Chciałam być taka jak oni

"My, dzieci z dworca Zoo" - reż. Giovanny Castellanos (Kolumbia) - Teatr im. Aleksandra Sewruka w Elblągu

Zapewne przez zupełny przypadek niemalże w tym samym czasie na elbląskim rynku pojawiły się dwie propozycje skierowane do młodzieży, opowiadające o jej problemach i nieradzeniu sobie z rzeczywistością. To także dwa policzki wymierzone opiekunom, rodzicom, wychowawcom. Dwa bolesne policzki. Bez zbędnego moralizowania ze sceny i ekranu kinowego popłynęły gorzkie słowa, dobitne gesty. I mimo iż historie łączy przepaść pokoleniowa, to są niepokojąco aktualne, a przy tym bardzo przerażające. Nie chciałabym opowiadać o filmie Kasi Rosłaniec "Bejbi blues", choć w dalszym ciągu nie umiem o nim nie myśleć. Znacznie bardziej wieloznaczny w moim odczuciu jest najnowszy spektakl Teatru im. Aleksandra Sewruka "My, dzieci z dworca Zoo"

Adaptacja kultowej (ponieważ na szczęście młodzież w dalszym ciągu chętnie po tę lekturę sięga) książki dokumentalnej Kai Hermanna i Horsta Riecka, to kolejny po "Jednorękim ze Spokane" przebój Małej Sceny. To kolejne spotkanie z teatrem dynamicznym i nowatorskim, sięgającym po ciekawe techniki, ale nieepatującym efektami specjalnymi. Aktorzy w "Dzieciach" pokazują cały kunszt swojego warsztatu w niemalże ascetycznej scenerii dworcowego szaletu opowiadają historię narkomanki jednej z wielu swojego pokolenia. I tak ta nieprzyjazna przestrzeń staje się dyskoteką, śnieżno-białym łóżkiem pierwszych kochanków, świadkiem upadku czy wreszcie miejscem oczyszczenia. Bo jakby na to nie patrzeć, przeżywa je nie tylko główna bohaterka, ale zapewne każdy z nas. Formuła dziennika czyni tę historię autentyczną, a kreowana postać głównej bohaterki ze szczerością oczu i ciała wprowadza nas w mroczny świat młodości skazanej na samotność. W tym spektaklu wszystko gra, a widz nie zostaje pozostawiony sam sobie, nie sprowadza się go do poziomu obserwatora (dość ciekawskiego) czyjejś mrocznej biografii. Tutaj - po drugiej stronie peronu oddzieleni linią stajemy się bohaterami tej historii jako ci - normalni, poukładani, narzucający powszechnie uznawaną za właściwą rzeczywistość. Bohaterowie ingerują w ten świat z całą mocą. Na początku opluwają swoich widzów, by poprzez dosłowne wręcz erotyczne zaczepianie "podglądaczy" skończyć na niemalże ewangelicznym przywitaniu. Dosłowność tego typu interakcji wbija w krzesło - bo jak można w przeciągu kilkunastu minut z radosnej piosenki ochoczo przez wszystkich wyklaskiwanej prawie z tym samym motywem zderzyć się w momencie śmierci narkomana. Ten spektakl jest przerażająco autentyczny, mistrzowsko zagrany, inteligentnie ponadczasowy. Adaptacja Giovannego Castellanos to strzał w dziesiątkę - nieco uwspółcześniona historia doprawiona smaczkami i aluzjami wstrząsa, bawi, zmusza do refleksji. Na szczęście nie moralizuje.

Celowe wykorzystanie przestrzeni sceny i dynamika zmieniającej się akcji podsycane świetną muzyką to jedna z głównych zalet tego spektaklu. Z jednej strony prostota wykorzystania technik, a z drugiej profesjonalizm aktorów, którzy z etiudowego charakteru opowieści uczynili twór zamknięty i spełniony. To na ich barkach spoczęła bowiem niełatwa historia, którą opowiadali nie tylko słowami, ale całym ciałem. Dostrzegamy dzięki temu zawiłości ich relacji, emocje, jakie nimi kierują. Głównym trzonem przedstawienia jest Christiane F. Tą niełatwą rolą Natalia Jakubowska poprowadziła ją i nas przez kilka lat dorastania, przegrywania, aż do niepozornego zwycięstwa. To w jaki sposób na naszych oczach ewoluuje, gdy się przeprowadza, zawiera nowe znajomości, aż wreszcie wpada w sidła narkomanii i prostytucji, a dzięki determinacji matki zostaje ocalona. Z porażającą szczerością opowiada o tym, jak piękne wyobrażenie świata miała jako dziecko. Jak wierzyła w siłę rodziny, w misję szkoły, w autorytet nauczycieli. Ci ostatni skończyli ze śmietnikiem na głowie, przypominając autentyczny skandal sprzed kilku lat. To właśnie te rozczarowania ze zderzenia ideałów z twardą rzeczywistością spowodowały, że Christiane cały czas musi coś udowadniać - że nadaje się na koleżankę, że umie się bić i dobrze bawić. Całe życie zostało sprowadzone do zwierzęcej walki o przetrwanie w dżungli miasta. Kto nie bije, ten zostanie pobity. Ta prosta maksyma stworzyła osobę zdolną do wszystkiego, byle być akceptowaną. A skoro nie ma autorytetów wśród dorosłych, trzeba ich poszukać gdzie indziej. I tak pod przykrywką spotkań ewangelizacyjnych zaczyna się przygoda z alkoholem, haszyszem, heroiną. A potem już tylko w dół - bo nowa dyskoteka, chłopak, moda. Ciężko wyrwać się i z nałogu, i trybu życia. Nawet informacje o po kolei odchodzących przyjaciołach nie robią wrażenia. Z jednej strony nie ma tu winnych, z drugiej odpowiedzialność rozmywa się na bardzo wiele osób. Siedząc na widowni, miałam wrażenie, jakby to też była moja wina.

Najmocniejszą postacią spektaklu jest Kessie rewelacyjnie wykreowana przez Małgorzatę Rydzyńską. Jest to kreacja przemyślana od początku do końca - nieco zwariowana, wiecznie udająca i udowadniająca innym, że jest "fajna". To ona sprowadza Christiane na złą drogę. Z drugiej strony to dziewczyna bardzo pogubiona - praktycznie zostawiona sobie samej, bo w przeciwieństwie do głównej bohaterki nie ma w czym - kim szukać jakiejkolwiek pomocy. To najmocniejszy punkt spektaklu. Zagrana z konsekwencją od początku do końca bohaterka najbardziej ze wszystkich ponadczasowa. To z nią zapewne będą się identyfikować współczesne dziewczyny. Trochę przerysowana stanowi tak naprawdę kryształowe odbicie rzeczywistości, w której funkcjonowała młodzież lat 70-tych w Niemczech i w której niestety w dalszym ciągu żyjemy. Zmieniło się bowiem niewiele - doszły nowe środki i metody uzależnień, ale potrzeba bycia zauważonym, kochanym pozostała ta sama. Nie ulega wątpliwości, że tymi samymi problemami (a może nawet w większym stopniu) styka się współczesna młodzież. Smutna i bardzo niepokojąca jest aktualność spektaklu opartego na książce sprzed kilkudziesięciu lat - ponieważ ani my się nie zmieniamy i nasze potrzeby, a świat coraz bardziej pcha w stronę zajmowania sobie życia substytutami rzeczywistości. Kessie w realizacji Małgorzaty Rydzyńskiej to najlepsza kreacja aktorska tego roku. Przejmująca od początku do końca - konsekwentnie chłodna i przemyślana, a jednak bawi do łez w scenie tłumaczenia na "język migowy" dyskusji Christiane i Detlafa i jednocześnie poraża swymi reakcjami na wieść o śmierci przyjaciół.

"My, dzieci z dworca Zoo" to spektakl dla ludzi w każdym wieku - odważny i łamiący podstawowe kanony nawet teatru awangardowego, doskonale przyjmuje się jako niemoralizujący głos terapeutów. I zapewne nie będzie w tym zniechęcenia młodzieży kolejną dawką profilaktyki. Nie podlega dyskusji fakt, że temat się nie zdewaluował - najprawdopodobniej coraz łatwiej jest o dostęp do narkotyków czy też innych dopalaczy, a coraz trudniej jest rodzicom czy opiekunom dostrzec problem. Bo po prostu nie chcemy widzieć. Świat wykreowany przez bohaterów "Dzieci" pomimo ascetyczność scenografii i oszczędności środków wyrazu to spowiedź przerażająca - doprawiona świetną muzyką Marcina Rumińskiego i ciekawymi rozwiązaniami scenicznymi. Niebagatelna w tym rola bardzo dobrej adaptacji powieści na potrzeby teatru - nienatrętnego uwspółcześnienia wydarzeń, metaforyki stanów narkotycznych czy odwyku. Tu wszystko ma drugie dno, a widzowie tylko pozornie są po drugiej stronie peronu.

Dominika Lewicka-Klucznik
info.elblag.pl
30 stycznia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia