"Co się stało? Co się stało? Żeby ja tak zdrowa była"

"Teatr, którego nie było" - reż. Piotr Tomaszuk - Teatr Wierszalin w Supraślu

Pomysł na wystawienie "Sędziów" Wyspiańskiego jest taki, że ich prapremiera odbywa się na zapleczu teatru, w garderobie Ludwika Solskiego, a w głównych rolach są ćmy, chłopiec na posyłki Solskiego Franio i sam Wyspiański - jako demiurg. Jednym słowem przedstawienie odbywa się w głowie Wyspiańskiego, któremu, w dopisanym przez Piotra Tomaszuka prologu, Solski odmawia wystawienia "Sędziów" na scenie krakowskiego teatru.

Spektakl ma kilka bardzo mocnych stron. Przede wszystkim sam pomysł. Preludium - czyli rozmowa Wyspiańskiego i Solskiego - bardzo dobrze wprowadza w temat "Sędziów", dzięki czemu mimo poważnych skrótów historia zabójstwa Jewdochy i śmierci Joasa jest później czytelna, i reżyser może swobodnie układać sceny. Zaczyna się bowiem akcja od końca i dopiero wkroczenie Sędziów rozpoczyna odtworzenie wypadków, w wyniku których ginie kobieta. Jest to jeden z bardziej atrakcyjnych sposobów przedstawiania historii kryminalnych. Kolejne walory spektaklu to role: Rafał Gąsowski jako umierający Wyspiański jest tak fizycznie podobny do swej postaci, że ma się uczucie obcowania z samym Wyspiańskim. Ma też w sposobie bycia podczas rozmowy z Solskim coś charakterystycznego dla Wyspiańskiego - mieszaninę oschłości i humoru. To wybitna rola Gąsowskiego, który potem, po wyjściu Solskiego, gdy zaczyna animować swój dramat, pokazuje swą ogromną sprawność jako aktor i umiejętność nadania wagi każdej scenie. Kolejna wspaniała rola to Monika Kwiatkowska, najpierw jako służący Franio, a potem - już w wyobraźni Wyspiańskiego - jako Jewdocha. Aktorka ma w sobie jakiś naturalny ładunek tragizmu, nie musi wiele robić, by wzbudzać w widzu wysokie napięcie emocjonalne. Porusza też Piotr Tomaszuk jako Ludwik Solski - tym razem jednak porusza swoim poczuciem humoru i zaskakującą vis comica. Jego portret Solskiego jako wydelikaconego, na typowy dla wielkich artystów sposób, kabotyna jest dowodem na myślenie pozbawione ograniczeń, bowiem Solski na zdjęciach wygląda zazwyczaj dość poważnie i godnie, jednak portret, który stworzył Tomaszuk wydaje się dużo bardziej prawdopodobny. Nie chodzi jednak o to, byśmy próbowali odtworzyć sposób bycia Solskiego - postać stworzona przez Tomaszuka to raczej suma wszystkich "Solskich", uniwersalny obraz tego typu wybitnych aktorów, kiedyś i być może dziś również. Kolejny zapadający w pamięć element to powtarzające się jak leitmotiv słowa służącej Fejgi, wygłaszane przez Solskiego: "Co się stało? Co się stało? Żeby ja tak zdrowa była". Jest to z jednej strony zabawne, bo Solski, któremu Wyspiański proponuje główną rolę Samuela, zgadza się żartobliwie tylko na zagranie roli służącej, która w całej sztuce wygłasza tylko tę jedną kwestię. Później, gdy spektakl zaczyna się rozgrywać w wyobraźni Wyspiańskiego, raz na jakiś czas rozlega się głos Solskiego wygłaszającego to jedno zdanie. Za każdym razem ta jedna kwestia: "Co się stało? Co się stało? Żeby ja tak zdrowa była" - brzmi niczym jakieś główne przesłanie sztuki. Dzieje się tak z wielu powodów: bo wygłasza je wybitny aktor, bo nabiera coraz większego tragizmu, bo pojawia się jako nieomal najważniejszy egzystencjalny głos jakiejś nadpostaci, która w oryginale jest w sztuce kompletnie nikim, a przecież ją też dotyka to wszystko, do czego doszło. To wspaniały, poruszający zabieg. A równocześnie, jak było wspomniane, bardzo zabawny.

Spektakl ma jednak dwie wady. Pierwsza to długość pierwszej części, czyli spotkania Wyspiańskiego i Solskiego w garderobie przed spektaklem. Jest ona za długa. Tekst jest bardzo dobrze napisany, ciekawy i zabawny, i jak było wspomniane, sprawnie wprowadza w spektakl, który ma nastąpić. Jednak w pewnym momencie idzie już na jałowym biegu. Druga wada spektaklu to element dekoracji. Na przodzie sceny stoją drzwi, są one czasem przesuwane w głąb, jednak większość spektaklu ta rama stoi na proscenium i po prostu zasłania wiele scen. Możemy oczywiście dorobić tu ideologię, że wiele rzeczy, na które patrzymy, jest przysłonięte, że nigdy nie widzimy całości zdarzeń itd. Jednak widz musi widzieć i koniec.

Te wady jednak nie zmieniają faktu, że "Teatr, którego nie było"a to wspaniały spektakl o tym, jak twórca po napisaniu jakiejś historii musi postaciom i historii dać zaistnieć, jak sztuka gdy już powstanie, gra się sama, nawet jeśli to jest tylko w wyobraźni jej autora.

Jagoda Hernik Spalińska
e-teatr.pl
21 sierpnia 2019
Portrety
Piotr Tomaszuk

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia