Carpe diem

rozmowa z Aleksandrą Kurzak

- Decydując się na taki rodzaj pracy i życia, miałam świadomość, że tak to będzie wyglądać. Niektórym udało się pogodzić życie osobiste z karierą zawodową, czego i sobie życzę. Ja postanowiłam niczego nie planować i brać życie takim, jakim jest - mówi Aleksandra Kurzak, sopran

Zwiedziła pani trochę świata, występując na najsławniejszych scenach. Zatrzymajmy się przy kilku z nich, tych z największą renomą. Podobno pierwszy występ w Metropolitan Opera w Nowym Jorku odbył się na zasadzie nagłego zastępstwa za amerykańską śpiewaczkę, która zaszła w ciążę?

Tak było. Tylko że to nagłe zastępstwo było z... czteromiesięcznym wyprzedzeniem. Zakończyło się olbrzymim sukcesem, bo bardzo dobrze odebrała mnie publiczność, prasa i dyrekcja teatru. Owacja dla mnie przerwała spektakl

Opowieści Hoffmanna", w którym śpiewałam Olimpię. Dwa dni po ukazaniu się recenzji podpisałam następne kontrakty w londyńskiej Covent Garden. W sezonie 2004/2005 miałam debiuty w dwóch najlepszych, najsłynniejszych teatrach operowych świata. Mentorem mojej kariery jest dyrektor Peter Mario Katona, który obdarzył mnie niesamowitym kredytem zaufania, obsadzając wówczas bardzo młodą i nieznaną śpiewaczkę w głównej i szalenie trudnej partii Aspasii.

Jak trafiła pani do Royal Opera House Covent Garden w Londynie?

Dzięki konkursowi "Operalia" Placida Domingo w Los Angeles, gdzie nie doszłam do finału, nie zdobyłam żadnej nagrody. Ale za to zobaczył mnie dyrektor Covent Garden, który przysłał mi list z prośbą, abym informowała go o swoim rozwoju wokalnym i kolejnych planach artystycznych. Gdy dyrektor po czterech latach przyjechał na premierę "Nabucco" do Hamburga, zaprosił mnie na przesłuchanie.

Całkiem niedawno śpiewała pani w La Scali...

W La Scali zaproponowano mi rolę Gildy w "Rigoletcie". Nie mogłam od razu tam pojechać, gdyż związana już byłam kontraktem z innym teatrem, ale pojechałam na ostatnie trzy spektakle, aby zaśpiewać z premierową obsadą. I tu pragnę bardzo podziękować dyrekcji Opery Narodowej za zwolnienie mnie z kilku dni prób do "Traviaty". Dzięki temu mogłam pojechać do Mediolanu. Miałam tylko jedną próbę z asystentką reżysera, w foyer, z dwoma krzesłami, aby zorientować się, gdzie jest wejście, a gdzie zejście ze sceny. Leo Nucci powiedział mi przed spektaklem: "Stawaj po prawej stronie budki suflera, bo to miejsce Marii Callas, z najlepszą akustyką. Ona zawsze w tym miejscu wykonywała swoje arie." Akustyka była rzeczywiście niesamowita w porównaniu z innymi miejscami tej sceny.

Śpiewacy boją się mediolańskiej publiczności w La Scali.

Ta publiczność za jeden dźwięk potrafi pokochać lub znienawidzić śpiewaka. Mnie pokochała, łącznie z orkiestrą, która na stojąco biła mi brawo. Mam następny kontrakt do La Scali i zaśpiewam tam w operze Rossiniego "Hrabia Ory" z Juanem Diego Florezem.

Wierzy pani w szczęśliwe zbiegi okoliczności, czy bardziej w przeznaczenie?

Chyba w jedno i drugie, ale przede wszystkim wierzę w marzenia, bo jeżeli się czegoś tak naprawdę bardzo pragnie, to się to spełnia.

Jak dużą rolę w pani światowej karierze odegrał agent?

Żadnej.

Jak to?

Sama doszłam do tego, gdzie jestem. Rozstaliśmy się. Od ponad roku współpracuję z Gianluca Machedą z IMG, który jest wprost fenomenalny. W Polsce moje interesy reprezentuje Bogdan Waszkiewicz z Big Classic. Jestem otoczona wspaniałymi osobami.

Jak znosi pani wielką dyspozycyjność, reżim związany z nieustanną gotowością, poświęcenie prywatności?

Decydując się na taki rodzaj pracy i życia, miałam świadomość, że tak to będzie wyglądać. Niektórym udało się pogodzić życie osobiste z karierą zawodową, czego i sobie życzę. Ja postanowiłam niczego nie planować i brać życie takim, jakim jest.

Nie wytrzymało próby czasu pani małżeństwo. On był śpiewakiem?

Mój były mąż jest śpiewakiem Opery Wrocławskiej. Trudno teraz szukać przyczyn, dlaczego nie udało się to małżeństwo. Gdybym umiała panu odpowiedzieć na to pytanie, to pewnie nigdy nie doszłoby do rozstania.

Kupiła pani apartament w Warszawie. Tylko czy będzie pani w nim mieszkała, skoro dziesięć miesięcy w roku jest pani poza Polską?

Jestem zakochana w swoim mieszkaniu w Wilanowie i czuję się w nim wyjątkowo szczęśliwą osobą. Gdy będę powracać do Polski, właśnie tutaj będę ładować swoje baterie. Będę mogła delektować się chlebem i smakami, które znam z dzieciństwa i których nie ma gdzie indziej w świecie. Ponadto Polska to moje korzenie.

Tymczasem żyje pani na walizkach...

Przyzwyczaiłam się do tego. Gdy jestem dłużej w domu, zaczyna mi czegoś brakować i nie mogę sobie znaleźć miejsca.

Jak daleko sięgają pani ambicje zawodowe?

O Boże! Chyba rzeczywiście osiągnęłam wszystko, co mogłam na tym etapie życia i rozwoju zrobić. Teraz będę musiała tylko utrzymać się na szczycie, co często jest dużo trudniejszym zadaniem od samego wejścia.

Tej oszałamiającej karierze podporządkowała pani wszystko. Wygląda na to, że to ona jest dla pani najważniejsza?

Kocham swój zawód, który jest częścią mojego życia. Ale nie przedkładam go nad szczęście osobiste. Tak jak powiedziałam - carpe diem, a, jak mówi mój tata, wszystko się samo poukłada.

Bohdan Gadomski
Express Ilustrowany
27 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia