Był sobą, nikogo nie udawał

Krzysztof Zaleski

Przed czterema laty podczas festiwalu Dwa Teatry w Sopocie, gdy przewodził jury w konkursie słuchowisk, w czasie ogłaszania werdyktu w kategorii telewizyjnej wszedł na scenę i w kilku zdaniach dał wyraz swemu niezadowoleniu z nieprzyznania żadnej nagrody spektaklowi "Król Edyp" Gustawa Holoubka.

Zapytany, czy kierował się emocjami, odpowiedział w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”: „Nie. To było przemyślane działanie z potrzeby serca. Uważam, że są chwile, w których trzeba się zachować”. Nikomu się nie podlizywał, nie zabiegał o stanowiska. Uchodził za człowieka, który w imię własnych przekonań może pójść na wojnę z każdym. A z drugiej strony – za wspaniałego kompana do całonocnych rozważań o świecie i sztuce.

– W moim wieku rzadko nawiązuję przyjaźnie. To zapewne sprawa starych nawyków i przyzwyczajeń – mówił „Rz” pisarz Marek Nowakowski. – Ale Krzysztof był wyjątkiem. Zaprzyjaźniliśmy się dziewięć lat temu, choć nasze drogi się przecinały i wcześniej. Dzielił się ze mną opiniami na temat ostatnich lektur, literackich olśnień. Sądy miał trafne, niebanalne. Zbliżyła nas wspólna wizja rzeczywistości.

Reżyserując spektakle, które wpisały się do historii polskiego teatru, jak „Mahagonny” Brechta i Weilla czy „Ślub” Gombrowicza w warszawskim Teatrze Współczesnym, Zaleski był wierny przede wszystkim autorom, dopiero potem własnej interpretacji. „Nie zamierzam traktować tekstu sztuki teatralnej jako pretekstu do czegoś, co stanie się wyłączne moją autorską wizją. Takich ambicji ani potrzeb nie mam” – mówił w wywiadzie dla „Filmu” w 1979 roku.

Uchodził za teatralnego konserwatystę, uważał, że przedstawienie nie musi bulwersować, by stać się wydarzeniem artystycznym. „Widzowi trzeba zostawić jego intymność. Niech sobie siądzie w ciemności i ma czas, aby trochę pomyśleć, po swojemu” – opowiadał „Teatrowi”. W Teatrze Telewizji zrealizował 20 przedstawień. Ostatnim jest „Przyjęcie” Mike’a Leigh, w którym wspaniałą rolę zagrała jego żona Maria Pakulnis. Sam wystąpił w ponad 50 filmach, mimo że nie był absolwentem wydziału aktorskiego i powtarzał, że jest człowiekiem teatru, nie kina. Na ogół obsadzano go w rolach mężczyzn szorstkich w obyciu. – Był niezwykle utalentowanym amatorem – wspomina Feliks Falk. – Pojawiał się w moich filmach wielokrotnie. Symbolicznie kończył „Wodzireja”, gdy w ostatniej scenie składał gratulacje Lutkowi Danielakowi. Zawsze kreował bardzo wyraziste postaci. Był sobą, nikogo nie udawał.

W sierpniu 2006 roku został dyrektorem Teatru Polskiego Radia, a kilka miesięcy później – szefem radiowej Dwójki. „Nie jestem zwierzęciem stadnym i staram się zachować własny punkt widzenia – opowiadał „Rzeczpospolitej”. – Żadnych dyspozycji o charakterze politycznym nie otrzymuję. Gdybym otrzymał, tego samego dnia zrezygnowałbym z piastowania obu stanowisk. Jestem daleki od tego, żeby przenosić na sferę kultury klimat wulgarnych kłótni międzypartyjnych. Nie dlatego, żeby kultura miała być zamkniętym rewirem, po którym poruszają się wyłącznie pięknoduchy zwrócone tyłem do rzeczywistości. Artyści nie mogą się odcinać od aktualnych wydarzeń, ale na pierwszym planie muszą stawiać publiczność”.

