Carmen pełna sprzeczności

"Carmen" - reż, Marek Weiss - Opera Bałtycka w Gdańsku

Idąc na premierę Carmen towarzyszył mi strach i obawa, że gdańskie dzieło polegnie na uwspółcześnionej interpretacji. A takie przypuszczenie wysnułam na podstawie plakatu, przedstawiającego nagą kobietę na motorze. Zresztą po nowoczesnej wersji Makbeta mogłam podejrzewać, że reżyser ponownie połakomi się na innowacyjną inscenizację. Jednak nie było aż tak źle, co nie znaczy, że spektakl w reżyserii Marka Weissa można uznać za sukces.

Dzieło Prospera Mérimée, które stało się inspiracją do stworzenia libretta, jest opowieścią o dzikiej, namiętnej i szukającej wolności kobiecie - o Carmen oraz żołnierzu, który przez piękną cygankę zbacza z drogi przyzwoitości i sprawiedliwości, aby na koniec stać się mordercą, tej która go uwiodła. Pewnie dzieło to nie byłoby tak gorące w swojej wymowie, gdyby nie działo się w słonecznej Hiszpanii pełnej Cyganów, włóczęgów i przemytników. To właśnie te elementy sprawiają, że Carmen jest lekturą ognistą, intrygującą wielością interpretacyjnych tropów.

Marek Weiss postanowił przenieść dzieło w inny wymiar, tyle że nie do końca skonkretyzowany. Carmen gdańskiego reżysera w zamyśle miała być równie żarliwa jak pierwowzór. Cyganów zamieniono na gang motocyklowy ubrany w skórzane kurtki z licznymi tatuażami, jeżdżący na wypolerowanych i budzących podziw motorach; żołnierze stali się członkami policji; tylko nieszczęsny torreador został torreadorem i dzięki temu stał się postacią z zupełnie innej bajki. Gdańska Carmen stała się w ten sposób układanką zlepioną z puzzli, nie zawsze z jednego pudełka.

Scenografia Hanny Szymczak, mimo że zaprojektowana z rozmachem, również zawierała w sobie ślady niedopowiedzeń. Miejsce gangsterskich spotkań - stacja benzynowa - było jednym z najlepszych elementów całej sztuki. Szkoda tylko, że nie utrzymano stylistyki harleyowego szaleństwa, albowiem w następnym akcie przenosimy się do pokoju torreadora, w którym znajduje się posąg Matki Boskiej, niczym w meksykańskiej telenoweli.

Dobrym pomysłem było wprowadzenie choreografii Bałtyckiego Teatru Tańca. Prawdopodobnie stałaby się ona mocnym punktem programu, gdyby nie fakt, że tancerze mieli problem z synchronizacją i jakby trochę gubili się na scenie.

Monika Ledzion (Carmen) prowadzi swoją bohaterkę sprawnie dramaturgicznie i głosowo. Jest wyrazista i nie brakuje jej temperamentu. Ivan Momirov (Don José) pokazał wspaniałą barwę głosu - i śmiem twierdzić - pozytywnie zaskoczył publiczność. Szkoda tylko, że duet bohaterów nie wypadł przekonywająco jako para kochanków. Zwrócić uwagę należałoby też na Annę Mikołajczyk (Mcaela), która mimo niewielkiej partii Micaeli, wykreowała świetną postać, pełną wrażliwości i czułości.

Opera Bałtycka pokusiła się o wystawienie tytułu, który obrósł legendą i nie koniecznie podołała temu zadaniu. Gdańska Carmen to historyjka do obejrzenia, jednak brak jej stylistycznego ujednolicenia i spójności charakteru. Jest jak serial w niedzielny wieczór, a nie burzliwe, pełne zwrotów akcji, sceniczne dzieło. Spodziewałam się namiętności i hiszpańskiego temperamentu - niestety w gdańskiej inscenizacji tych emocji nie znalazłam. A szkoda. . .

Ewa Wójcicka
Teatr dla Was
27 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia