choć nie musi walczyć o wolność kraju, walczy o swoją. Zakochuje się w nauczycielce od polskiego, ale i ona nie potrafi odpowiedzieć, czy Mickiewicz to Polak czy też Litwin (bo że Słowacki wielkim poetą był to wiadomo). Pierwsze doświadczenia miłosne kończą się wizytą u lekarza. Studia polonistyczne też mogłyby być ciekawsze. Profesor niestety preferuje analizę językową. Rozterki wiary ksiądz w konfesjonale kwituje banałami. Na kim się wzorować, kim być? Bohater szuka swojego miejsca w życiu. Jedzie z chłopakami z internatu do Irlandii, ale na zmywaku mu nie wychodzi. Im - całkiem dobrze.

Polonistyka mimo zawiłości składni, które trzeba było analizować jednak na coś się przydała. Bohater nie wylądował w szkole, a w stołówce studenckiej. Przy fasolce spotyka dziewczynę (Katarzyna Anzorge) i się żeni. Przed weselem jest zabawna scena spotkania dwóch różnych rodzin, bardziej i mniej inteligenckiej. Rozmowa się za bardzo nie klei. Na końcu spektaklu też rodzi mu się syn. Na przyjście dziecka przygotowali się z żoną w szkole rodzenia. O miłości bohater mówi na proscenium tekstem Lechonia, nie językiem sprawozdawców sportowych na szczęście

Całą historię ilustrują fragmenty muzyczne: poważny "Nie pytaj o Polskę" Grzegorza Ciechowskiego, zabawny "Mydełko Fa", refleksyjny "Mniej niż zero". Zespół aktorski zrobił do nich choreografię. Po podniesieniu kurtyny pojawia się ładnie zagospodarowana scena (długi, wąski kadr). Meble: stół, krzesła i kilka innych sprzętów grają w różnych konfiguracjach, podróżując z bohaterem od końca lat 70. do współczesności.

Spektakl "Być jak Kazimierz Deyna" to dowód na to, że płocki teatr poszukuje repertuaru, który by zainteresował i przyciągnął różnych widzów. Co to znaczy być jak Deyna? To pewien symbol - wzór kogoś, kto mimo niepowodzeń brnie do przodu, walczy. Robi swoje, choćby nawet spisano go na straty. W Teatrze Wybrzeże spektakl kończyła piosenka napisana przez Huberta "Spiętego" Dobaczewskiego pod tym samym tytułem, co sztuka, której refren brzmiał: "Jeszcze Polska będzie mistrzem Polski, jeszcze Kazimierz będzie Deyna, jeszcze ruski szampan przyjdzie pić. Być, jak Kaźmierz Deyna być". W Teatrze im. Jerzego Szaniawskiego finał jest inny, ale posługując się innym tekstem wspomnianego autora, można by poradzić bohaterowi sztuki, mimo wszystko, "idź i zapisz się do optymistów".

Lena Szatkowska
Tygodnik Płocki
20 czerwca 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...