Co nas wzrusza
felieton Jerzego Stuhra- Ostatnio zaproponowano mi, żebym został dyrektorem festiwalu "Interpretacje" w Katowicach. Ale odmówię. Nie umiałbym nawet znaleźć tych "nowych" sztuk, a jeszcze odnaleźć w nich jakąś wartość? Byłem tam raz w jury, pamiętam, jakie przechodziłem męki!
Maria Malatyńska: Niemal "co chwilę" jedzie Pan lub wraca z Włoch, ale Wenecja niezbyt często bywa na Pańskiej trasie. A tyle się w niej dzieje! Lśnii zachwyca, rozpada się, tonie. Ale jednak Pan tam pojechał... Może odwiedził Pan polski pawilon na Biennale?
- Polski pawilon, gdzie przy wejściu rozdawali zatyczki do uszu, bo tak waliły decybele, że trudno tam było wytrzymać? To po co miałem tam iść? Przeczytałem w prasie włoskiej druzgocącą relację - to mi wystarczyło. Zwłaszcza że w Wenecji byłem prywatnie. Chodziłem śladami swych pierwszych tam pobytów, jeszcze z teatrem i z filmem na festiwalu... Mówiąc dokładniej, tę wędrówkę śladami wspomnień narzuciła moja żona. Przed wielu laty była tam na pierwszym swoim studenckim jeszcze, muzycznym stażu. I pewnie bardziej nawet niż ja miała tę potrzebę wspomnień.
Wracając do relacji prasowych po Biennale, to zwracały one uwagę na smutną zmianę, jaka zaistniała na linii sztuka - i jej odbiorcy. Taką, że nikt nikogo nigdzie już teraz nie wzrusza. A przecież sztuka powinna wzruszać!
Rozmawialiśmy tutaj niedawno o współczesnym obrazie teatru, gdzie już programowo nie ma żadnego wzruszenia, tylko prowokacja, polityka, z ostrym nokautem estetycznym i z założeniem programowym, by... walić między oczy.
Powiedziałem wtedy i podtrzymuję to, że ja się z takiego teatru "wypisuję". A film jeszcze tak nie mówi. Nawet potrafi usprawiedliwiać się wzruszeniem: można po prostu powiedzieć "popłakałam się w kinie" - i to jeszcze nie jest pejoratywne, nikt nikogo za to nie obśmieje i nie wykluczy "z towarzystwa". Jeszcze nie! Ale, żeby wyznać coś takiego po wyjściu z teatru - to byłoby teraz coś niespotykanego! Mnie w każdym razie tu wyobraźni brakuje!
Ostatnio zaproponowano mi, żebym został dyrektorem festiwalu "Interpretacje" w Katowicach. Ale odmówię. Nie umiałbym nawet znaleźć tych "nowych" sztuk, a jeszcze odnaleźć w nich jakąś wartość?
Byłem tam raz w jury, pamiętam, jakie przechodziłem męki! Wtedy zobaczyłem, że ten nowy teatr jest mi tak dalece obcy, że męczę się oglądając go, a co dopiero, gdy musiałem go ocenić! Pamiętam jedno z przedstawień naszej Mai Kleczewskiej i moją śliczną, młodą koleżankę, Ewę Skibińską, jak musiała się na scenie onanizować o... kant kanapy. Powiedziałem: Ewka, ja cię przepraszam, ale prawdziwie cierpię, oglądając coś takiego! Co z ciebie zrobili? Jesteś taką piękną kobietą, i tego nie chcę oglądać.
Takie środki "artystyczne" są całkowicie mi obce. Myślę, że i z tego powodu wciąż trzymam się filmu, bo tam widzowie nie wstydzą się jeszcze przyznać do wzruszenia! Ta sztuka jakoś jeszcze upoważnia do takiego odbioru. Może dlatego, że zawsze była "ta najmłodsza", trochę ludowa i jarmarczna, a zresztą najczęściej i tak była fabryką, a nie sztuką.
Inna rzecz, czy my, twórcy potrafimy tę zdolność wywoływania wzruszeń zachować. Ale ta sztuka, nasza też - ma teraz inne problemy. Niedawno, o czym pewnie pamiętamy, środowiska artystyczne protestowały przeciwko pomysłowi Ameryki, aby włączyć kulturę we wspólny rynek Europy i Ameryki. Według tego pomysłu, dobra kulturalne też miałyby być na wolnym rynku.
A przecież ten Hollywood nas zeżre! Nas i inne kinematografie europejskie, jak bywało w początkach lat 90., gdy walczyliśmy przeciw zalewowi produkcji amerykańskiej w europejskich repertuarach.
Głównie Francuzi się przed tym bronią. Pomysł powstał stąd, że połączenie sił ekonomicznych Ameryki i Europy jest jedyną obroną ekonomiczną przed Azją.
I to się zaczyna dziać. Jak Ameryka powie, że wprowadza wolny, swobodny przepływ ekonomiczny, to wszystko w to wchodzi, kultura też jest w pakiecie tej wspólnoty, a film przede wszystkim.
Ale już zaczynają się rozmowy, że film nie chce tu żadnego swobodnego przepływu i będzie się bronił. Jakoś trzeba znaleźć ten "ratunek dla Europy" i "obronę przed Chinami".