Chamstwo wokół ogniska się gromadzi
„Chamstwo" - aut. Kacper Pobłocki - reż. Agnieszka Jakimiak - Wrocławski Teatr WspółczesnyPolska, która powstała po lasach jest niewygodna, warsztaty „radzenia" sobie z tą polskością też są niewygodne i to nie za sprawą pieńków, na których zmuszeni są siedzieć uczestnicy.
Scena Na Strychu Wrocławskiego Teatru Współczesnego widziała wiele oryginalnych scenografii, ale zapewne był to pierwszy raz, kiedy wyrósł w niej las, który następnie ścięto, aby na pozostałościach po drzewach usadzić widownię. Mateusz Atman tworząc owo cmentarzysko, zadbał o to, by stworzyć atmosferę wspólnoty, i trochę jak na kolonijnym ognisku, zgromadzić publiczność wokół sztucznych płomieni i przygotować do warsztatów. Różnica była jednak w treści, bo mało kto miał przyjemność uczestniczenia w terapii toksycznej męskości gdzieś w Chałupach, czy pod Władysławowem.
W takim seansie terapeutycznym każdy był terapeutą i pacjentem jednocześnie, aktorzy/uczestnicy w pierwszej części podjęli temat leczenia kołtuna (być może nawet samego kołtuństwa), dźwigając go i obłaskawiając na ochach zebranych. Mariusz Bąkowski, Rafał Cieluch, Miłosz Pietruski i Tomasz Taranta udowodnili, że gra ciałem jest równie ważna co gra słowem – ich imitacje zwierząt czy scena leczenia z patriarchatu są groteskowe i szybko doprowadzają widownię do śmiechu. Ten śmiech jest jednak w większości śmiechem przez łzy, niewygodne tematy, kłujące nas i piłujące, takie jak patriarchalny prządek polskich rodzin czy przemocowe relacje z teatralnych prób, chociaż opowiedziane żartobliwie i z lekkością zostają długo po wyjściu z teatru. To właśnie te płynne zmiany nastroju i swoboda poruszania się pomiędzy problemami, z jakimi od wieków zmagają się Polki i Polacy a niezobowiązującym humorem i ironią, tworzą całość na miarę nowoczesnej tragifarsy, próbującej uporać się z tą niewygodną polskością.
Druga część „Chamstwa" zmienia swój charakter i z terapeutycznego spotkania wokół ogniska staje się dzikim, pełnym energii sabatem. Tę energię czuć w każdej scenie, Anna Kieca, Dominika Probachta, Jolanta Solarz-Szwed i Magdalena Taranta mają magiczną (na miarę prawdziwych czarownic) moc przyciągania, wciągają i elektryzują widownię. Po przerwie na scenie przeważają historie zasłyszane, oswojone, wiersze i dawne tradycje, w kontrze do wcześniejszej autopsyjnej części męskiej. Początkowo bohaterowie koncentrują się na nauce empatii, współodczuwania i czułości, późniejsze sceny są dużo agresywniejsze, mają w sobie dzikość, która wychodzi jakby nieproszona, bo tłumiona przez lata. Ruch panuje tutaj nad słowem, a ciało nad duszą, bo „to właśnie o ciała chodziło". Bohaterki ironicznie wizualizują przypowieści i wierzenia ludowe, wprowadzają pojęcie lęku, z jakim wiejskie kobiety porównywane do płochliwej zwierzyny (zresztą przez wielkiego i szanowanego Bronisława Malinowskiego) musiały się mierzyć.
W spektaklu byli jednak jeszcze inni aktorzy – kostiumy. Projekt strojów Niny Sakowskiej przyciąga wzrok, jest ironiczny, kąśliwy i odgrywa kluczową rolę w odbiorze całości. Mężczyźni ubrani w pseudofolklorystycznym stylu, przypominają współczesnych hipisów – buty na obcasie, jaskrawe zwierzęce wzory, lniane katana, kożuch i gorset – symbolami modernistycznego odbioru natury. Kobiety natomiast ubrane niczym wiedźmy-amazonki, gotowe do walki, - czerwień, czerń i biel, mocne makijaże, spódnica pokryta graffiti, skóra i lateks – tak wygląda dresscode współczesnego sabatu.
Jak się okazuje, ten sabat idzie w parze z seansem terapeutycznym, chociaż tak naprawdę idą one raczej równolegle, bo nigdy się nie łączą, istnieją obok siebie, dwa oddzielne światy, inne cele, inna historia - ponura metafora rzeczywistości. Takiego połączenia i tworzenia części wspólnych brakuje dzisiaj poza teatrem i zabrakowało na scenie. Duet Agnieszka Jakimiak – Mateusz Atman, znani publiczności z takich spektakli jak „Martwa natura" czy „Miła robótka" na podstawie reportażu Ewy Stusińskiej, tym razem stworzył widowisko mające ukoić wspomniane bóle polskości. Przedstawienie jest inspirowane ponurą podróżą w przeszłość opisaną przez Kacpra Pobłockiego w eseju o tym samym tytule.
Dzieło, czy dzieła są z założenia mocne, gromadzą w sobie duże ilości energii, które są uwalniane na scenie, zarówno tej emocjonalnej w pierwszej części, jak i fizycznej po przerwie. Momentami zbyt dosłowne, nie dają Szanownemu Chamstwu szansy na odchamienie, nie ma w nich wiele miejsca na domysły i interpretacje, a wspomniana ryzykowna ilość energii gromadzonej na scenie, balansowała na granicy monotonności. Temat społecznie potrzebny, wciąż nieprzepracowany, niewygodny jak drewniane siedziska, chociaż polskość niestety znowu została podzielona na dwie części, męską i damską, pierwsza i drugą, lepsza i gorszą.