Chorzy na samotność
Rozmowa z Jerzym ZoniemPrzedstawiony w spektaklu "Chór sierot" (premiera 20 września) los osieroconych dzieci traktuję jak metaforę uniwersalnej sytuacji. Patrzę na otaczającą rzeczywistość i zastanawiam się nad tym, co mnie dziś porusza. Od kilku lat zgłębiam problem braku porozumienia między ludźmi, między starszą a młodszą generacją - mówi reżyser Jerzy Zoniem o swoim nowym spektaklu w teatrze KTO w Krakowie.
- Co pcha twórcę do tego, by zgłębiać problem osieroconych dzieci, żyjących na marginesie społeczeństwa?
- Przedstawiony w spektaklu "Chór sierot" (premiera 20 września) los osieroconych dzieci traktuję jak metaforę uniwersalnej sytuacji. Patrzę na otaczającą rzeczywistość i zastanawiam się nad tym, co mnie dziś porusza. Od kilku lat zgłębiam problem braku porozumienia między ludźmi, między starszą a młodszą generacją. Zmienia się pewien kod informacji. Młodzi czerpią dziś wiadomości nie z książek, a z internetu. Czuję się w tym kontekście osamotniony. Nie nadążam. Potrafię wysłać e-mail, surfować w sieci, posługuję się telefonem komórkowym najnowszej technologii - to oczywiste, i dlatego wnikliwie obserwuję, jak zmienia się nasz język. Jak robi się on skrótowy i ubogi. Słowem "zajebisty" wyraża się dziś kilkanaście stanów emocjonalnych. To również przekłada się na zmianę naszych relacji. Żyjemy nie z sobą, a obok siebie. Przychodzimy do domu po wykańczającej pracy, bo szefostwo karze, bo liczy się wyścig szczurów i dorobek, bo trzeba spłacać kredyt, i zamykamy się w sobie jeszcze na kilka godzin przed ekranem komputerów, choć spędziliśmy przed nimi właściwie cały dzień.W takim stanie nie zauważamy nawet, jak mija rok. Tak działa zniewolenie. Człowiek dojrzały, starzejący się, potrafi nabrać jednak dystansu. Wraca do wspomnień z przeszłości, tego, jak żyliśmy kiedyś, choć postęp też był wtedy zauważalny.
- Wkroczyliśmy w nową fazę postępu? Bardziej niebezpieczną?
- Tak. Zagraża ona zanikowi autentycznej komunikacji między ludźmi.
- Skąd takie stwierdzenie? Styka się Pan z tym na co dzień?
- Gdy zwracam uwagę młodym ludziom w kinie, by nie trzymali nóg na fotelach, patrzą na mnie ze zdziwieniem. "Przecież niczego nie brudzimy" - obruszają się. Wykształciliśmy nasze dzieci, dając im do rąk pilota od telewizora, smartfona i myszkę do komputera i uznaliśmy, że nasza rola w wychowaniu skończyła się. Dorabiamy się, myślimy tylko o tym, jak poprawić swój standard życia. Tak rodzi się zatomizowane społeczeństwo, które powoli zapada na chorobę sieroctwa XXI wieku. Czujemy się samotni, opuszczeni jak te sieroty spędzające całe lata w odizolowanej od świata przestrzeni. Poruszony tym smutnym zjawiskiem, postanowiłem wyreżyserować "Chór sierot".
- O czym marzą bohaterowie tego spektaklu?
- Chcą zasiąść przy jednym stole, by poczuć się jak w rodzinie. Do tego dążą. Stół pełni w spektaklu także symboliczną rolę. Kto dziś je wspólnie obiady poza świątecznymi posiłkami? Dawniej był to rytuał, okazja do spotkania, wymiany myśli, ukarania czy pochwalenia dzieci. Mam nadzieję, że to kiedyś wróci. Wciąż tli się w nas potrzeba ciepła, empatii, utrzymywania więzi. Chwilowo zachłysnęliśmy się tym pędzącym światem, ale to minie, bo widzimy, że ten stan do niczego nie prowadzi.
- Sieroctwo, o którym opowiada spektakl, jest wyrazem naszego zagubienia?
- Tak. Im więcej możesz mieć, tym więcej chcesz. Nie zatrzymujemy się na tym, co już mamy. Gnamy do przodu. Widzę to także po sobie.
- W spektaklu nie pada ani jedno słowo. W jaki sposób będzie Pan docierał do wrażliwości widzów?
- Obrazami, które nasycone są silnymi emocjami. Poetyka "Chóru sierot" jest jednak daleka od pantomimy. Aktorzy muszą się za to odznaczać wysoką sprawnością cielesną. By uzyskać efekt, o jaki nam chodziło, pracowaliśmy nad spektaklem rok.
- Wiem jednak , że słyszalnym bohaterem będzie muzyka.
- Tak. Usłyszymy III Symfonię Mikołaja Góreckiego. Spektakl trwa dokładnie tyle, ile ten utwór. Jest podzielony na etiudy. Zobaczymy m.in. opuszczone dzieci, które lunatykują. Widzą wszystko, ale nie reagują. Budzą się dopiero, gdy w spektaklu pada słowo: "Matka".
- Czy czasy się zmienią? Widzi Pan jakieś drogowskazy?
- Niestety, nie. W spektaklu również ich nie dostrzeżemy. Gdybym wiedział, jak uleczyć sieroctwo, nie podejmowałbym tego problemu w sztuce. Wiedziałbym, jak żyć. Na scenie zadajemy jednak pytania, zmuszamy do refleksji, do zatrzymania się na chwilę. Tak po prostu.