Chichot Szekspira
"Poskromienie zośnicy" - reż. Szymon Kaczmarek - Teatr Wybrzeże w GdańskuKolejna edycja... Teatru Konesera? Spektakl zaczyna się wcześniej niż w programie. A na dodatek w innym miejscu i w innej obsadzie. Grubo przed zajęciem ‘miejsc\', na ‘scenie\' musiało się już sporo wydarzyć. ,,Sporo" w znaczeniu procentów wypitego alkoholu i czasu spędzonego przed telewizorem przez grubasa w fotelu, który, z pilotem w dłoni, wgapia się tępym wzrokiem w spóźnialskich... koneserów
Kto tu kogo ogląda? Po której stronie są aktorzy? I gdzie jest widownia? Czyżby chwilowa zamiana ról i miejsc? Jak, no właśnie, u Szekspira? Nie może być inaczej. I te słowa właśnie - ,,nie może być inaczej” - to lejtmotyw ,,Poskromienia Złośnicy” w wykonaniu Teatru Wybrzeże z Gdańska.
Odreżyserski ‘prolog do prologu’ to zatem okazja do doświadczenia na własnej skórze jak łatwo i nieświadomie wchodzi się w przypisaną rolę. W szekspirowskim już prologu, oczywiście, nie może być inaczej. Pod wpływem alkoholu i medialnej papki, telemaniak albo homo televisorus, czyli współczesna wersja szekspirowskiego Okpisza, pada ofiarą słownej manipulacji, zwanej potocznie, techniką zdartej płyty. Autorem intrygi jest jego pracodawca - chorobliwy koneser teatru, tyle że w życiu codziennym. Chcąc zabawić się kosztem sługi, traktuje go jak pana. Okpisz wchodzi w nową rolę tak łatwo jak w nowy garnitur. Po czym zajmuje miejsce należne prawdziwym koneserom na widowni. Na scenie czeka go kolejny teatr, tym razem ,,Poskromienie Złośnicy” ale w wersji… hollywoodzkiej.
Ewidentnie ,,Poskromienie...” schlebia gustom telemaniaka. W końcu, to homo televisorus jest tutaj targetem, czyli głównym odbiorcą. Postaci na scenie są jak wyjęte z telenoweli. Przyjmują wystudiowane pozy, robią groteskowe miny a z ich ust płyną wyświechtane frazesy. Ojciec złośnicy jest kalką Blake’a Carringtona z ,,Dynastii“, a tempo i łatwość z jaką postaci zmieniają tożsamości i wpadają w miłosne sidła przywodzą na myśl intrygi rodem z brazylijskich tasiemców. Nawet tytułowa złośnica zadziwiająco szybko wciela się w karykaturę oblubienicy. Kaczmarek otwarcie cytuje tu Titanica. Zapożycza temat muzyczny jak i scenę z dzioba statku, gdzie główny bohater unosi swą ukochaną, by mogła oderwać się od… rzeczywistości i wolna jak ptak poszybować w przestworza. Czyżby istotnie ,,im większa… miłość, tym banalniejsze… jej przejawy”*? Tylko, że tu już nie ma miłości. Jest tylko banał. To znaczy forma, która całkowicie wyparła treść. Dosłownie ilustruje to postać Petruchia, który nie zna treści sztuki i początkowo czyta tekst z kartki. Niewerbalną ilustracją są z kolei niewybredne zaloty Lucentia wobec Bianki. Totalna pustota. Coś zdecydowanie dla miłośników ,,American Pie” i humoru kloacznego.
Choć, cytując serialowy szlagier: ,,życie jest nowelą, której nigdy nie masz dosyć”, telenowela na scenie Teatru Małego jest nie do zniesienia. Zarówno dla koneserów teatru jak i dla samych postaci. Ale to właśnie wydaje się być intencją reżysera. Każdy przecież wie czym kończy się rejs Titanica - tragedią. Jak i to, że Szekspir wielkim poetą był. Innymi słowy, nie ma ucieczki przed gombrowiczowską gębą, tj. przed formą. Każdy, bez względu na profesję, jest aktorem w życiu codziennym. Wchodzi w role społeczne, powiela wzorce kulturowe, dąży do normy, spełnia standardy. Forma poskramia każdego. Tym samym, nie ma ucieczki od Szekspira.
Co ciekawe, ,,Poskromieniu Złośnicy” brak wyraźnego epilogu. Podobnie, życiowy spektakl nigdy się nie kończy - ,,show must go on”.** Życie to teatr. Ale nie zawsze - konesera. Ku przestrodze.
*Maria Dąbrowska
**Freddie Mercury