Ciało jak landszaft
5.Festiwal WiosnyKażde ciało jest "landszaftem", pewnego rodzaju pejzażem - mówi tancerz i choreograf Raimund Hoghe, były dramaturg Piny Bausch. Swój hipnotyzujący rytuał na dwóch tancerzy, pokazał w sobotę w Teatrze Wielkim
" Sacre - The Rite of Spring" Raimunda Hoghe to jedna z interpretacji baletu "Święto wiosny" Strawińskiego. Właśnie ten utwór interpretują artyści na Festiwalu Wiosny, którego piąta już edycja dziś nad ranem przeszła do historii. Inspiracją jest nie tylko muzyka rosyjskiego kompozytora, ale też narosłe wokół jego baletu konteksty. Paryska premiera tego dzieła w 1913 roku już w jego trakcie przerodziła się w manifest niezadowolenia publiczności. Szokowała muzyka i ekspresyjna, niestandardowa choreografia Wacława Niżyńskiego. Tego ostatniego miażdżąca krytyka kilka lat później doprowadziła do choroby psychicznej.
Hoghe ma wielki szacunek ma dla muzyki Strawińskiego, jak sam mówi, on jej nie interpretuje, tylko się w nią wsłuchuje. Chwilami na scenie było to widać i wydawało się, że Strawiński tancerzy zdominował, że to on pociąga za sznurki. Proste, zaaranżowane w parach układy choreograficzne gwałtownie się urywały, jakby przywoływane do porządku. Ale to nie Strawiński a niepozorny Hoghe był dla towarzyszącemu mu na scenie Lorenzo de Brabandere przewodnikiem. Jak impresario Sergiusz Diagilew dla Wacława Niżyńskiego. Napędzał go, otwierał na świat, ale też próbował się do niego zbliżyć. A gdyby ruch na scenie rozrysować na kartce papieru, powstałby człowiek wpisany w kwadrat i koło Leonarda da Vinci, a właściwie dwóch ludzi. Obraz intymny, z humanistycznym przesłaniem.
Rozmowa z Raimundem Hoghe *
Martyna Pietras: O czym jest pana interpretacja "Święta wiosny"?
Raimund Hoghe: Ja Strawińskiego właściwie nie przetwarzam, słucham tylko uważnie, co ta muzyka chce mi powiedzieć. Czy i w jaki sposób dzieło Strawińskiego oddziałuje w mojej interpretacji? Odpowiedź na to pytanie każdy musi znaleźć sam. Dla mnie najważniejsze jest, czy da się w nim dostrzec rolę i siłę muzyki, która liczy już 100 lat. Bo ta muzyka jest wyjątkowa - potęguje wszystko, co się dzieje na scenie.
Strawiński jest pana ulubionym kompozytorem?
Cenię wielu kompozytorów - także muzyki popularnej. Ale muzyka Strawińskiego ma w sobie ogromną siłę. Choć równie wielką moc mają też chociażby "Bolero" Maurice\'a Ravela czy "Jezioro łabędzie" Piotra Czajkowskiego. Ale to już zupełnie inna estetyka.
Paryska premiera "Święta wiosny" w 1913 roku zakończyła się wielkim skandalem. Krytycy o pana interpretacji tego dzieła mówią: "nieskandaliczne".
Ani kompozytor baletu Igor Strawiński, ani choreograf Wacław Niżyński nie chcieli swoim dziełem wywoływać skandalu. Ja też tego nie chcę. Ale ludzie czasem widzą coś, co głęboko ich dotyka i odbiega od ich wyobrażeń. Głośno manifestują wtedy swój sprzeciw. Myślę, że mój spektakl może prowokować, bo jest zredukowany - scena ma niewielkie rozmiary, występuje na niej tylko dwóch tancerzy, którzy wykonują ograniczone ruchy. Redukcja za to nie dotyczy muzyki Strawińskiego. Wykorzystałem w całości nagranie pod batutą Leonarda Bernsteina.
O swoim ciele mówi pan: "nie koresponduje z ogólnie przyjętymi normami piękna". Dlaczego oglądanie na scenie ciał, które nie odpowiadają normom piękna, jest takie ważne?
Dużo się teraz mówi o niepełnosprawnych dzieciach i ich funkcjonowaniu w społeczeństwie. Niektórzy rodzice podejmują decyzję: takie dziecko chcę mieć, a takiego nie. Są kraje, w których dziewczynki zabija się od razu po urodzeniu. A ja jestem przeciwny podejmowaniu decyzji, które życie jest życia warte. To dla mnie bardzo ważne także dlatego, że jestem Niemcem. Nie każdy może być wysoki i mieć włosy w kolorze blond.
Dziś nadal dokonuje się selekcji ludzi - decyduje się o tym, co jest piękne, a co brzydkie. Wiele osób ulega społeczne presji i decyduje się na operacyjną korektę twarzy, wstrzykiwanie botoksu czy silikonu.
Co w tym złego?
Nic. Uważam, że każdy może robić, co chce. Ale sprzeciwiam się, gdy ktoś tak osiągnięty efekt ocenia jako piękny, a innych określa jako brzydkich. Piękno jest bardzo subiektywne.
Ale przyznaje pan jednocześnie, że pana praca jest także okazją do prezentowania piękna.
Staram się przedstawić piękno muzyki albo piękno tancerza. Ale jest to inne piękno niż to, które ogląda się w telewizyjnych reklamach. W ogóle trudno jest zdefiniować piękno we współczesnym rozumieniu. A wydaje mi się, że właśnie dzięki różnorodności każdy człowiek jest piękny.
Czy pokazywanie tej różnorodności w teatrze to dla pana forma terapii?
Teatr to bardzo szczególna przestrzeń, w której mamy do czynienia z rytuałem. Tu trzeba się opamiętać, wsłuchać w muzykę, wsłuchać w siebie. Teatr to nie miejsce na terapię. Oczywiście, istnieją teatry dla niepełnosprawnych albo teatry, które mają służyć celom terapeutycznym. Ale ja zajmuję się czymś innym.
Stwierdził pan kiedyś, że ważne jest, by iść własną drogą bez względu na to, czy przyniesie to powodzenie. Jak opisałby pan swoją obecną "drogę"?
Kiedyś powiedziałem, że robię to, co czuję, że muszę robić. Fakt, że mogę występować przed publicznością na scenie, jest dla mnie niezwykły. Odnoszę wrażenie, że dzięki mojej pracy wielu ludzi może odnaleźć coś nowego, innego, przeciwnego do tego, co na co dzień widać na ulicy i w telewizji.
Mówił pan jednak wielokrotnie, że częściej niż w pana rodzinnych Niemczech ludzie to "coś" odnajdują za granicą. "Odstępstwo od norm cielesnych jest w Niemczech kojarzone z brzydotą. We Francji, Belgii czy Anglii jest inaczej". Czy ta świadomość przeszkadza w pracy?
W pracy nie, ale w życiu - tak. Takie zachowanie mnie dziwi i smuci. Wiem, że w przeszłości niepełnosprawni byli więzieni i zabijani przez nazistów. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego w Niemczech reaguje się na mnie inaczej, niż w innych krajach Europy.
Postrzega pan swoje ciało jako narzędzie pracy z własną historią?
Tak. Ale ciała postrzegam także jako formy. Każde ciało jest "landszaftem", pewnego rodzaju pejzażem. A moje ciało to po prostu inny krajobraz.
Rozmawiała Martyna Pietras
* Raimund Hoghe - jest choreografem, tancerzem i autorem programów telewizyjnych. Początkowo opracowywał portrety znanych osób i społecznych outsiderów dla tygodnika "Die Zeit". W latach 80. był dramaturgiem u boku Piny Bausch w Tanztheater w Wuppertalu. Zdobyte doświadczenia zebrał w książkach, które przetłumaczono na kilka języków. W 2008 roku krytycy europejskiego magazynu "ballett-tanz" nazwali go "tancerzem roku".