Ciała na scenę. O pod/przed/miotowości w teatrze
"Burza. Regulamin wyspy" - aut. William Szekspir - reż. Katarzyna Minkowska - Teatr im. Kochanowskiego w Opolu"Burza. Regulamin wyspy" w reżyserii Katarzyny Minkowskiej to hermetyczna, trudna, choć miejscami komiczna wyprawa do świata artystów. Świata niewolnego od przemocowych praktyk, seksualizacji, uprzedmiotowienia. Czy można tłumaczyć owe przekroczenia tym, że - jak mówi jeden z bohaterów - "pracuje się tu na emocjach"? Odpowiedź jest oczywista, ale jak widać wciąż bardzo dużo jest w tej materii do zrobienia.
Reżyserka wykorzystuje szekspirowską "Burzę" właściwie podwójnie: niektóre postaci - w tym Prospero, Miranda czy Ariel - to bohaterowie świata realnego, współczesnego; inne zaś funkcjonują jako osoby dramatu i są obecne na scenie w ramach prób do nowo powstającego spektaklu. Bo wszystko wydarza się w teatrze (a zabieg teatru w teatrze dla Szekspira też nie był obcy). Łatwo więc o stracenie wątku przez widza, więc w najbardziej komfortowej sytuacji są ci, którzy lekturę "Burzy" mają odświeżoną. Niemniej "tradycyjnej" "Burzy", czyli "po literkach", jest tu jednak niewiele, co zresztą twórcy przyznali w zapowiedziach.
Bohaterem opolskiego spektaklu jest podstarzały Prospero - reżyser o takim pseudonimie, który pragnie powrotu na teatralny panteon. Blisko jest ze swą córką Mirandą, która weźmie udział w jego nowym artystycznym projekcie. Gdy była mała, często podróżowała z ojcem po kraju (świecie), co znaczy, że był niegdyś pożądanym twórcą. Brat strącił go jednak podstępnie z piedestału i przegnał w siną dal, na "wyspę", którą można rozumieć jako dowolne miejsce banicji, spędzania życia nie takiego, jakiego się chciało. To oczywiste nawiązanie do treści "Burzy". Wątek ów, podobnie jak kilka innych, służą reżyserce do zbudowania prawdopodobnej dla nas, współczesnej rzeczywistości, w której obracają się wspomniany Prospero, jego bliscy i aktorzy, biorący udział w jego projekcie.
Rzeczywistość ta jest nieciekawa. Teatr pokazywany w "Burzy...", rozumiany jako zakład pracy, to miejsce, w którym szybko można nabawić się jeśli nie traumy na całe życie, to przynajmniej długotrwałego stresu. Twórcy spektaklu pokazują tzw. bebechy tworzenia spektaklu od podstaw, podczas którego to procesu wydarzają się sytuacje przekraczania osobistych granic. Tym samym "Burza. Regulamin wyspy" wpisuje się w trwającą od jakiegoś czasu w naszym kraju dyskusję o pracy w zawodzie artystycznym. O tym, jak wyglądała, wygląda i czy tak powinna wyglądać w przyszłości. O tym, na ile może pozwolić sobie reżyser wobec aktorów, członków ekip - artystycznej, technicznej, administracyjnej. O tym, dlaczego pozwalamy sobie na uprzedmiotowienie siebie (nie tylko w teatrze przecież). O tym, jak mogą wyglądać sytuacje konfliktowe, podbramkowe w pracy (każdego z nas). O tym, ilu wyrzeczeń wymaga przygotowanie produkcji teatralnej, i czy na takie wyrzeczenia w ogóle powinno być miejsce. O tym, jak powinno wyglądać uprawianie zawodu artystycznego, bo to przecież tylko zawód, fach, praca dająca pieniądze. O tym, na ile praca nas definiuje i czy musi tak być.
Spektakl Teatru im. Kochanowskiego dotyka także trochę tematu regulacji różnych aspektów naszego życia. Rozbitkowie wpadają na pomysł, by taki regulamin wysypy stworzyć. Podczas prób Prospero ma swój własny, niepisany zestaw zasad. Inni artyści postanawiają go nie tworzyć, wręcz go negują. Nasuwają się więc pytania czy systemy nakazów i zakazów są wobec nas opresyjne czy też nam służą (pewnie jedno i drugie - w zależności od rodzaju regulaminu i tego, czego dotyczy)?
"Burza..." jest dla aktorów w niej grających sporym wyzwaniem, któremu jednak dają radę. Wrzuceni w ogromną przestrzeń dużej, często pustej sceny, potrafią ją okiełznać swoimi działaniami i rozmowami (czasem zbyt rozwleczonymi w czasie). Bartosz Woźny w roli noszonego gwałtownymi emocjami i owładniętego chęcią artystycznej zemsty Prospera jest jednocześnie odrażający jak i godny pożałowania. Judyta Paradzińska jest wpierw pozbawionym głosu, zagubionym i nieco zrezygnowanym Arielem, asystentem reżysera. W trakcie rozwoju sytuacji udaje się mu jednak wyzwolić spod wpływu szefa, co aktorka misternie, spokojnie acz stanowczo prezentuje tuż przed finałem finału. Ciekawe są kreacje Moniki Stanek i Jakuba Klimaszewskiego jako młodych Mirandy i Ferdynanda-aktora. Oboje stoją u progu dorosłości, oboje muszą podjąć pewne decyzje, które zadecydują o ich przyszłości. Z ekipy polityków najbardziej charakterny jest Rafał Kronenberger, warto też przyjrzeć się opartej głównie o ruch i gesty roli Piotra Stanka jako Kalibana. Odmienność tej postaci wyraża się w jego sposobie poruszania się i ubiorze. W świecie teatru jest tancerzem, czyli nie aktorem - nie mówi, a raczej mówi za pomocą tańca, ruchu ciała.
Pod względem scenografii jest to spektakl oszczędny, choć chwilami spektakularny. Na początku oczarowuje nas swoim rozmachem scena burzy, podczas której rozbitkowie - fruwający nad ziemią - trafiają na wyspę. Potem jest bardziej spokojnie, choć w ruch idą m.in. obrotówka czy ruchoma platforma z pomieszczeniem dla polityków na kształt współczesnej palarni w restauracjach. Wszystko okraszone mroczną, pulsującą muzyką i udaną grą świateł. Próbom do "Burzy" reżyserowanej przez Prospera towarzyszy też piątka tancerzy, choć przyznaję, że nie rozumiem tego zamysłu prócz "upiększenia" przedstawienia. Ale być może o to właśnie chodzi? Wszak z ust reżysera nieraz padają słowa "ciała na scenę", które uprzedmiotawiają i upokarzają artystów. Czynią z ich tło...
Spektakl w reżyserii Katarzyny Minkowskiej z dramaturgią Jana Czaplińskiego ma w sobie sporo błyskotliwości, smaczków (czasem niesmacznych w sensie etycznym) z życia wziętych, umiejętnie wplecionych w akcję. Smaczków głównie z życia środowiska artystycznego, choć pewnie niejednemu z nas, widzowi, przytrafiła się w pracy sytuacja "graniczna" i zna uczucie bycia zdegradowanym przez osobę stojącą wyżej w hierarchii. Można więc łatwo identyfikować się z którymś z bohaterów tej "Burzy". A być może ktoś zidentyfikuje się z figurą oprawcy?
Twórcy inteligentnie żonglują też treścią "Burzy", która jest dla nich pretekstem do zbudowania zupełnie innej niż u Szekspira "wyspy". Nawet w inscenizacji, nad którą Prospero pracuje brzmi melodia naszych czasów - rozbitkowie to politycy czy też przedsiębiorcy, którzy zastanawiają się jak zmonetyzować swoją przygodę, jak posiąść wyspę. Z kolei sceny z Trinkulo i Stefano oraz Kalibanem w żartobliwym tonie przedstawiają próbę zbudowania przez pogubionych aktorów i jednego tancerza niezależnego teatru - bez oceniania i hierarchii.
Niemniej oglądanie "Burzy..." jest mozolną, żmudną przeprawą. Trudno czasem rozróżnić, czy jesteśmy na próbie, czy w realnym świecie bohaterów. Niełatwo jest też oglądać ten spektakl nie przybliżywszy sobie wcześniej fabuły sztuki. Niektóre sceny dłużą się w nieskończoność, brak im dynamiki i jakiejś werwy, choć nie dramatyzmu. Pewne ożywienie wprowadzają fragmenty z politykami zamkniętymi w "akwarium" i - co dziwne - liryczne w swoim wydźwięku spotkania Mirandy i aktora wcielającego się w Ferdynanda. Być może dlatego, że jest w nich najwięcej - w moim odczuciu - prawdy, przenikliwości i jakiejś skromności.
Urzekły mnie ich swobodne rozmowy i próby wspólnej sceny zakochania się od pierwszego wejrzenia (ciekawie rozparcowanej z dzisiejszej perspektywy). To dla nich, młodych, zdolnych, warto budować nową, nie tylko zawodową, rzeczywistość. Z innym, skupionym na przestrzeganiu godności człowieka, regulaminem.