Co zrobiliście Woody'emu Allenowi?
"Bóg" - reż: Grzegorz Kempinsky - Teatr Miejski w Gdyni"Bóg" to doskonała jednoaktówka Woody Allena z 1975 roku. Jest odważna, podejmuje tematy powszechnie objęte tabu, zaskakuje swoim intertekstualnym żartem, ale i odnosi się do inteligencji widza.
Dzieło Allena to kpina z rzeczywistości i podanie jej w nawiasie. Autor podejmuje fundamentalne tematy naszej rzeczywistości, wyśmiewając się z nich i prowokując do zastanowienia nad działaniem współczesnej cywilizacji.
Grzegorz Kempinsky próbuje to dzieło przenieść na scenę Teatru Miejskiego w Gdyni. Nie bez powodu napisałam próbuje, ponieważ sztuka jest jedynie namiastką Allenowskiego tekstu i to mocno zmodyfikowaną, niekiedy podaną w ciężkostrawny i mało wyrafinowany sposób. Reżyser nadaje jej regionalnego charakteru, który naprzemiennie - dodaje uroku lub sprowadza inscenizację do poziomu taniej farsy. Przeniesienie sztuki z Broadwayu i osadzenie jej w gdyńskich realiach zaowocowało monotonną recytacją ulic czy dzielnic, znajdujących się w tym mieście. Tony awards zamieniono na Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną i dodano Chochoła z "Wesela" Wyspiańskiego. Niewiele z tych przeróbek daje efekt dla inscenizacji pozytywny. A szkoda, bo mogło być ciekawie, z lekką nutą trójmiejskiej rzeczywistości.
Tymczasem niektóre dialogi są niepotrzebne i rażą swoim idiotycznym "przekazem bez przekazu". Jednak pojawiają się też takie, które są zabawne i pozytywnie wpływają na odbiór dzieła. Trzeba jednak pamiętać, że mistrzostwo tkwi w umiarze i aby zastosować taki zabieg, należy sobie zdawać sprawę, kiedy taki element jest pożądany, a kiedy staje się zbędny i szpeci spektakl.
Inscenizacja jest mieszanką postaci rzeczywistych z fikcyjnymi. Schizokrates (Andrzej Redosz) próbuje napisać sztukę, w której ma wystąpić Kretynik (Bogdan Smagacki) - starożytny aktor starający się o nagrodę w konkursie dramatycznym. Świat bohaterów jest dualny - jak oni sami. To pomieszanie odrealnionego czasu ze współczesnością. Zabawa konwencją "teatru w teatrze" pozwala utworzyć obraz abstrakcyjny i często niejasny w swoim przekazie. Labirynt, w którym trzeba się odnaleźć, jest dość zawiły i niekiedy przytłacza ilością swoich chaotycznych szlaków komunikacyjnych.
Aktorzy robili co mogli - chociaż i w tym przypadku poziom był nierówny. Gra aktorska oscylowała między dwoma poziomami - dobrym albo zaledwie poprawnym. Po tej lepszej stronie znalazł się Andrzej Redosz, choć trudno jego kreację zaliczyć do wybitnych. Bogdan Smagacki, jako Kretynik, może i nie był tak dobry jak w roli Francoisa Pignon, ale i tak wyróżniał się na tle innych wykonawców. Uwagę przykuwał również Szymon Sędrowski (Chochoł), który główne zainteresowanie wzbudził dopracowaną stylizacją językową oraz poziomem energii.
Publiczności spektakl się podobał i niejednokrotnie nagradzała artystów gromkimi brawami. Aplauz i śmiechy można było zauważyć szczególnie w sytuacjach zabarwionych regionalizmami, które niewątpliwie publiczności przypadły do gustu.
W mojej opinii, w spektaklu Teatru Miejskiego, wielobarwny dowcip został zamieniony na farsową bieganinę. Zamiast skupić się na tekście, jego wydźwięku i przekazie, aktorzy są zmuszeni do pajacowania na scenie. Dialogi, często "drewniane", wcale nie wprawiły mnie w dobry nastrój. Co zostało z jednoaktówki Allena? Chaotyczne farsowe widowisko. Niestety tylko tyle.