Cień motyla na martwej twarzy

Felieton ks. Lutra.

Dwa teatry. Ten pierwszy, wakacyjnie, wyciągnięty gdzieś z prywatnego archiwum; ten drugi dział się na naszych oczach, tu i teraz, czyli igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro.

1. W każdym człowieku jest coś świętego. Simone Weil pisała, że święty jest po prostu on sam, człowiek. "Oto przechodzień na ulicy, ma długie ręce, niebieskie oczy, przez jego głowę przebiegają myśli, których nie znam, być może całkiem banalne. To nie jego osoba, ani osoba ludzka w nim jest dla mnie świętością, lecz on. On cały. Ręce, oczy, myśli, wszystko. Nie podniosłabym ręki na Niego - bez nie kończących się wyrzutów sumienia". Święty Augustyn mówił, że zło nigdy nie pojawia się inaczej niż w jakiejś rzeczywistości dobrej. A więc w człowieku, opisywanym przez Weil. Augustiańska i weilowska wizja dobra i zła widoczna jest zarówno u Conrada (na przykład w "Lordzie Jimie"), jak i w dramacie olimpijskim.

2. Lato to dla mnie czas remanentów teatralnych. Na premiery nowych sztuk trzeba czekać do września, telewizja kiedyś przynajmniej powtarzała najwybitniejsze spektakle teatru telewizji, dziś już tego nie robi. Sięgam zatem do swojego archiwum i wyciągam na chybił trafił. Zdaję się na Przypadek. Jest "Lord Jim" Josepha Conrada w reżyserii Laco Adamika! No, powiedzmy, że jednak trochę pomogłem temu Przypadkowi. Spektakl pochodzi z 2002 roku. Adaptacji telewizyjnej dokonał Michał Komar na podstawie współczesnego przekładu Michała Kłobukowskiego. Adamik był wtedy czołowym twórcą teatru telewizji. Jest autorem między innymi "Przybysza z Narbony" według powieści Juliana Stryjkowskiego, znakomitego spektaklu z Gustawem Holoubkiem w roli inkwizytora.

Na powieści Conrada wychowały się pokolenia. Realizowano i inscenizowano ją wielokrotnie w filmie i teatrze (np. Lidia Zamkow w Teatrze Telewizji w 1972 roku czy Kazimierz Dejmek w Teatrze Nowym w Łodzi w roku 1976). Obsada telewizyjna robi wrażenie. Jima zagrał Michał Żebrowski, kojarzony wtedy z "Panem Tadeuszem" i "Ogniem i mieczem", o komercyjnym teatrze zapewne jeszcze nie myślał. Pamiętano go za to ze znakomitych ról w spektaklach teatralnych: "Miłość i gniew" Johna Osborna i "Zmierzch długiego dnia" Eugene'a O'Neilla. Jim w jego interpretacji jest młodym człowiekiem przygniecionym ciężarem uczynionego zła, a jednocześnie walczącym o siebie, jest twórcą samego siebie. Stein w interpretacji wielkiego Gustawa Holoubka jest podobnie jak Jim romantykiem. Niespodzianką był Piotr Fronczewski jako Charles Marlow. Jego wielka przyjaźń do Jima przejawia się w pozornej oziębłości. Ostatnie dwa słowa spektaklu w wykonaniu Fronczewskiego porażają. Jim to on, Marlow, to ja, to jeden z nas. A okoliczności to nie jest takie proste".

"Lord Jim" w reżyserii Adamika wertuje duszę człowieka, wpisując się w wizję dobra i zła, zarówno w tą opisywaną przez Simone Weil, jak i tą św. Augustyna. Otrzymujemy traktat o tajemnicy człowieka - o jego wyborach etycznych, o "hiobowym" doświadczeniu cierpienia, o odwadze i tchórzostwie, o egoizmie i pokucie, i o próbie podjęcia odpowiedzialności za własny los, związany nierozłącznie z losem innych ludzi.

"Jim komplikował sprawy, przez to, że był taki prosty"- mówił Marlow. Tragedia na Patnie, która stała się momentem przełomowym w życiu Jima, pokazuje nam - idąc za myślą Pascala - że od piekła lub nieba odgradza nas tylko życie, rzecz najkruchsza w świecie. "W całej tej sprawie słuszność od błędu różni się najwyżej o grubość kartki papieru" - mówił Jim w rozmowie z Marlowem. Opuszczenie tonącej Patny, pełnej pielgrzymów, to dramat dla pierwszego oficera. "Gdybym został na statku i tak robiłbym wszystko, żeby się uratować. Różnica cienka jak włos". Jim opuszczony przez kapitana i załogę pozostaje sam. Postanawia powiedzieć prawdę. "Ja skoczyłem i ten ciężar muszę odpokutować". Żył z tym ciężarem. Poczuł ulgę, kiedy dowiedział się, że Patnę doholowała francuska kanonierka. Jim odrzuca propozycję wyjazdu złożoną przez Marlowa. Nie chce robić uniku. Marlow: "Uciekali lepsi od pana". Jim: "Widać nie jestem dość dobry, nie stać mnie". Duma, walka o honor, a przede wszystkim walka o siebie. Simone Weil pisała, że są tylko dwie chwile doskonałej nagości i czystości w życiu ludzkim: narodziny i śmierć. Jim chce na nowo narodzić się do śmierci. Nie mówi już nic o honorze. Zresztą ustawiczne rozprawianie o honorze - jak zauważył stary entomolog Stein - sprowadza się tak naprawdę do tego, żeby rzecz się nie wydała. Moralizatorów jest zawsze pod dostatkiem. Maska moralizatorska zawsze skrywa zło, jest samoobroną, zakłamaniem i zawsze prowadzi do klęski. Moralizator jest o krok od upadku. Czy próba "nawrócenia" w dzikim i nieokiełznanym Patusanie kończy się dla Jima zwycięstwem? A może katastrofą? Wybiera śmierć, a nie strzelanie do ludzi. Unieszczęśliwia jednak ukochaną dziewczynę Gemmę oraz przyjaciół: Marlowa i Steina.

Oto pułapka, w którą może wpaść każdy człowiek. To pułapka samotności i szczęścia. Filozofowie mówią, że samotność może być ciężarem nie do udźwignięcia, bo człowiek samotny musi dokonywać ocen i podejmować decyzje wyłącznie na mocy swojego rozumu. A szczęście zależy od poczucia solidarności z innymi ludźmi. Czy Jim wyzwolił się z tej pułapki?

Oto cień motyla na martwej twarzy. I wreszcie to wezwanie starego Steina: żeby poddać się żywiołowi, sprawić wysiłkiem rąk i nóg, żeby morze nas podtrzymywało, podążać za marzeniem i znowu za marzeniem. I tak bez końca.

Jim jest w każdym człowieku, tak jak mówi Marlow . Warto przestrzec przed tym zwłaszcza tych, którzy bez oporów mówią o sobie publicznie: "Jestem niezłomny". Jim przecież naprawdę był niezłomny. "A okoliczności to nie jest takie proste".

3. Od I nowożytnych Igrzysk Olimpijskich, tzn. od 1896 roku, towarzyszy olimpiadom łacińskie hasło: Citius - Altius - Fortius (szybciej - wyżej - silniej). Jego autorem jest przyjaciel barona Pierre'a de Coubertina, dominikanin Henri le Didon. Treść tego hasła odnosi się - rzecz jasna - nie tylko do wysiłku fizycznego, lecz obejmuje także sfery: moralną i estetyczną. Stanowi ono elementarny wyróżnik filozofii olimpijskiej. Co pozostało z niego do dzisiaj? Dramatyczne i skandaliczne przypadki związane z reprezentacją olimpijską Rosji czy z polskimi sztangistami powodują, że pytanie, kto zwycięża: człowiek czy technika, człowiek czy chemia, pozostaje wciąż aktualne. Czy doping i wielkie pieniądze nie czynią ze sportu, a tym samym z olimpiady, karykatury, na którą naiwni kibice dają się jeszcze nabierać?

Co cztery lata oczekuję jednak na olimpiadę, i oglądam dyscypliny, które w zwykłym czasie mnie nie interesują, a nawet denerwują, jak np. zapasy. Olimpiada to także fascynujący teatr zwycięzców i pokonanych. Teatr piękna i teatr kiczu; teatr czysty i teatr szarlatański, teatr oszustów; teatr piękna duchowego i teatr upadku moralnego; teatr prawdziwy i teatr zakłamany. Prawdziwe życie, mimo wszystko, i prawdziwy człowiek. Jest i teatr medialny. Świetnie wypunktowywał jego słabości Mateusz Węgrzyn, rzecznik Teatru Powszechnego w Warszawie. Był zatem w mediach seksizm, ageizm, infantylizowanie, rasizm i ignorancja. Były "silne, pewne siebie, doświadczone i idące po swoje kobiety oraz słabi, odpuszczający, płaczliwi lub koksujący mężczyźni, no i ci biali, patriarchalni, zachwycający się swoim tembrem głosu mężczyźni 50+, czyli mierni komentatorzy, co chwilę mylący się, nieprzygotowani mimo wielu lat stażu, nieznający języków, czytający z Wiki i gadający ze sobą zamiast do publiczności". Coś mi zdaje, że Mateusz Węgrzyn przesadza w swoim krytycyzmie, bo gdy pisze zgryźliwie o komentatorach 50+ sam wpada w pułapkę ageizmu (z młodości, Mateuszu, prędko się wyrasta, młodzi starzeją się bowiem najszybciej), a postponując mężczyzn w pułapkę seksizmu, choć przyznaję: teatr Fajdka po przegranym z kretesem konkursie w rzucie młotem płaczliwy był i kiczowaty. Aksjologicznie utożsamiam się jednak z olimpijskimi refleksjami Mateusza Węgrzyna, pomimo jego młodego wieku. (A fuj! Znowu ten ageizm!)

Nad wszystkim góruje flaga olimpijska, której pomysł zgłosił baron de Coubertin. Pięć splecionych ze sobą kolorowych kół na białym tle, co symbolizuje unię pięciu kontynentów oraz przestrzeń, w której zgodnie koegzystują ze sobą wszystkie narody świata. Czy są to już tylko puste slogany? Przecież symbole są ważne także dla współczesnego człowieka.

Olimpijski teatr to przede wszystkim człowiek: jego wielkość, słabość, upadek. Dramaturgia niektórych widowisk była niezwykła. Bo jednak, mimo wszystko, zwycięża na olimpiadzie sportowy duch. Tak wierzę. Oszuści wcześniej czy później zostaną ujawnieni. W to też wierzę. Za czasów Ksenofonta modlono się i proszono bogów o zdrowie, piękno i siłę fizyczną. Trzeba zrobić wszystko, by przydać igrzyskom (i w ogóle sportowi) coś ze świętości i naturalnego piękna wewnętrznego. Przykładem niech będzie - mówiąc nieco patetycznie - Koroibos z Elidy na Peloponezie, który zwyciężył w biegu na stadionie w czasie pierwszych odnotowanych panhelleńskich Igrzysk Olimpijskich w 776 roku przed Chrystusem.

4. Może twarz olimpijska nieco zmartwiała, ale ciągle widać na niej cień motyla.

ks. Andrzej Luter
e-teatr.pl
25 sierpnia 2016

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...