Chciałam żyć, żeby grać

rozmowa z Elą Stein Weissberger o spektaklu "Brundibar"

Trzeba mówić o tym, co się działo w Terezinie - mówi 79-letnia Ela Stein Weissberger, która podczas II wojny światowej w niemieckim getcie dla Żydów w Czechach , grała w przedstawieniu "Brundibár" Hansa Krásy. Spektakl od kilku tygodni wystawiany jest w Teatrze Wielkim - najbliższe przedstawienia w niedzielę i we wtorek

Pod koniec listopada Weissberger przyjechała do Poznania na premierę "Brundibára". Spotkanie z nią jest największą atrakcją premierowego wieczoru. Ela Stein Weissberger mieszka dziś w Nowym Jorku, zajmuje się projektowaniem wnętrz. Jeździ też po świecie i opowiada swoją historię. 

Rozmowa z Elą Stein Weissberger

Martyna Pietras: Pamięta pani dzień przyjazdu do Terezina? 

Ela Stein Weissberger: Przed wojną mieszkałam z rodziną w Pradze. Stamtąd 10 lutego 1942 roku wywieziono nas do Terezina. Pamiętam, że było bardzo zimno i wszędzie leżał śnieg. 

Miała pani wtedy 11 lat. Wiedziała pani, dlaczego trafiła do getta? 

- Nie. Nie miałam do końca świadomości, że jestem Żydówką. Małe dziecko nie jest w stanie tego zrozumieć. Urodziłam się w zwyczajnym domu, w którym mówiło się po czesku. Moi rodzice mieli czeską narodowość. Tradycji żydowskiej, modlitw i języka hebrajskiego nauczyłam się w Terezinie. Może dlatego tak świetnie to pamiętam. 

W Terezinie została pani rozdzielona z rodzicami i mieszkała w domu dla dziewcząt, w pokoju nr 28. 

- Było nas tam ponad 60. Miałam dwie najbliższe przyjaciółki. Jedna z nich śpiewała w chórze dzieci w "Brundibárze". Teraz jest profesorem śpiewu operowego i pracuje w Brnie. W 1986 r. w Pradze odbył się pierwszy zjazd "dzieci z Terezina". Od tego czasu widuję się z przyjaciółkami tak często, jak się tylko da. Obie mieszkają w Europie. Spotykamy się każdego roku w Karkonoszach.

Dzieci w getcie nie tylko śpiewały, ale też malowały i pisały wiersze. Ich prace zostały zebrane w książce „I never saw another butterfly”. W pani pokoju rozbrzmiewała muzyka. Działania artystyczne były dozwolone? 

- Śpiewanie na pewno. Najciekawsze było to, że kobieta, która nadzorowała nasz pokój, była nauczycielką muzyki. Muzykowaliśmy więc bez problemu. W piwnicy domu, w którym mieszkałyśmy, leżał stary akordeon. W nocy wyciągałyśmy go i nauczycielka na nim grała, choć było to niedozwolone. 

Śpiew towarzyszył wam podczas całego pobytu w Terezinie. Co śpiewałyście poza fragmentami „Brundibára”? 

- Śpiewałyśmy też utwory ze "Sprzedanej narzeczonej" Smetany, utwory Dvo aka i wielu dobrych kompozytorów. Dużo się uczyłyśmy. Śpiewałyśmy m.in. na urodzinach starszych ludzi albo dla chorych dzieci. 

Miałyście zajęcia śpiewu? 

- Myśmy bardzo dużo śpiewali, ale głównie ze słuchu. Gideon Klein, pianista i kompozytor, który zmarł w Auschwitz, skomponował dla nas pieśni w języku hebrajskim. Nie znaliśmy ani nie rozumieliśmy hebrajskiego, ale śpiewaliśmy jego piosenki. Siostra Kleina zmarła przed kilkoma laty. Wcześniej odwiedziłam ją i opowiedziałam o bracie. To był wspaniały człowiek. Miał wtedy nieco ponad 20 lat i był jednym z najlepszych muzyków. Grał na pianinie podczas wszystkich wykonań "Brundibára". 

Jak wyglądały próby do przedstawień w Terezinie? 

- Trudno było przeprowadzać próby. Na strychu naszego domu czekałyśmy na nauczyciela Rudolfa Freudenfelda, który dyrygował przedstawieniami. Dyrygował "Brundibárem" także podczas wizyty komisji Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, kiedy kręcono film propagandowy. Pamiętam, że Rudi na tę okazję dostał skądś krawat i koszulę. Wyglądał jak poważny dyrygent, choć z naszego punktu widzenia było to nieco komiczne. Zawsze mówił do mnie "Katzschen", czyli "Koteczku", bo grałam postać Kota. Po wojnie zmienił niemieckie imię na Fran\'k i uczył w szkole podstawowej.

A kompozytor Hans Krása chodził na przedstawienia? 

- Był na każdym. Zawsze siedział w teatrze - dużym pomieszczeniu, które mieściło sto osób. Chciał nas słyszeć. Pamiętam, że po którymś przedstawieniu Niemcy dziwili się, co to za opera bez uwertury. Więc Krasa skomponował uwerturę do "Brundibára" już tam na miejscu, w Terezinie. Dzisiaj gra się ją jako odrębny utwór. Jest bardzo smutna. 

Kto zrobił scenografię, choreografię i kostiumy do spektaklu?

- O scenografię zadbał František Zelenka [czeski architekt, przedwojenny dyrektor sceniczny Teatru Narodowego w Pradze - przyp. red.]. Był bardzo ostry i wymagający. Musieliśmy go uważnie słuchać. Zelenka zadbał też o stroje, choć akurat ja miałam czarny sweter od mamy i czarne spodnie do jazdy na nartach po starszej siostrze. Choreografię stworzyła Kamila Rosenbaum. Była cudowna.

Uczyła was tańca? 

- Uczyła nas tańców do muzyki z "Brundibára", m.in. walca. Pamiętam, że kiedyś to wykorzystałam. W Terezinie mogliśmy się widywać z rodzicami przez godzinę w ciągu dnia. Moja mama była dobrą tancerką. Któregoś razu spytałam, czy nie zatańczy ze mną walca angielskiego, którego nauczyła mnie pani Rosenbaum. Od tego dnia często śpiewałyśmy fragmenty ze spektaklu i tańczyłyśmy w jej pokoju.

Zelenka zginął w 1944 roku. Rosenbaum przeżyła wojnę? 

- Dopiero podczas ostatniej wizyty w Pradze zorientowałam się, że zanim trafiłam do Terezina, ćwiczyłam gimnastykę właśnie u Rosenbaum. Mój ojciec chciał, żebym została baletnicą. Niedawno zadzwoniła do mnie kobieta z Londynu. Powiedziała, że nazywa się Ewa i jest córką Kamili Rosenbaum. Chciała dowiedzieć się, czemu matka nigdy nie opowiadała jej o "Brundibárze". Domyślałam się, dlaczego. W Terezinie Rosenbaum była z synkiem z jej pierwszego małżeństwa. Na przedstawieniach mały śpiewał w chórze. Potem zginął w Auschwitz.

Które z dzieci grających głównie role przeżyło? 

- Tylko ja i Greta Hoffmeister, czyli Aninka. Wydaje mi się, że przetrwałam, bo postanowiłam, że nigdy nie zachoruję. Robiłam wszystko, by grać w "Brundibárze". Pamiętam, że po każdym występie dostawaliśmy kawałek ciasta ze słodkim, czarnym sosem. Może dlatego chciałam ciągle grać. 

Występy pomagały zapomnieć o życiu w obozie? 

- Muzyka była dla nas bardzo ważna. Do Terezina trafiło wielu wspaniałych muzyków, którzy w getcie nadal tworzyli. A my ich słuchaliśmy. 

Mali aktorzy z „Brundibára” utożsamiali tytułowego bohatera - złego kataryniarza - z Hitlerem? 

- Całkowicie. Honza Treichlinger grał go w przedstawieniu bardzo wyraziście, choć prywatnie był bardzo dobrym, lubianym chłopakiem.

Jak publiczność reagowała na wasze przedstawienie? 

- Wszyscy chcieli słuchać muzyki. Byli zachwyceni. Niektórzy starsi ludzie dawali nam bardzo stare cukierki... 

Jak odebrała pani spektakl w Poznaniu? 

- To przedstawienie jest całkiem inne od tych, które dotychczas oglądałam. Spektakle, które widziałam m.in. w USA, Hiszpanii, Czechach miały wyłącznie dziecięcą obsadę. Ta opera jest napisana dla dzieci i powinny grać same dzieci [w Poznaniu główne role grają wokaliści Opery - przyp. red.]. W Poznaniu wróciło do mnie wiele wspomnień, język polski jest bardzo podobny do czeskiego. Kiedy słuchałam polskiego wykonania, przypominały mi się przedstawienia z Terezina. 

Co robiła pani po wojnie? 

- Prosto z Terezina pojechałam do mojej ciotki, do niedużej miejscowości niedaleko Pragi. Jej mąż, czyli mój wujek, nie był Żydem. To on szukał naszej rodziny po wojnie i sprawdzał, czy żyjemy. W domu rodzinnym nikogo już nie zastałam.

Kiedy pojechała pani do Ameryki? 

- Wyjechałam w 1958 r. Od 24 lat mam tam własny dom. Mieszkam niedaleko Manhattanu w Nowym Jorku. Nie wiem, czy mogłabym mieszkać gdziekolwiek indziej. Wielu moich znajomych też wyjechało do Ameryki. To nasza ziemia obiecana. 

Dziś mówi pani, o tych, którzy przeżyli - „ostatni Mohikanie”, bo muszą opowiadać o tamtych wydarzeniach. 

- Trzeba mówić o tym, co działo się w niemieckim obozie i getcie w Terezinie. Zwłaszcza że niektórzy ludzie nie chcą o tym pamiętać. Jeszcze wiele rzeczy się przemilcza.

Śpiewała pani w „Brundibárze” po wojnie? 

- Po wojnie śpiewałam jedynie w chórze szkoły w Pradze. A "Brundibára" nie wykonywało się w ogóle. Nikt o nim nie mówił, choć wszyscy pamiętali. Czasami zdarzało się, że nasz nauczyciel, czyli Rudi, zagwizdał finałową "Pieśń zwycięstwa". Kiedy ją gwizdał, ocalone dzieci z Terezina wiedziały, że też tam był. Teraz "Brundibár" jest niezwykle popularny. Ale niewiele osób wie, że podczas wojny był całym naszym życiem. Nigdy go nie zapomnę.

Martyna Pietras
Gazeta Wyborcza Poznan
14 grudnia 2009

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...