Całuj dłoń żywiciela

"Koń, kobieta i kanarek" - reż. Remigiusz Brzyk - Teatr Zagłębia w Sosnowcu

Całuj dłoń żywiciela - te słowa nie padły ze sceny, a jednak przez cały spektakl dźwięczały w mojej głowie i dźwięczą nadal, choć ponad trzy tygodnie minęły od premiery sztuki Tomasza Śpiewaka i Remigiusza Brzyka.

"Koń, kobieta i kanarek" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu to spektakl o kobietach, dla których mężczyźni są bogami i ich władcami. To spektakl o przemocy fizycznej, psychicznej, także ekonomicznej. O Córce (Edyta Ostojak) Sztygara, która nie chce zaakceptować ciąży, o bezpłodnej Żonie Lekarza (Małgorzata Sadowska), bitej Żonie Górnika Praworęcznego (Agnieszka Deutschman), wpatrzonej ślepo w syna Matce Górnika Praworęcznego (Dorota Ignatiew).

Historię opowiada miejscowy Głupek (Michał Bałaga) ze szpotawą stopą i astmą.

Niby życie w miasteczku płynie normalnie, każdy zna swoje miejsce i wypełnia tradycyjnie przydzielone obowiązki. Mężczyźni chodzą do pracy, kobiety obrabiają dom, zajmują się dziećmi. Każdy pcha swój wózek i dźwiga swój krzyż. A jednak nie ma miłości w tradycyjnie podzielonych obowiązkach katolicko-patriarchalnej rodziny typu 3 x K (Kinder, Küche, Kirche (dzieci, kuchnia, kościół) i jej wersji metaforycznej (koń, kobieta, kanarek), ponieważ kobiety nie obdarza się szacunkiem.

Mężczyzna-żywiciel jest szanowany i hołubiony. Jako władca absolutny może poniewierać poddanymi (żoną, córką), upokarzać, bić, wyśmiewać, obarczać winą. Każdy pretekst jest dobry, za słona zupa lub za tłusty sos. Kobieta powinna być wdzięczna, znosić razy pokornie, przepraszać, brać winę na siebie, śledzić miny męża i po nich wyrokować, co ją czeka. Tak ją wychowałam, choć nic innego do roboty nie miałam, mówi żona Sztygara (Maria Bieńkowska), kajając się i biorąc na siebie winę za córkę, która "nie chce". By ochronić model rodziny i praw natury, cała społeczność będzie przeciwko wyrodnej Córce.

W filmach Kutza kobieta była uległa, ale i otoczona miłością. Przemoc nie miała znaku poniżenia i okrucieństwa. Bicie, tzw. wypłata, usankcjonowana była bardziej rytuałem niż wyższą koniecznością, służącą dobremu wychowaniu dzieci.

W spektaklu Śpiewaka i Brzyka kobieta jest suką, daleko jej do pożytecznego kanarka, który nie dość, że śpiewa, to jeszcze słabnąc i padając od metanu, ostrzega górników o niebezpieczeństwie. Do tego były właśnie używane kanarki w kopalni (dopiero w latach 50. XX wieku wprowadzono w polskich kopalniach zakaz pracy pod ziemią kobiet, koni i kanarków).

Suka nie może "nie chcieć". Nawet gdyby suka nie chciała, to nie ma pieniędzy, które mogłaby dać weterynarzowi, aby ją "wydrylował". Władzę ma ten, kto zarabia i żywi. Dzieci, ryby i suki głosu nie mają. Przemoc jest dziedziczona jak geny, naturalną koleją rzeczy przechodzi z ojca na syna. Sztygar (Zbigniew Leraczyk) może dogadać się z Zięciem (Piotr Żurawski), bo obaj nie znają pojęcia sprzeciwu i nie mieści im się w głowie, by kobieta mogła decydować o swoim życiu, tym bardziej o ciele. Kobietę zniewala nie rodzina, ale fanatyczny katolicyzm i mężczyzna nie próbujący w niej zobaczyć człowieka i nie godzący się na to, by jako człowiek miała prawo wyboru.

Wystarczą dwa słowa Córki, która "nie chce", by społeczność poczuła się zagrożona i gotowa do linczu. Jak można na głos powiedzieć "nie chcę"? Jak można nie siedzieć w kącie, nie płakać, nie złorzeczyć, tylko wyrażać swoje "niechcenie" pełnym głosem, monologiem, skierowanym w przestrzeń poza klatkę, gdzie być może jest więcej wolności? Swoje bolesne "niechcenie" Córka wypowiada z podniesioną głową, spokojnie, zawieszając głos przy akcentowanym "tak", postawionym na końcu zdania pytającego, jakby oczekiwała od słuchaczy na przytaknięcie, potwierdzenie swoich wątpliwości. To rewelacyjna scena, wbijająca w fotel każdego, także ideologicznych przeciwników niepokornej kobiety.

