Cnota bezideowości
"Na początku był dom" - reż. Anna Augustynowicz - Teatr Wybrzeże w GdańskuSztuka Doris Lessing "Na początku był dom", którą w minioną sobotę na Scenie Kameralnej w Sopocie prapremierowo pokazał teatr Wybrzeże, trochę się od czasu jej napisania przykurzyła.
Trudno, żeby mogło nas dziś zajmować to, że angielscy bojowo nastawieni laburzyści sprzed pół wieku, zbiorowy bohater sztuki, zatrzymali się w politycznym rozwoju na etapie wojny domowej w Hiszpanii i Budapesztu z 1956 roku. Ale jest też w tej gorzkawej komedii pewna ponadczasowa sprawa, która zabrzmieć by mogła aktualnie. Tyle że w przedstawieniu, bardzo tradycyjnie wyreżyserowanym przez Annę Augustynowicz, wybrzmiała słabo.
Ta "ponadczasowa sprawa" rozgrywa się między dwoma pokoleniami, rodziców i dzieci, przede wszystkim zaś między Myrą (Dorota Kolak) i jej synem Tonym (Piotr Domalewski). Tony wrócił właśnie do domu po odbytej służbie w brytyjskiej armii i marzy mu się ich wspólne, spokojne życie. Widać, że dotąd nie zakosztował specjalnie relacji z matką, która biegała z jednej protestacyjnej manifestacji na drugą i zajęta zbawianiem ludzkości nie zajmowała się własnym synem. Ale Myra ma dla Tony\'ego całkiem inny pomysł na szczęśliwe życie. Co bowiem czyni człowieka szczęśliwym, według takiej jak ona nieznużonej córy rewolucji? Jedynie to, że jest wolny. Myra sprzedała zatem dom, po to, by Tony mógł pokosztować beztroskiej wolności. Tyle że Tony chciał od swej matki czegoś dokładnie przeciwnego...
Lessing pokazała w swojej sztuce konflikt dwóch pokoleń jako konflikt ideowców i bezideowców. Wydawać by się mogło, że w takim zestawieniu z góry wiadomo, kto jest lepszy. Ideowość to przecież cnota, a bezideowość to grzech. Tak, ale nie u Lessing. Nie tylko Myra, ale i pozostali podstarzali, dobiegający pięćdziesiątki lewicowcy opisywani są z dużą dozą sarkazmu. To ludzie z ideologicznymi klapkami na oczach, którym wydaje się, że zbawiają świat, a tak naprawdę nie mają pojęcia, na czym on polega. A poza tym skapcanieli już jakoś, zmieszczanieli, co z jakichś powodów stosuje się zwłaszcza do panów (Mike i Philip, nieprzekonujące role Krzysztofa Gordona i Mirosława Baki). A ich świętego ognia pokolenie dzieci nie ma zamiaru nieść dalej.
Bezideowość młodszych także ma swoje płaskie wcielenie - Sandy\'ego (Piotr Chys), syna przyjaciółki Myry, Milly (Joanna Bogacka), nastawionego wyłącznie na robienie kariery. Dwie pozostałe postacie, Tony i Rosemary (Emilia Komarnicka), łączy niechęć do wariactw starszych i pragnienie zwyczajności, wolnej od balastu takiej czy innej ideologii. Przecież "na początku był dom", najpierw idzie rzeczywistość, dopiero potem idee.
Mogłoby to wybrzmieć ciekawym konfliktem, ale nie wybrzmiało. Może dlatego, że tak mało tu pełnowymiarowych postaci. Myra Doroty Kolak to wariatka, tak samo zapalająca się w sprawach sercowych, jak i ideowych. Trudno nie poczuć do niej sympatii, mimo wszystko. Milly Joanny Bogackiej to kobieta w średnim wieku, która wie, czego chce od życia. Pozostali bohaterowie nie zaistnieli tak wyraźnie. Nie ma między nimi tych podskórnych napięć, które czuje się przy lekturze tekstu. Przez to sztuka brzmi jakoś słabo i głucho.