Chciałbym, by dostrzegano pozytywne zmiany

rozmowa z Adamem Orzechowskim

Dyrektor Teatru Wybrzeże, Adam Orzechowski, jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci w Trójmiejskim światku artystycznym. Choć o to nie zabiega, bez przerwy jest w centrum uwagi.

Natalia Klimczak: Zdaje Pan sobie sprawę z tego, że jest Pan prawdopodobnie ulubionym obiektem plotek i fantazji w Trójmieście?

Adam Orzechowski: Przeciwnie, wciąż mam wrażenie, ze jestem szarym człowiekiem o którym nikt nic nie wie. Nie dopuszczam do swojej świadomości, że w kimś mógłbym wzbudzać takie kontrowersje. Uważam, że to co robię jest rzeczą normalną. Przyznam jednak, że kiedy usłyszałem, że poprzecinałem w Wybrzeżu kable podczas gościnnych spektakli lubelskiej "Sarmacji", czego efektem było przerwanie spektaklu z uwagi na brak prądu, nieco się zmartwiłem. Jeżeli już ktoś rzuca na mnie takie podejrzenia, a potem powtarza te plotki, to sytuacja nie jest normalna.

Idąc tak szalonym tokiem myślenia można równie dobrze wywnioskować, że to obsługa techniczna się zbuntowała.

Prawdę powiedziawszy nie wiedziałem, że akurat podczas drugiego z trzech spektakli nastąpił taki spadek napięcia i "Sarmację" na kwadrans przerwano ( i nasze przedstawienia to czasami, niestety, spotyka) dopóki nie dostałem sms\'a od Pawła Huellego o pierwszej w nocy pomyślałem nawet, że to żart,bo przecież często niestety nie zastanawiamy się nad wypowiadanymi pochopnie opiniami, sądami, słowami.

W gruncie rzeczy lepsze określenie „sabotaż” niż „terror”

Że niby jestem terrorystą i terroryści opanowali Teatr Wybrzeże... no nie wiem, ale oczywiście terroryzm jest chyba mocniejszym słowem. Jestem gdańszczaninem, to moje miasto. Zanim objąłem stanowisko dyrektora Teatru Wybrzeże, zajmowałem takie stanowisko w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Tam również na początku musiałem podjąć pewne kroki, za które byłem krytykowany. Później wszystko się poukładało.

Jaki powinien być Pański Teatr Wybrzeże marzeń?

Szczerze mówiąc myślałem, ze zapyta mnie Pani o to, jaki powinien być Adam Orzechowski moich marzeń (śmiech). Wybrzeże jest jedynym teatrem dramatycznym w mieście. Ma trzy sceny, jedną w Sopocie, dwie w Gdańsku. Ta sopocka zresztą często niesłusznie bywa uważana za odrębny teatr. Ale faktem jest, że to scena najbardziej sprofilowana. Widzowie się przyzwyczaili, że grane są tam sztuki o nieco lżejszym charakterze. Duża Scena i Malarnia to domena rzeczy poważniejszych ambitniejszych. Przez chwilę miałem nawet taki pomysł, żeby coś zmienić w Sopocie. Uważam bowiem, że ludzie przychodzą do teatru żeby po prostu zobaczyć dobre przedstawienie, bez względu na gatunek. Wracając do teatru marzeń... Należy je rozpatrywać z dwóch stron. Niewiele pewnie osób wie, że borykamy się z ogromnymi problemami technicznymi. To, co możemy zaprezentować na scenie uwarunkowane jest możliwościami obiektu. Kiedy przyjechałem do Gdańska zastałem miejsce pełne artystycznych ambicji, ale potwornie zapuszczone i niedoinwestowane.

A co ze sceną w Sopocie?

Jeszcze gorzej, ale w takim stanie dogramy na niej do końca. Później zostanie wyburzona, zaś my przeniesiemy się do dawnego kina Bałtyk. Po gruntownej modernizacji to tam będzie nasza nowa Scena Kameralna. Sądzę, że remont skończy się pod koniec tego lub na początku przyszłego roku. I mam nadzieję, że to nie tylko moje mrzonki. I wracając do tematu teatru realnego - zapraszam do współpracy takich reżyserów, którzy według mnie stworzą tytuły na tyle atrakcyjne by zainteresować widzów stąd, z Trójmiasta, ale także wpisać się pozytywnie w szerszą świadomość. Nie ma co ukrywać, że teatry ze sobą rywalizują. Ta rywalizacja wydaje się być szczególnie jaskrawa na linii Opera Bałtycka – Teatr Wybrzeże.

Wielokrotnie porównuje się Pana z Markiem Weiss-Grzesińskim.

Naprawdę? W jakiej materii?

Niedawno minął rok odkąd Weiss-Grzesiński został dyrektorem Opery Bałtyckiej. Podkreśla się, że w tak krótkim czasie Opera wygrała festiwal w Szeged, zrobiono remonty, zmieniono nieco profil, dokonano pewnego liftingu tego miejsca.

No cóż, myślę że sytuacji mojej i Marka Weiss-Grzesińskiego nie da się porównać. Obaj zastaliśmy nieporównywalne warunki w placówkach, które obejmowaliśmy. Jestem przekonany, że i oni borykają się z wieloma problemami, ale zapewne są to problemy różne od naszych. Porównywanie teatru takiego jak Wybrzeże z Operą czy Muzycznym w Gdyni, niczego nie przyniesie ponieważ każdy obiekt żyje własnym, zupełnie odmiennym od siebie rytmem. Mam jednak wrażenie, że od wielu lat nikt nie zrobił dla Teatru Wybrzeże tak wiele w tak krótkim czasie, ile mnie się udało. Od dwóch lat sprzątam i będę sprzątał jeszcze przez długie miesiące.

Muszę się zgodzić, bo z wielu źródeł docierały do mnie sygnały w jak trudnym położeniu był Teatr i jak trudne zadanie miał Pan szczególnie na początku.

Rozumiem zdziwienie, kiedy mówię, o problemach, jakie zastałem tu w 2006 roku i z którymi wciąż się zmagamy. To, że od czasu do czasu spada nam napięcie nie wynika z tego, że źle jest nam dostarczana energia. To nie miasto jest temu winne a stara instalacja. W tym roku planujemy rozpoczęcie wielkiego przedsięwzięcia remontowego, którego realizacja jest oczywiście uzależniona od przekazywanych nam środków.

Czytając opinie widzów dotyczące Pańskiej ostatniej sztuki, „Wiele hałasu o nic”, po raz kolejny spotkać się można z zarzutem o zbyt swobodnym stosowaniu środków dotykających erotyki w Teatrze Wybrzeże. Tym razem szczególnie obrywa Pan za wątek homoseksualny w sztuce...

Akurat z zarzutem dotyczącym erotyki się nie zgadzam. W "Wiele hałasu o nic" chciałem pokazać cyniczny, nieco plastikowy, popkulturowy świat w jakim funkcjonujemy. Żyjemy w dobie internetu, rozdmuchanych mediów, wciąż serwuje nam się papkę, która nie pogłębia naszego myślenia. Ta krytykowana kreacja Księcia, Claudia i Benedika to wyraz mojej irytacji, faktem, że powoli bycie heteroseksualistą nie dość, że uznawane przez wielu za passee, zaczyna być sytuacją wręcz dyskomfortową. W moim przedstawieniu mówię o takim właśnie świecie, który się rozpycha i domaga dominującego miejsca w ludzkiej świadomości, w mediach, w polityce. Chciałem z innej strony przyjrzeć się konsekwencjom postaw, które przecież bardzo wyraziście zaistniały na wielu scenach

Jedną z najbardziej zauważalnych zmian w repertuarze po objęciu przez Pana stanowiska dyrektora artystycznego było odejście od spektakli zabarwionych politycznie.

Od samego początku zakładałem, ze w politykierstwo nie będę się bawił. Rzucanie ze sceny polityczno-populistycznych hasełek to działanie zbyt proste, nawet prostackie. Kabaretowe zagrania przynoszą oczywiście masowe zadowolenie, ale nie skłaniają do myślenia. Wolę mówić o problemach, jakie niesie nam wielka polityka, jak robię to choćby w "Farsie z Walworth" czy "Więzieniu powszechnym". My nie uciekamy od polityki.

Będzie można jeszcze zobaczyć „Wałęsę”? Gdyby tak się stało byłaby to woda na młyn tych, którzy Pana krytykują.

Spektakl już zszedł z afisza przed kilkoma miesiącami. Wznowiliśmy go na okoliczność "Zadara Fest." Nie przewiduję pożegnalnych spektakli w Gdańsku, ten warszawski był ostatnim.

Nie boi się Pan konkurencji w postaci Teatru Szekspirowskiego, który ma wkrótce zacząć wyrastać niemal vis a vis Wybrzeża?

Nie boję się ponieważ Teatr Szekspirowski z założenia nie będzie dla nas sceną konkurencyjną Przede wszystkim nie będzie teatrem posiadającym stały zespół aktorski, a jedynie wystawiający spektakle gościnne i impresaryjne. Nie boję się jednak, że przestaniemy być potrzebni.

Czy bycie dyrektorem Teatru Wybrzeże to walka?

Nie walczę z nikim. Otoczka niezdrowej sensacji, jaka narosła wokół Teatru Wybrzeże sprawia, że wiele osób, takie mam wrażenie, jakby chciało dobić to miejsce. Ogromny ładunek negatywnych emocji, aprioryczne przekonanie, że wszystko co się tu robi, jest złe nie wpływa na nas oczywiście wyłącznie pozytywnie, ale jakoś tam ładuje także nasze akumulatory. Nie jestem w stanie sprawić, że wszyscy będą zadowoleni, ale chciałbym by dostrzegano pozytywne zmiany, jakie zachodzą w tym miejscu. Smuci mnie oczywiście, kiedy odkrywam, że są dziennikarze którzy o Teatrze Wybrzeże piszą tylko źle. Kiedy odnosimy sukces, milczą. Chyba nawet im współczuję, bo zalew żółci bywa szkodliwy. Dlatego to, czego bym sobie (i Im) najbardziej życzył to odrobiny życzliwości.

Natalia Klimczak
Dziennik Teatralny Gdańsk
31 stycznia 2009
Portrety
Adam Orzechowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia