Co pamiętasz, Mary Page?

"Mary Page Marlowe" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Całe życie rozpisane na dziesięć krótkich scen. Każda z nich daje pewną wiedzę o całości, składającej się na egzystencję Mary Page Marlowe. Dobrze zrobiony spektakl "Mary Page Marlowe" Teatru Wybrzeże pozwala przyjrzeć się wybranym migawkom z życia tytułowej bohaterki. Pytanie tylko - po co?

Adam Orzechowski wystawił sztukę Tracy'ego Lettsa, poświęconą zwyczajnej kobiecie - Mary Page Marlowe, która u kresu życia przygląda się swojej przeszłości dosłownie (w osobie grającej najstarsze wcielenie bohaterki, Marzeny Nieczui-Urbańskiej, przez cały czas obecnej na scenie) i w przenośni. Za pomocą krótkich, kilku-, kilkunastominutowych scen poznajemy Mary Page w różnych etapach jej życia. Jak na mechanizmy pamięci przystało, zagłębiamy się w losy bohaterki, które nie podlegają stopniowaniu na ważne i mniej ważne. Nie ma tu też zachowanej hierarchii czasowej. Fakty we wspomnieniach przecież funkcjonują inaczej - z czasem nabiera się do nich dystansu, choć niekoniecznie tracą na znaczeniu.

Autor sztuki nie określa ich, ani nie komentuje. Przekazuje wiedzę o Mary Page za pomocą gęstych scenek rodzajowych, przybliżających nam życiorys bohaterki w wycinkach na tyle krótkich, by nie pozwoliły od razu zrozumieć jej działań i motywacji, jednocześnie na tyle długich, by obraz bohaterki z danego okresu jej życia był zrozumiały. Z tych wycinków, rozrzuconych przez pamięć niczym puzzle, układamy kawałek po kawałku opowieść o jej życiu, mając przy tym pełną swobodę interpretacji czy oceny.

Punktem wspólnym niemal wszystkich epizodów jest zagubienie, nieporadność granicząca z bezradnością. Przejawia się ona zarówno w kontaktach z mężczyznami, jak i z jej dziećmi, z którymi bohaterka nie potrafi stworzyć bliskiej relacji. Momentów, gdy Mary Page ma kontrolę (tak jest w przypadku 27-letniej Mary Page podczas bardzo śmiałej w spektaklu Teatru Wybrzeże sceny seksu ze swoim szefem) we wspomnieniach bohaterki jest niewiele.

Najbardziej jednak uderza nieporadność w relacji z dziećmi, których - jak bohaterka zauważa w pierwszym epizodzie - o zdanie się nie pyta. Wydawanie poleceń i nie liczenie się z ich potrzebami uniemożliwia porozumienie. Dlatego Mary Page traci najwierniejszych sojuszników i dryfuje przez swoje życie jak statek widmo, na pokładzie którego pozostało już tylko echo wspomnień. Jako sugestię odautorską, że losy bohaterki wpisane są w sztafetę pokoleń, odczytać można scenę z jej okresu niemowlęctwa i scenę z dzieciństwa, gdy mała Mary szuka wzorców. W dorosłym życiu najlepiej znaną formą ucieczki jest znieczulenie alkoholem.

To gęsty teatr psychologiczny, z misternie, bardzo dobrze utkaną dramaturgią poszczególnych scen. Duet reżyserko-dramaturgiczny Adam Orzechowski - Radosław Paczocha zadbał o to, by wszystkie epizody miały swój ciężar gatunkowy, a z pozornie nieistotnych rozmów konsekwentnie wyłaniał się obraz Mary Page.

Osiem aktorek i nieletnia Zuzanna Tynda (córka grającego w spektaklu Marka Tyndy) w swoich epizodach Mary Page wypada całkiem nieźle. To równo prowadzony i dobrze zagrany spektakl. Wyróżnia się Sylwia Góra-Weber, do której należy najważniejsza z ról - tytułowej bohaterki w najbardziej znaczącej scenie finałowej (choć dobrze wypada także w roli Lorny stawiającej młodziutkiej Mary Page karty). Dobre wrażenie pozostawia dojrzała i stateczna Mary Page w wykonaniu Marii Mielnikow-Krawczyk oraz przez cały czas obecna na scenie Mary Page-seniorka (Marzena Nieczuja-Urbańska). Zapada w pamięć również Katarzyna Z. Michalska w roli młodej, pozbawionej hamulców Mary Page u progu kariery.

Spory potencjał aktorski tkwi w debiutującej w tym spektaklu na scenie Wybrzeża Magdalenie Gorzelańczyk, choć rola nastoletniej Mary Page (i jej córki Wendy) nie daje większych szans na rozwinięcie skrzydeł. Bardzo wymagające zadanie dostała Zuzanna Tynda - dziewczynka upozowana na Maddie Ziegler naśladuje jej taniec z teledysku do piosenki "Chandelier", śpiewanej przez Się. Rola mężczyzn w spektaklu jest marginalna. Stanowią tło dla bohaterki. Poza synem Louisem (Bartosz Dwojakowski), zabawnie przedstawionym przez twórców spektaklu, w pamięć zapada dowcipnie grana przez Mirosława Krawczyka rola ostatniego męża Mary Page - Andy'ego.

W scenografii Magdaleny Gajewskiej dominuje charakterystyczny wzór kwietny zarówno na ceracie, kojarzący się z czasami naszych babć, ale nieprzypadkowo obecny w spektaklu na współczesnych meblach - kanapie narożnej, pościeli łóżka czy kabinie prysznicowej. To uniwersalna przestrzeń mieszkalna, pusta i zimna, wyprana z emocji. Taki też jest w pewnym sensie spektakl Adama Orzechowskiego. Reżyser przenosi chłód emocjonalny na poszczególne sceny, co daje efekt obcości i jakiegoś niewyrażonego, podskórnego bólu, ujawnionego przez Mary Page tylko raz, podczas krzyku wściekłości 12-letniej dziewczynki.

Pozostaje pytanie po co reżyser zaprasza widzów na blisko dwugodzinny seans traum i doświadczeń anonimowej kobiety. Co nam daje ta kobieca perspektywa i na ile jej historia jest uniwersalna? Jakie przesłanie za sobą niesie? Reżyser wszystko pozostawia historii, która aspirować może do miana wnikliwego dramatu psychologicznego. Nie wyłania się z niego jednak żadne istotne przesłanie czy morał, bo sztuka Tracy'ego Lettsa nie skupia się na problemach natury ludzkiej jak teksty Tennesseego Williamsa, tylko na wybranym człowieku. Razi całkowita dosłowność bardzo odważnej sceny erotycznej pomiędzy rozebranymi do naga Katarzyną Z. Michalską i Markiem Tyndą. Spektakl przyrównać można do ciekawego eksponatu w muzealnej gablocie, który z uwagą oglądamy przez kilka chwil, by pójść dalej.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
17 lipca 2017
Portrety
Adam Orzechowski

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia