Chopin i muchy w nosie
"I love Chopin" - reż. Jędrzej Piaskowski - Wrocławski Teatr PantomimyMiędzy wierszami zapisu nutowego wspaniałych dzieł pianistycznych Chopina kryje się wiele malowniczych obrazów i treści. System edukacji uparcie utrzymuje, że istnieje tylko jedna właściwa interpretacja chopinowskich utworów. Niektórym wydaje się, że doskonale wiedzą, kim był Chopin. Dla wielu jednak nowsze fakty biograficzne z życia artysty są szokiem. Już ponad sto lat temu na światło dzienne zaczęły wychodzić czułe listy kompozytora adresowane do drogiego przyjaciela Tytusa Woyciechowskiego.
Czy Fryderyk Chopin był homoseksualny? Czy jego utwory nie wyrażają tęsknoty za ojczyzną, a raczej ból niespełnionych namiętności? Wrocławski Teatr Pantomima w spektaklu I love Chopin w reżyserii Jędrzeja Piaskowskiego przedstawia inne (niż do tej pory kultywowane) oblicze Chopina i jego twórczości. Sztuka staje się apelem społeczności LGBTQ+ oraz oknem na nowe ścieżki interpretacji muzyki klasycznej.
Zanim widzowie zdążą wygodnie ułożyć się na swoich miejscach, zostają bez ostrzeżenia wrzuceni w akcje. Trwa lekcja muzyki prowadzona przez zapaloną chopinolożkę, która nie ma najmniejszych chęci do wyjścia poza szkolną narrację o jego życiu. Jej pruderyjna postawa i klasyczne reprymendy rozbawiają i nadają autentyczności. Występująca gościnne Sara Celler-Jezierska doskonale zapanowała nad swoją aparycją, kreując stereotypowy wizerunek wiekowej nauczycielki muzyki. Akcja zagęszcza się, gdy wybiera się z odwiedzinami na grób Chopina – a konkretniej wielki nos na fortepianie. Uparte i charakterne muchy uniemożliwiają jej uprzątnięcie grobu. Próbując przegonić insekty, kobieta uderza się w głowę. Okazuje się, że muchy są bliskimi przyjaciółmi Fryderyka Chopina i wiele jego utworów opowiada właśnie o życiu tychże owadów. Kończy się na tym, że muchy tańczące wokół nosa Chopina udzielają lekcję chopinowskiej muzyki nauczycielce muzyki i chopinolożce, która ma muchy w nosie. Jedna z nich, grana przez Agnieszkę Dziewę, prezentuje nawet imponujący, natchniony taniec cyklu życia muchy w akompaniamencie utworu Chopina.
Dalej spektakl składa się z sennych wizji, które mają być odzwierciedlaniem treści utkwionych w utworach Chopina akompaniującym tym powidokom. Co ciekawe, z klasyczną muzyką pianistyczną są komponowane znane, bardziej współczesne utwory, a także muzyka techno. Nadaje to sztuce wielowymiarowości. Akcję posuwają do przodu ujmujące listy Chopina pisane do Tytusa oraz inne tajne korespondencje. Widzowie są świadkami romantycznego i namiętnego tańca dwóch mężczyzn. Jeden z nich, odgrywany przez Eloya Morena Gallego, tańczy na wysokich koturnach i mimo tak niewygodnych butów, porusza się wręcz hipnotyzująco. Ta scena nie podoba się naszej chopinolożce. Nauczycielka nie udziela również aprobaty, gdy jej marzenie o dwóch chłopkach, pracujących na polu w rytm brzdąkania klawiszy fortepianu, przemienia się w zakazany romans. Zakochane zostają przysypane ciemnym piachem. Nietolerancyjne społeczeństwo nie chce widzieć na ulicy dwóch osób tej samej płci trzymających się za ręce.
Wielka ręka to po nosie następny ważny element scenografii. Dłoń jako zmysł dotyku i sensualność oraz dłoń grająca na instrumencie. Jedna z najbardziej groteskowych i pamiętnych scen to lekcja gry na fortepianie. Tym razem prowadzona przez jeszcze surowszą nauczycielkę, której karykaturę odegrał Jan Kochanowski. Profesor wyciska z uczennicy siódme poty, po czym bezceremonialnie wystawia pały. W spektaklu następuje wielkie bum, gdy rozbrzmiewa utwór młodej raperki Young Leosi i na scenę wbijają tanecznie uczniowie z buntowniczego pokolenia Gen Z. Świecą tęczowe spódniczki, odsłonięty brzuch i niedbałe dresy. Pani od muzyki próbuje ustawić młodych do pionu i obudzić w nich morderczą ambicję. Pokazuje swoje powykręcane palce, które reprezentują skrajność perfekcjonizmu w dążeniu do idealnego odgrywania utworów Chopina.
Ostatnim punktem kulminacyjnym spektaklu jest przybliżenie postaci Diny Paradedy, jednej z pierwszych znanych transpłciowych kobiet. Zarzuca się jej nie bycie tym, kim jest, co jest absurdem samym w sobie. Choć gra ona Chopina z kobiecą wrażliwością, dla niby uczciwego prawa ważniejsze jest to, co ma pod spódnicą. Na scenie odbywa się piękne upamiętnienie Diny.
Niewątpliwy sukces spektaklu jest wynikiem dogłębnie przemyślanego i wysmakowanego połączenia dobitnej gry aktorskiej, nieprzypadkowej scenografii, nieoczywistych utworów muzycznych, nastrojowej gry świateł oraz symboliki strojów i rekwizytów. Sztuka jest niezwykle odważna, groteskowa, satyryczna i kampowa – chociaż z mojej perspektywy ten kamp niestety momentami przechodził w kicz. Obnażone i wyśmiane zostają postawy wszystkich tych, którzy mają w nosie i nie szanują cudzej tożsamości, cudzych praw do miłości i cudzych prawd odnajdywanych w muzyce. Daje nauczkę tym, którzy wścibiają nos w nie swoje sprawy i mówią innym, jak żyć, kogo kochać i jak słuchać Chopina. Spektakl jest bezkompromisowym i poruszającym manifestem dla społeczności LGBTQ+. Artyści obdarzają widza zaufaniem do odczytania nietuzinkowego przekazu sztuki spod zasłony satyry.
Ogromnie polecam zasiąść na widowni I love Chopin i zabawić się w tę małą zgadywankę. Spektakl ma w sobie jeszcze wiele intrygujących wątków, których nie udało mi się zawrzeć w tej recenzji.