Kto zrozumie tę kobietę? Ani wystraszona matka, dygocząca na samo wyobrażenie krzywego spojrzeniem męża. Nawet miejscowy Głupek nie przytaknie, choć wydaje się być po jej stronie. Może jedynie święta Barbara, torturowana i zgładzona przez ojca okrutnika za to, że przeszła na chrześcijaństwo, patronka górników, trudnej pracy i dobrej śmierci, która przeżyła wiele i widziała niejedno? Górnicy bezgranicznie jej ufają. Pomnik wielbią wszyscy. Kiedy odpada mu w niewyjaśnionych okolicznościach ręka, na miasteczko pada strach. To zły znak, mówią mieszkańcy. Wszystko przecież musi być na swoim miejscu, tym bardziej ręka Barbary z mieczem. Społeczność pod wodzą nawiedzonego Księdza (Piotr Bułka) postanawia odbudować pomnik, dostosowując zapewne jego wielkość do ilości grzechów i wyrzutów sumienia, a więc nowa Barbara będzie liczyła pięćdziesiąt metrów. Pomnik będzie budowany przez znaczących dziewięć miesięcy.

Wydawać by się mogło, że spektakl jest publicystyczną rozprawą, mającą na celu sprowokowanie konserwatywnych środowisk czy podjęcie kolejnej feministycznej dyskusji. A jednak nie poczułam w przedstawieniu publicystyki. Tak samo jak nie zobaczyłam tylko i wyłącznie śląskiej historii. "Koń, kobieta i kanarek" to balladowa w konwencji przypowieść, w której górniczy kostium i węgiel jest tylko tłem. Realizm dotyka magii, granicząc z nadrealizmem, groteską, absurdem nawet. To, co zdarzyło się w miasteczku K. albo S, zdarzyć się mogło wszędzie, nawet w Macondo. Wszędzie, gdzie jest przemoc ekonomiczna i psychiczna, gdzie mężczyzna-żywiciel wystawia jedną dłoń do pocałunku, drugą gotów się zamachnąć, gdyby mu czci odmówiono. Wszędzie, gdzie kobiety nie stawiają trudnych pytań, bo nie wierzą, że mają do siebie prawo.

Widzowie oglądają aktorów przez metalową siatkę-klatkę (scenografia: Iga Słupska, Szymon Szewczyk). Kostiumy postaci utrzymane są w ciemnej "węglowej" tonacji. Akcja toczy się na różnych płaszczyznach, scena raz jest kopalnią, raz kuchnią z nakrytym stołem, czy placem budowy. Bohaterowie wiele razy powtarzają swoje kwestie, nasączając te same słowa coraz to innymi emocjami. Stwarza to wrażenie kieratu albo karuzeli albo muzycznych fraz podsycających napięcie emocjonalne, nakręcających nas na najwyższe diapazony. Powtarzają się też sceny, jak ta z obiadem, sugerujące z jednej strony odwieczny rytm tradycji i świętości stołu, który jednoczy, a z drugiej pustą fasadę rodziny, w której zabrakło tego, co najważniejsze, miłości.

Dobra publicystyka operuje konkretnymi argumentami, mającymi nas przekonać do postawionej tezy, określonych poglądów. Pozwala nam zrozumieć sprawę dzięki logicznemu wywodowi. Spektakl Śpiewaka i Brzyka gra na emocjach i pozostawia w nas otwarte pytania. Dlatego ogląda się go, tłumiąc oddech, zaciskając zęby i ręce. Bo też to spektakl zagrany brawurowo, szczerze, odważnie.

Nie wiadomo kiedy mijają ponad dwie godziny (bez przerwy). Wydawać, by się mogło, że po monologu Córki widownia się poderwie do braw, że będą jeszcze burzliwsze, kiedy wybrzmi ostatnie słowo. Nic z tego. Albo spektakl za bardzo zabolał albo zwyczajnie wystraszył. Albo św. Barbara się odwróciła za to, że uznano ją za postać legendarną i wykreślono z litanii świętych Kościoła powszechnego.

Marta Fox
marta-fox.blog.onet.pl
6 maja 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...