Była duża stodoła. Pożegnałam się i poszłam

"Trash Story" - reż. Marcin Liber - Teatr Lubuski w Zielonej Górze

W wystawianej w Teatrze Lubuskim "Trash Story" Magda Fertacz i Marcin Liber oddają głos historii pogrzebanej na śmietniku. Opowiadają o duchach krążących wokół poniemieckich domów i usiłujących przemówić. To opowieść o przeszłości, która sprowadza przekleństwo na kolejne pokolenia. O cierpieniach kobiet, ale i o ich zwycięstwie.

Tekst Fertacz był przedtem wystawiany w Warszawie - na scenę Teatru Ateneum, w bardziej kameralnej formie, przeniosła go Ewelina Pietrowiak. Ale dopiero zielonogórska, bardziej rozbudowana inscenizacja trafia dokładnie w ten punkt na mapie, którego dotyka opowieść. A historyczno--społeczne tło buduje wokół niej tak silny kontekst, że "Trash Story" tu, w Zielonej Górze, uwalnia w pełni swoją energię. I działa z mocą odnalezionego przypadkiem niewybuchu - jednej z tych niespodzianek, które zostały na Ziemiach Odzyskanych po dawnych, przedwojennych mieszkańcach. Nie da się też ukryć, że i duchy mamroczące coś w obcym dla nas języku to również specjalność tego regionu, gdzie mieszka się w poniemieckich domach, spaceruje po poniemieckich cmentarzach, a jeśli ma się słabość do staroci, to i pija poranną kawę z poniemieckiej porcelany.

Na siłę spektaklu składają się sam tekst, reżyseria Marcina Libera, najwyższa mobilizacja zespołu aktorskiego z Hanną Klepacką, Elżbietą Donimirską, Ernestem Nitą, Aleksandrem Podolakiem i Dawidem Rafalskim na czele.

Inspiracją dla tekstu Fertacz był reportaż Włodzimierza Nowaka i Angeliki Kuźniak, a ściślej - opowiedziana w nim historia Niemek z Wildenhagen, dzisiejszej wsi Lubin, które na początku 1945 roku, na wieść o zbliżających się Rosjanach popełniały tzw. rozszerzone samobójstwa, wieszając na strychach i w stodołach nie tylko siebie, ale i własne dzieci. Nowakowi i Kuźniak tę historię opowiedziała Adelheid Nagel, która jako jedna z niewielu ocalała. Wildenhagen nie było zresztą jedyną miejscowością, w której dochodziło do samobójstw - współcześni historycy mówią o całej epidemii, która przetoczyła się przez tereny od Pomorza po Nadodrze, wywołanej przez tzw. syndrom Nemmersdorf. W dzisiejszym Majakowskoje w obwodzie kaliningradzkim przed wejściem Rosjan w październiku 1944 roku otruły się 73 osoby. To wydarzenie stało się narzędziem faszystowskiej propagandy. I wywołało histerię na terenach położonych nad Odrą. Wspomnienia świadków mówią o fali samobójstw we Wrocławiu - ludzie wieszali się, truli gazem, podcinali żyły. We wsi Danków pod Gorzowem Wielkopolskim odebrała sobie życie właścicielka miejscowego pałacu w towarzystwie służby. Oprócz nich zginęło w ten sposób 32 innych mieszkańców.

W Zielonej Górze, gdzie umieścili akcję spektaklu Fertacz i Liber, w ciągu czternastu dni po wkroczeniu Rosjan samobójstwo popełniło pięćset osób - wśród nich były całe rodziny, m.in. lekarze, urzędnicy, fabrykanci, ich żony i dzieci.

Była duża stodoła. Pożegnałam się i poszłam - tymi słowami kończy swoją opowieść o życiu w Grünbergu każda z dziesięciu Ursulek, samobójczyń, których chór będzie towarzyszył współczesnym wydarzeniom, rozgrywającym się na gruzach tamtego dawnego świata. Elementy wspólne - ziemia, wypełniająca szczelnie scenę Teatru Lubuskiego, i stary, poniemiecki stół, który stoi w centrum wydarzeń. To nowe życie jednak rozpada się w rękach - rodzina, na którą składają się matka (Elżbieta Donimirska), niemogąca zaakceptować faktu, że jej starszy syn nie żyje, synowa (świetna Hanna Klepacka), która dusi się w roli wiernej żony, czekającej na powrót męża z frontu, i pełen buntu młodszy syn (Dawid Rafalski). Są jeszcze nieobecni: duch syna (Ernest Nita), który nie chce dać spokoju swoim bliskim, ojciec (Aleksander Podolak), który przed rodzinną traumą uciekł do dalekiej Ameryki, no i zapomniane przez wszystkich Ursulki. Ziemia kryje zapomniane groby. A pobliska rzeka staje się cmentarzem dla współczesnych ofiar wojny toczącej się daleko stąd. Potrzeba obrzędu - pogrzebu, trumny, krzyża i znicza - żeby odczynić klątwę, która trzyma w szachu tę okolicę. Potrzeba też opowieści, która dotyka tego, co przemilczane przez lata. Bez wielkich słów, bo one tutaj się zużyły, straciły swoją moc. - Ten dom jest przeklęty - mówi Matka - na grobach sobie życie układać... Ojciec kopał... za budą... chciał ziemi trochę do podsypania pomidorów... jakąś szmatę wyciągnął... potem całe ciało... malutka taka blondyneczka..., ojciec do lasu wyniósł... świeczkę mama zapaliła. Nie mogliśmy zapomnieć. Nie da się zapomnieć... A zapomnieliśmy.

Po tym jak w prologu opowiedziały swoje historie, Ursulki w trakcie spektaklu zamieniają się w chór duchów usiłujących doprowadzić do uznania przez żyjących ich praw (znakomita robota Hanny Klepackiej - pod jej kierunkiem aktorki Teatru Lubuskiego nie dość że poradziły sobie ze skomplikowanymi kompozycjami Aleksandry Gryki, to jeszcze śpiewają tak, jakby nic innego dotąd nie robiły). Widoczne dla publiczności, dla mieszkańców poniemieckiego gospodarstwa są całkowicie niewidzialne. I szukają pośredników, którzy pomogliby im się urzeczywistnić, a współczesnym mieszkańcom odzyskać spokój -w zgodzie z sobą i z historią.

Fertacz i Liber podejmują wątek, który przedtem na teatralne deski trafił tylko raz, kiedy Jan Klata wystawił "Transfer!" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Temat wymiany ludności, przesiedleń, styku niemieckiej i polskiej historii Ziem Odzyskanych został tutaj jednak potraktowany inaczej. W "Transferze!" miał w sobie moc dokumentu, tutaj - choć tekst został częściowo oparty na historii Niemek z Wildenhagen, zyskuje charakter rytualnej opowieści.

- Patrz, leci bocian - mówi w finale teściowa (Donimirska) do synowej (Klepacka), na cmentarzu, nad grobami syna-męża i jednej z Ursulek. - Nie, to bocianowa - odpowiada synowa i obie śmieją się długo i beztrosko. Bo "Trash Story" to też opowieść o wojnie z perspektywy kobiet. Też wygrzebana z tytułowego śmietnika - niechciana, bo uznawana za nieważną, niepoważną. Kobietom pozostaje czekanie i tęsknota. I czytanie listów - z niemieckiego frontu czy z misji w Iraku. Oraz kompletna bezbronność, kiedy zostają wydane na pastwę najeźdźców, ale też własnych mężów i synów, ich zazdrości, obudzonej w męskim świecie agresji.

Jednak przede wszystkim spektakl Fertacz i Libera pozostaje opowieścią o przekleństwie historii i odzyskanej pamięci, która pozwala nam wyzwolić się z tej klątwy. Liber wraca tu do tematu, który podejmował już wcześniej, w znakomitym, zrealizowanym w Legnicy przedstawieniu "III Furie". Przy czym zielonogórski spektakl wydaje się ciemniejszy, a ten splot historycznego dziedzictwa i zbiorowej pamięci zagrzebanej na śmietniku trudniejszy do rozwikłania. A jednak po tym trwającym dwie i pół godziny seansie Trash Story zostaje rozświetlona finałem pełnym nadziei - pamięć zwycięża mechanizm wyparcia, opowieść - milczenie.

W ramach projektu "Teatr Polska" "Trash Story" będzie można zobaczyć poza Zieloną Górą - 24 września zespół Teatru Lubuskiego zagra w Międzyrzeczu, 27 września w Żarach, 8 października w Krośnie Odrzańskim, 10 października w Nowej Soli, 30 października w Lesznie, 7 listopada w Suwałkach i 29 listopada w Świebodzinie.

Magda Piekarska
Odra
12 października 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...