Cesarz zaprasza
"Cesarz Ameryki" - reż. Jacek Głomb - Teatr Polski w Bielsku-BiałejJak silne musi być poczucie beznadziei, by zaufać podejrzanym pośrednikom i za ich namowami zamienić skromny majątek na szeleszczący bilet gdzieś na koniec świata? Czy "gorączka brazylijska" była jedynie efektem chłopskiej naiwności i zachłanności, czy też wyrazem pędu za marzeniami na miarę przełomu XIX i XX wieku?
Właściwie każdy chciałby uwierzyć, że ziszczą się te idylliczne wizje: niby żal zostawić ojcowiznę, ale przecież za oceanem czekają wygodne domy, złotonośne ziemie, drzewa chlebowe, mleczne, a może i babowe się znajdą. Długa i niełatwa droga czeka tych galicyjskich chłopów, którzy odważą się zrobić krok w nieznane. Nieważne, czy determinuje ich chęć zaznania dostatku, bujna fantazja czy nadzieja na odnalezienie bliskich. Ważniejsze, że niezależnie od motywacji każdy z nich gotowy jest diametralnie odmienić swoje życie.
Zanim jednak głośna i nieokrzesana czereda trafi na upragniony pokład, ich stworzona naprędce społeczność wystawiana jest na próby przez domorosłych emigracyjnych agentów i podejrzanych pograniczników: sprytni cwaniacy aż za dobrze wiedzą jak bez skrupułów wyciągnąć z zagubionych prostaków ostatnie pieniądze. Ale jak nie zapłacić, gdy z metalicznym jazgotem prostego budzika nadchodzi optymistyczna wieść, że cesarz ich wszystkich zaprasza do siebie? Jak bez zazdrości słuchać szelestu strojnej sukni pięknej Klary (Marta Gzowska-Sawicka)? Jak nie patrzeć z podziwem na pewnego siebie eleganta Adama (gościnnie Robert Zawadzki), który "po drugiej stronie jabłka" najwyraźniej osiągnął sukces?
Na wiele obiecującej brazylijskiej ziemi swój kąt mają nadzieję znaleźć między innymi objuczeni tobołami młodzi rodzice z małym dzieckiem, poszukujące córki małżeństwo z opóźnionym, profilaktycznie przywiązanym sznurem do matki chłopakiem (niedawno nagrodzony Złotą Maską Mateusz Znaniecki) i samotna, choć nietracąca wigoru kobieta, której najwyraźniej nic już nie trzyma na galicyjskiej ziemi. Solidarnie mierzą się z trudami transoceanicznej podróży, dzieląc się historiami ubarwiającymi wielodniowy rejs (jak może się skończyć posiadanie bogatego narzeczonego?) i cennymi radami (dlaczego górne łóżko jest zawsze praktyczniejsze?). Między nimi kręci się ciekawski, bystry dziennikarz Aleksy (Sławomir Miska), dla którego "brazylijska gorączka" jest aktualnym, chwytliwym tematem, któremu warto przypatrzeć się z bliska z zawodową zachłannością jeszcze nietkniętą przez rutynę. To, co czeka na drugim brzegu, zaskakuje i jego, i jego prostych współpasażerów.
W świat międzyludzkich łajdactw w krainie, która miała być rajem, Aleksego wprowadza osobliwy referent Jorge, mieszkaniec wypełnionej duchami i dymem z cygar posiadłości, właściciel niepokojąco trzeszczącej szafy z nie mniej niepokojącą zawartością. Dla korespondenta powoli staje się jasne, że jeśli tamtejsza ziemia przynosi wymierne dochody, to tylko miejscowym potentatom-plantatorom, którzy mogą liczyć na ciche przyzwolenie lokalnych mundurowych na wszystkie nadużycia i machlojki. Jeśli na przybyszy czeka obiecana praca, to niewolnicza i monotonna (świetna scena zbiorów kawy, pomysłowo łącząca ruch sceniczny Witolda Jurewicza z muzyką Bartka Straburzyńskiego), a jeżeli komuś dane jest zmysłowe szeleszczenie suknią, to za cenę utraty godności.
W "Cesarzu Ameryki" w reżyserii Jacka Głomba zachowano równowagę między topornymi ludowymi mądrościami i nęcącą magią tego, co nieznane: przaśni chłopi swoimi porzekadłami i celnymi złośliwościami dają widowni niejeden powód do śmiechu, a ciemnoskórzy tragarze czy smagły Indianin nawet bez użycia słów sprawnie budują nastrój tego, co egzotyczne i niedostępne. I choć to zbiorowość jest tu niekwestionowanym bohaterem numer jeden, to jednostkowe dramaty również zajmują istotne miejsce w tej emigracyjnej opowieści: niespodziewana śmierć na morzu i kwestia godnego pochówku czy historia Józi, której reakcję na rodzinne poświęcenie trudno nazwać wdzięcznością to najwyraźniejsze tego dowody. W surowej scenografii zbudowano plastyczną, nieco odrealnioną przestrzeń, w której bielski zespół ogląda się z przyjemnością.
W tłumie chłopów świetnie skupia uwagę ruchliwy, zdziecinniały nastolatek Michał, który niemal nie rozstaje się z wygłaskaną figurą Świętego Antoniego, religijnie i kulturowo kojarzonego przede wszystkim z tym, co zagubione. Lecz gdy na scenie rozpoczyna się wokół niego spontaniczny, pogański taniec, warto przypomnieć sobie, że Świętego Antoniego wielu wiernych traktuje też jako patrona troski o człowieka i orędownika w sprawach beznadziejnych. Bo zagubienie w świecie to chyba zbyt miałkie określenie tego, co spotkało galicyjskich chłopów, na drugiej półkuli tęskniących za tym, co na pewno dalekie od ideału, lecz przynajmniej poznane i oswojone.