Cienka czerwona żyłka

"Rodzeństwo" - reż. Krystian Lupa - Teatr Stary w Krakowie

Wystarcza mu te dwadzieścia kilka metrów kwadratowych, by wtłoczone w nie trzy osobowości mogły zahipnotyzować publikę opowieścią o frustracji, goryczy, złości i złudzeniach, którym rzeczywistość nie dała rady sprostać

Polityka, jaką uprawia się w stosunku do większości spektakli Krystiana Lupy zrealizowanych w Starym Teatrze w Krakowie, zasługuje na miano co najmniej osobliwej. Od wielu lat nie grane, choć chwalone i wartościowe spektakle zostają po wieloletniej nieobecności w repertuarze wznowione, by po kilku obleganych przez publiczność pokazach znów zniknąć z afisza. Tak stało się nie tak dawno z uznawanym za wybitny „Kalkwerkiem” z Andrzejem Chudziakiem w roli głównej. Teraz, według identycznego schematu, odkurzono „Rodzeństwo” Thomasa Bernharda, które po 7 latach od ostatnich wystawień zaprezentowano w weekend 5, 6 i 7 listopada.

Bernhard to bodaj najważniejszy dla teatru Krystiana Lupy pisarz. Polski reżyser brał jego teksty na warsztat nie raz, czyniąc nazwisko Austriaka znanym i głośnym w naszym kraju. Adaptował na scenę zarówno jego powieści: „Kalkwerk”, „Wymazywanie”, jak i dramaty, takie jak „Immanuel Kant” czy właśnie „Rodzeństwo”. Ten ostatni utwór to kameralna, rodzinna historia, bez całkowitej wierności faktom oparta na pewnych wątkach z życiorysu filozofa Ludwika Wittgensteina. Tworząc poszczególne postaci Bernhard korzystał jednak z jeszcze innego źródła – czerpał z osobowości i biografii swoich ulubionych aktorów. Ritter, Dene, Voss – te imiona zawarte w tytule dramatu nie należą, jak by się można spodziewać, do bohaterów sztuki, lecz właśnie do trójki artystów, dla których autor pisał swój utwór. Trudno o wyraźne rozgraniczenie tych wpływów na tekst Austriaka. Inspiracje pisarza to jednak temat na zupełnie inne rozważania – skupmy się na samym spektaklu Lupy.

Scena Kameralna została przez reżysera zamieniona w staromodny, arystokratyczny salon. Ściany zawieszone płótnami z poważnymi portretami przodków. Ciężkie meble z ciemnego drewna: stojący zegar z wahadłem, kredens pełen szkieł i rodowej porcelany, centralnie ustawiony duży stół. Od kilkudziesięciu lat nic się tu nie zmieniło, nie zerwano nawet nadgniłej miejscami tapety. To ponure, przytłaczające muzeum oddzielił Lupa od publiczności cienką czerwoną żyłką i otoczył świecącą na czerwono ramą, jakby chciał ostrzec: „Uwaga! Pod napięciem!” albo utworzyć z tego stołowego pokoju więzienie, w którym zamknięto trójkę bohaterów. Więzienie w sensie fizycznym, ale przede wszystkim mentalnym.

Fizycznie w tej rodzinnej posiadłości utkwiły dwie siostry, aktorki – starsza, grana przez Agnieszkę Mandat i najmłodsza z tytułowego rodzeństwa, w którą wciela się Małgorzata Hajewska - Krzysztofik. Wrosły w schedę po przodkach i lokalny teatr, mimo że tę młodszą ewidentnie ciągnie w daleki świat. Siostry żyją razem, w napiętych stosunkach. Ich brat Ludwik, filozof, geniusz, przebywa w zakładzie dla psychicznie chorych. Tam mieszka, pisze swoje dzieła i mimo odległości dostarcza siostrom powodów do zmartwień i kłótni. Starsza koniecznie chce ściągnąć go z powrotem do domu, zjednoczyć rodzinę. Decyduje się zabrać brata ze szpitala na własną odpowiedzialność. Młodsza, twierdząc, że tamta poddaje się patologicznym wpływom i szantażom brata, oponuje. Ich dyskusja, momentami przeradzająca się w awanturę, stanowi pierwszą część spektaklu. Wyłania się z niej, na pierwszy, niedokładny rzut oka, niezbyt skomplikowany obraz relacji w tym rodzinnym trójkącie. W pewnym skrócie i uproszczeniu: postać Mandat, niczym Matka Teresa, empatyczna i troskliwa, zdaje się niemal bezgranicznie poświęcać bratu, stawiając go w swoim życiu na priorytetowej pozycji mimo, że cierpi na tym jej kariera teatralna. Ta grana przez Hajewską jest kreowana przez siostrę na nieczułą egoistkę, niesłusznie zrzucającą na rodzeństwo winę za swoje życiowe niepowodzenia. To jednak dopiero jeden wymiar scenicznego świata – szybka zmiana perspektywy następuje po pierwszym antrakcie, gdy na scenie pojawia się człowiek będący pretekstem i przedmiotem kłótni kobiet. Wraz z przybyciem Ludwika, granego przez Piora Skibę, na kreślonej w wyobraźni widza siatce uczuć i relacji między trójką protagonistów linie zaczynają gwałtownie gęstnieć i plątać się. Z minuty na minutę, z dialogu na dialog coraz trudniej jest ocenić, kto tu tak naprawdę kogo szantażuje, wykorzystuje, usidla i unieszczęśliwia i kto kogo najgorzej rozumie. Ba, może zaczniemy się nawet zastanawiać, kto tu tak naprawdę jest psychicznie chory…

Najpotężniejszym narzędziem w ręku reżysera są tu aktorzy – znakomicie dobrany i zgrany zespół Mandat-Hajewska-Skiba. Reżyser wykorzystuje ich możliwości tak efektywnie, że niewielu więcej środków potrzebuje, by dopełnić scenicznego dzieła. Charyzmatyczna trójka wykonawców sprawia, że scena tętni życiem – życiem wypełnionym goryczą, złością i wzajemnymi oskarżeniami, trudnym do zniesienia. Aktorzy bardzo realistycznie różnicują sposoby, w jakie ich postaci mieszczą w sobie chore uczucia, ich próby radzenia sobie z nimi. Skiba ironizuje, wybucha, wyzłośliwia się, dogryza, posuwa się do fizycznej agresji. Mandat na zaczepki i oskarżenia reaguje bardzo emocjonalnie, histeryzuje, awanturuje się płaczliwie, a czasem po prostu wychodzi trzaskając drzwiami, by zaraz powrócić w masce cierpliwej niani i udawać, że nic się nie stało. Stosunkowo najbardziej opanowana jest Hajewska, z nieodłącznym papierosem i kieliszkiem wina w dłoni. Czasem przez wiele minut trwa bez ruchu i milczy, czasem śmieje się sarkastycznie ze scen, które urządzają brat i siostra. Gdy się odzywa, padają z jej ust okrutne, naturalistyczne stwierdzenia podsumowujące życie rodzeństwa. To jej postać wydaje się być najbardziej realistycznie postrzegającą rzeczywistość osobą z tej trójki. To ona też zdaje się rozumieć Ludwika dużo lepiej niż gotowa przychylić mu nieba starsza siostra.

Ze świecą szukać tak świetnie zagranego spektaklu. Aktorzy, mimo lat przerwy w graniu „Rodzeństwa”, stanowią świetnie zgrany tercet, z podziwu godnym wyczuciem scenicznego partnera reagują na siebie bezpośrednio i fizycznie. Wydaje się, że żadne spojrzenie, mrugnięcie okiem, ruch ręką nie są przypadkowe. Mandat, Hajewska i Skiba uprawiają aktorstwo głębokie, intelektualne, jak najdalsze od taniej afektacji. To ostatnie ma szczególną wagę a w przypadku Piotra Skiby – grając niezrównoważonego psychicznie człowieka mógłby z łatwością popaść w banał i przesadę. Pod czujnym okiem Lupy zdołał tego uniknąć i odnaleźć w sobie autentyzm przeżyć Ludwika.

Większość ponad trzygodzinnego spektaklu ta trójka spędza za stołem, archetypicznym symbolem rodzinnej wspólnoty i sielanki, który tu drastycznie zmienia emocjonalne konotacje. To wokół niego rodzeństwo rozmawia, je, pali, kłóci się. Czasem któreś znika w kuchni czy na strychu, by zaraz znów dać się przyciągnąć magnetycznej sile muzealnego saloniku. To miejsce wessało ich jak wir i tę właśnie zniewalającą moc przyciągania rodzinnego obowiązku Ludwik obwinia za bierność i zgnuśnienie sióstr. Lupa pozostawiam resztę domu rodzeństwa poza zasięgiem wzroku widza. Wystarcza mu te dwadzieścia kilka metrów kwadratowych, by wtłoczone w nie trzy osobowości mogły zahipnotyzować publikę opowieścią o frustracji, goryczy, złości i złudzeniach, którym rzeczywistość nie dała rady sprostać.

„Rodzeństwo” zagrano w listopadzie w krakowskiej siedzibie teatru trzy razy, przy pękającej w szwach widowni. Spektakl nagradzano owacjami na stojąco. Na dwa tygodnie później zespół miał zaplanowane gościnne występy w hiszpańskiej Gironie. Kiedy możemy spodziewać się kolejnych pokazów w Polsce? To słodka tajemnica Mikołaja Grabowskiego i Krystiana Lupy. Kto zatem nie wykorzystał możliwości tym razem, może czekać na kolejną okazję następne siedem lat. Możliwe nawet, że w ogóle się jej nie doczeka.

Hanna Rudnicka
teatrakcje.pl
22 listopada 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...