Ciarki chodzą po plecach

"Jesus Christ Superstar" - reż. Jakub Wocial - Teatr Rampa w Warszawie

Przedwielkanocny spektakl przygotowany w Teatrze Rampa będzie się pamiętać długo i to nie tylko dlatego, że odtwórca roli Jezusa, Jakub Wocial, genialnie zaśpiewał "Gethsemane". Song z rock-opery "Jesus Christ Supestar" zabrzmiał rzeczywiście przejmująco, od razu jednak trzeba dodać, że z nie mniejszą pasją grają swoje role wszyscy zaangażowani do tego przedsięwzięcia artyści.

Utwór Andrew Lloyda Webera i Tima Rice'a, ukazujący siedem ostatnich dni z życia Chrystusa, zabrzmiał tym razem z tak mocną siłą wyrazu, że publiczność głośno wyrażała swoją aprobatę niemal po każdej scenie. A trzeba przyznać, że wszystkie obrazy zostały tutaj zakomponowane z ogromną starannością, z przemyślanym ruchem scenicznym (o żadnych pustych, niewypełnionych treścią miejscach nie ma tu mowy), co w połączeniu z zaangażowaniem każdego z wykonawców robi piorunujące wrażenie. Dobrze, to mało powiedziane - idealnie skompletowana obsada stała się w tym przypadku gwarantem prawdziwego sukcesu, który pozwala z jeszcze większą nadzieją patrzeć w przyszłość sceny muzycznej kierowanej przez Jakuba Wociala w Teatrze Rampa.

Warszawski spektakl "Jesus Christ Superstar", choć nazywany przez organizatorów wersją koncertową, tak naprawdę z koncertem nie ma nic wspólnego. Chyba tylko to, że orkiestra Tomasza Filipczaka - na premierze zresztą znakomicie brzmiąca i świetnie eksponująca drapieżność muzyki Webbera - zasiada na scenie i po jej bokach. I choć na estradzie nie zobaczymy tłumu wykonawców, którzy wypełniali całą przestrzeń w głośnych spektaklach Jerzego Gruzy czy Macieja Korwina (w Rampie mamy przecież do czynienia z dużo mniejszą gabarytowo sceną), ma się wrażenie jak byśmy obcowali z ogromnym aparatem wykonawczym, który jest nie tylko tłem dla odtwórców głównych ról. Wielka w tym zasługa reżysera i choreografa Santiago Bello, który zagęszczając każdy obraz tańcem i działaniem ruchowym nie dawał ani chwili wytchnienia aktorom, a przede wszystkim tancerzom, którzy imponują nie tylko temperamentem, ale i aktorskim zaangażowaniem w każdą eksponowaną myśl, emocję czy sprawę. Ciekawie zaaranżowana scenografia Doroty Sabak, grająca kolorami i ascetycznym znakiem plastycznym, a także odchodzące od szaroburych chałatów i turbanów kostiumy, robią naprawdę silne wrażenie, również natury estetycznej, wyostrzając dramat tytułowego bohatera, osamotnionego nawet w gronie swoich uczniów.

Nie byłoby mowy o sukcesie, gdyby nie umiejętności wokalno-aktorskie wszystkich wykonawców. O nieprzeciętnych walorach głosu Jakuba Wociala pisałem już wielokrotnie. Rola Jezusa potwierdza jego pozycję w musicalowym świecie, bo chyba niewielu jest w tej chwili wokalistów mogących z nim konkurować. Wocial swojego Jezusa obdarzył sporą dawką siły, mądrości, przenikliwości i miłosierdzia, skrywanych pod podszewką pozornej oschłości i szorstkości. Jest w nim też spokój zwykłego człowieka, świadomego swej ostateczności. Imponuje to, z jaką łatwością Wocial przechodzi od skupionego piano do rozdzierającego krzyku. Sebastian Machalski w roli Judasza pokazał człowieka pełnego skrajności, który nosi w sobie nie tylko pokłady głębokiej nienawiści, ale także zwykłe, pozytywne ludzkie uczucia. W śpiewie Machalskiego zdarzają się jeszcze kłopoty z intonacją, których nie dało się uniknąć szczególnie w pierwszym songu, ale za to podziw budzi to, jak młodemu aktorowi udało się w finale, bez popadania w egzaltację, zagrać rozpacz i małość człowieka rozdartego między przywiązaniem a zdradą, nienawiścią a miłością. Objawieniem tego przedstawienia jest Natalia Piotrowska, która przepięknie wyśpiewała rolę Marii Magdaleny, a song "Don't Know How to Love Him" jest chyba najlepszym wykonaniem tego utworu, jakie w ciągu ostatnich kilku lat słyszałem w interpretacjach wokalistek musicalowych zdecydowanie przereklamowanych. Piotrowska tworzy postać wyciszoną, ale pełną prawdy.

Bez wątpienia siłą tego spektaklu jest dynamiczna choreografia, pozbawiona natrętnej ikonografii. To ona decyduje o wartkości spektaklu i jego niepokojącym rytmie. Santiago Bello wykazał się tutaj dużą wyobraźnią, kulturą i teatralnym smakiem, nie popadając w drażniący naturalizm i plakatową ilustracyjność. Połączenie rock-opery ze współczesnym w jakościach pasyjnym widowiskiem dało znakomity efekt, tak że ciarki chodzą po plecach.

Opowieść, jaka rozegrała się ponad 2000 lat temu w Jerozolimie, na scenie Teatru Rampa podejmuje autentyczny i pełen pasji dialog z postacią Jezusa, stawia pytania o stan obecny naszego ducha. I robi to w sposób głęboko poruszający i przejmujący.

Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
22 marca 2016

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...