Był zwolennikiem lustracji przeprowadzonej w cywilizowany sposób, także wśród księży, naukowców, prawników czy dziennikarzy. „Nasze wyobrażenie wywiedzione ze starożytnej Grecji, że piękno i dobro są ze sobą trwale powiązane, jest tylko życzeniem – mówił. – Fakt ujawnienia współpracy z SB nie oznacza potępienia. Może otworzyć człowiekowi drogę do wewnętrznej odmiany. To także kwestia etyki chrześcijańskiej. Każdy katolik musi umieć przebaczyć, o ile wina zostanie wyznana i pojawi się wola zadośćuczynienia krzywdom. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy publicyści ten proces dochodzenia do prawdy nazywają gnojeniem ludzi”.

W ubiegłym roku przegrał walkę z nowotworem mózgu. Polski teatr i film straciły artystę, który nie bał się głosić własnych poglądów. Człowieka z charakterem.

Krzysztof Zaleski (1948 – 2008)

Reżyser teatralny, aktor, scenarzysta, dyrektor Teatru Polskiego Radia i radiowej Dwójki. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim oraz reżyserii w stołecznej PWST. Zrealizował kilkanaście spektakli Teatru Telewizji, m.in. „Sprawę honoru” według scenariusza napisanego wspólnie z historykiem Pawłem Wieczorkiewiczem, „Tajnego agenta” Josepha Conrada i „Księcia nocy” Marka Nowakowskiego. Reżyserował w kilku teatrach warszawskich, od 1989 roku związany był przede wszystkim z Teatrem Ateneum. Do jego najgłośniejszych inscenizacji scenicznych należą „Mahagonny” oraz „Ślub” we Współczesnym, „Ksiądz Marek” w Dramatycznym, „Msza za miasto Arras” w Powszechnym oraz „Opera za trzy grosze” i „Mała apokalipsa” w Ateneum. Zagrał w kilkudziesięciu filmach, w 1981 roku zdobył nagrodę za najlepszą pierwszoplanową rolę męską (za cztery filmy: „Dziecinne pytania”, „Gorączka”, „Indeks” i „Głosy”). Był mężem aktorki Marii Pakulnis.

Krzysztof Zaleski

...o telewizji


Brakuje mi polskich filmów dokumentalnych nadawanych wieczorem, a nie w nocy. Szkoda, że wraz z kolejnymi zmianami w ramówkach zapominano o wspaniałej tradycji polskiej szkoły dokumentu, którą przed laty reprezentował m.in. Krzysztof Kieślowski. Dostrzegam także wielkie problemy telewizji publicznej z produkcją programów rozrywkowych. Jest kiepsko, a przecież tak popularny dziś „Taniec z gwiazdami” wymyślono właśnie w brytyjskiej telewizji publicznej BBC.

...Teatrze Telewizji

Coraz rzadziej mam okazję go oglądać, bo nie dość, że znacznie zmniejszyła się liczba emisji, to jeszcze nie wiadomo, gdzie ich szukać. Przeniesienia przedstawień teatralnych ze sceny na ekran to dobry kierunek, chociaż rzecz jest niełatwa w realizacji. Sztuka polega na tym, by nie zgubić inscenizacyjnych niuansów, atmosfery spektaklu i wszystkich tych wartości, które decydują o jakości spektaklu. Nie wystarczy postawić paru ludzi z kamerami jak na konferencji prasowej, bo wtedy czyni się aktorom i reżyserowi krzywdę. I skutek jest odwrotny – zamiast zachęcać, odpycha się ludzi od teatru.
(„Rzeczpospolita”, 01.09.2006)

...i Teatrze Polskiego Radia

W Teatrze Polskiego Radia coraz wyraźniej zaznacza się obecność polskiej literatury. Bardzo mi na niej zależy, ale nie mam pewności, czy ktoś za chwilę nie zarzuci nam nacjonalizmu. Niemcy czy Francuzi promują swoją kulturę, gdzie tylko mogą. A państwo polskie, niestety, nie prowadzi żadnej polityki kulturalnej. Chciałbym, by radiowa scena stała się domem rodzimych pisarzy, dramaturgów, poetów. Bardzo mnie cieszy, że właśnie na antenie Polskiego Radia pojawiają się słuchowiska autorów, którzy gdzie indziej na pewno by się nie spotkali – Manueli Gretkowskiej, Rafała Ziemkiewicza, Ryszarda Marka Grońskiego. Ta otwartość jest dla mnie najważniejsza. Teatr musi być wolny od jakichkolwiek nacisków ideologicznych, towarzyskich czy układowych.
(„Rzeczpospolita”, 05.05.2007)

Krzysztof Feusette
Rzeczpospolita
28 maja 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia