Cmentarz wylanych uczuć

"Werter" - reż: Michał Borczuch - Narodowy Teatr Stary w Krakowie

Trudno ocenić nowe przedstawienie Michała Borczucha w Teatrze Starym -"Werter". Z pewnością, młody reżyser wypracował sobie własny, specyficzny, nieprosty, lecz intrygujący język teatralny. Przedstawia w swoich spektaklach postacie, żyjące niejako na krawędzi społecznego zrozumienia. Nie inaczej jest z postacią ikony doby romantyzmu, choć, żebyśmy nie złapali się w pułapkę- bohater nie jest czy nie chce być zrozumiany?

Spektakl rozpoczyna się od monologu Wertera (świetny Krzysztof Zarzecki), kierowanego wprost do widowni. Już na wstępie zostają przełamane sztuczne teatralne podziały- przez całe przedstawienie ma się wrażenie, że postacie celowo odgrywają przed nami swój prywatny życiowy teatr. Aktorzy popisują się, ustawiają się nieraz nienaturalnie frontalnie do publiczności, swoje wyznania wykrzykują ze znaczącą emfazą. Taki schemat prowadzenia postaci zaznaczony jest od początku. Werter uwodzi widza- gdy ten się do nas szelmowsko uśmiecha, nie sposób, by widz się nie zaśmiał, sam jednak także posiada względem siebie niemałą dozę dystansu. Mówiąc wyświechtane frazy o naturze czy miłości, uwydatnia ich nienaturalność, jakby grał nienasyconego życiowo młodzieńca, a nie nim był. Podobnie czyni wchodząca na podest w zbyt wysokich szpilkach Lota, dygocząc niestabilnie niczym mała dziewczynka w butach matki. Gdy mówi do Wertera „patrz, jaka jestem przeromantyczna” i beznamiętnie recytuje swój wiersz o potrzebie bliskości, już wiemy, że odczytanie tego utworu w schematycznych ramach czy próbach analizy postaci spełznie na niczym. Bohaterowie bawią się tekstem, widzami, swoimi uczuciami, ocierając się miejscami o farsę czy karykaturę swoich postaci. 

Pierwsze próby zarysowania Wertera są intrygujące, zastanawia nas, na ile bohater ma w sobie naturę romantycznego kochanka, na ile zaś jest to kostium czasów popkultury- wynikający z nudy, apatii czy niechęci pracy. To bardziej lekkoduch niż romantyk z przywiązaniem do wolności i beztroski, którego uosobieniem będzie natura. Czy jednak mowa o wnikaniu „w głębię kapusty” nie jest już pustym naśmiewaniem się z własnych frazesów? W takiej opozycji budowana postać jest jednak tylko do części przedstawienia, w której to następuje gwałtowne przełamanie konwencji. Jej złamanie zarysowane jest dość wyraźnie poprzez projekcję filmu - na łące wygłupiają się dzieci, zaś za nimi majaczy niczym industrialny postrach widmo dwóch nowohuckich kominów. Całe przedstawienie- choć w głównej mierze w rozmowach, to domyślamy się, że także ma to być opozycja podporządkowana charakterologicznie- zbudowane jest na podziale świata na naturę i cywilizację. Samo zestawienie w ten sposób osobowości jednoznaczne nie jest, choć wynika to z głębszego zawikłania postaci i niemożności rozstrzygnięcia- na ile jest w nich prawdy, na ile to wkomponowanie siebie w schemat. 

Temu podziałowi znaczniej podporządkowana jest scenografia. W pierwszej części oglądamy w niewielkiej odległości, ustawione na wysokim podeście, fotele i kanapy. To świat, z którego wywodzi się Werter, w którym czuje się pewnie. Błyszczy na scenie, biega, próbuje zaimponować publiczności i reszcie bohaterów, ma odwagę na zaczepne repliki. W drugiej odsłonie spektaklu, przestrzeń jest surowa, odsłania wszelką teatralną maszynerię, jest ogromna i ziejąca przerażającą pustką. Tutaj Werter gubi swoją zuchwałość, jest po stronie znienawidzonej przez siebie cywilizacji, to jakby droga, która musiał przejść w gonitwie za Lotą. W tym miejscu za (teatralne) sznurki zdaje się ciągnąć Albert i jego klika. Tutaj także rozmowy toczą się z inną już Lotą (w spektaklu występują 3 osoby, grające tę samą postać), rozdartą pomiędzy romantycznym kochankiem, a urbanistą. Nie jest to jednak Lota- zawadiacka i bezbronna dziewczynka, jaką wydawała się być w początku spektaklu. Oddala się od zlęknionego bohatera coraz bardziej, by zostawić go samotnego i przerażonego. 

Scenografia zmienia się po raz trzeci. Mamy tu do czynienia z wszystkimi postaciami Loty, ewolucją wzmaganego oddalenia i dystansu. Na ziemi listy, ułożone w regularnych odstępach. Wyglądające jak nagrobki koperty to istny cmentarz wylanych uczuć. To przewrotne nawiązanie reżysera do charakteru epistolarnej powieści. Przewrotności, a nieraz może bardziej wywrotności, jest tu więcej. Począwszy od ironicznego ubrania jednego z bohaterów- tandetnej odblaskowo żółtej narzuty na kształt fraka, przez niejasny stosunek Lota- Werter, wreszcie po przyczynę śmierci. I tu Borczuch nie jest jednoznaczny. Czy bohater zabija się, bo został odrzucony przez ukochaną? Czy poprzez „walkę z wiatrakami” przy próbie zakończenia działalności fabryki azbestu i powrotu na łono natury? Czy wyizolowanie w świecie, w którym próbował się- bezskutecznie- odnaleźć?

Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
7 listopada 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...