Cokolwiek się stanie, 2011

"Cokolwiek się zdarzy, kocham cię" - reż. Przemysław Wojcieszek - TR Warszawa

Od premiery "Cokolwiek się zdarzy, kocham cię" Przemysława Wojcieszka minęło 6 lat. Ten niedługi okres w polskich realiach oddziela dwie różne epoki. W tym czasie nasz kraj przeszedł głębokie, strukturalne transformacje - galopujący wzrost gospodarczy oraz głęboką recesję; Polacy zdążyli przestać interesować się skokami narciarskimi, a zaczęli pasjonować się wyścigami Formuły 1 oraz narciarstwem biegowym z karabinem (!); przegraliśmy mistrzostwa świata oraz mistrzostwa Europy w piłce nożnej, siatkowej, ręcznej koszykowej oraz lekarskiej; zdążyliśmy wybrać dwóch prezydentów, skrytobójczo pozbyć się jednego, wybudować tuzin nowych stadionów i zamknąć połowę istniejących połączeń kolejowych

Z perspektywy spektaklu Wojcieszka jednak to wszystko ma niewielkie znaczenie. Historia opowiedziana w 2005 roku wciąż jest mocna i poruszająca. Miłość dwóch (warto dodać, w ramach prostackiej i seksistowskiej zachęty, że pięknych) dziewczyn z miejskich obrzeży pełnych dobrobytu wciąż ma w Polsce nieoficjalny, kontrkulturowy status. Podważa wysoką rangę dyskursu miłosnego, dominującego w naszej tradycji i współczesnej kulturze medialnej. Wciąż niewiele jest dzieł (kultury wysokiej, nie mówiąc o popularnej!), które odnosiłyby się do – powszechnego przecież – doświadczenia homoseksualistów spoza świata show-biznesu i wielkich pieniędzy. O ile doczekaliśmy się serialowych postaci homoseksualistów, będących przyjaciółmi głównych bohaterów w korporacyjnej Nibylandii (w której 30-letni prawnik ma nowy luksusowy samochód, mieszkanie o wartości 3 milionów peelenów oraz dużo czasu wolnego, zob. „Magda M.”) bądź w świecie wielkiej mody i biznesu (zob. „Brzydula”), o tyle wciąż brak jest reprezentacji mniejszości seksualnych w sielankowej i konserwatywnej scenerii naszych „Rancz”, „Plebanii” i „Blondynek”.

Sztuka Wojcieszka była próbą usunięcia tego braku. Niestety, z perspektywy roku 2011 widać, że też projektem niewykorzystanym… lecz przecież nie niewykonalnym. „Cokolwiek się zdarzy, kocham cię” daje instrukcje, jak to zrobić.

Przede wszystkim postacie u Wojcieszka są żywe – potrafią być zabawne i smutne; język, którego używają, jest językiem rzeczywistym, pełnym obrazowych metafor, przekleństw i ciętych dialogów. Nade wszystko jednak bohaterowie osadzeni są w prawdziwych realiach. Twórczość Wojcieszka daje to, czego tak bardzo brakuje polskiej kulturze i sztuce – adekwatności doświadczenia. Nie chodzi tu nawet o społeczne zaangażowanie (to u Wojcieszka oczywiście jest), ale o tworzenie obrazów współczesności, które coś z naszym życiem społecznym i ekonomicznym mają wspólnego. Oglądając sztuki i filmy Wojcieszka wreszcie widzi się osoby takie jak my – pełne sprzecznych ambicji, zirytowane sytuacją na rynku pracy i wychowane w tradycyjnych, zdrowych lub dysfunkcyjnych rodzinach.

„Cokolwiek się zdarzy, kocham cię” jest jednak nade wszystko zabawne i dobrze zagrane. Role Rafała Maćkowiaka oraz Eryka Lubosa są naprawdę przednio napisane i wykonane, publiczność śmieje się już w samym momencie ich wejścia na scenę. Roma Gąsiorowska i Agnieszka Podsiadlik grają wyraziście, umiejętnie balansują między powagą i humorem, liryzmem i wulgarnością. Warta odnotowania jest także muzyka (na żywo!) grupy Pustki. To dobry zespół grający dobrą muzykę. Doskonale sprawdza się jako ścieżka dźwiękowa, świetnie uzupełnia i wzmacnia emocjonalną siłę spektaklu.

Sztuka widziana z perspektywy kilku lat jest dobra, choć nie wybitna. Na pewno można zarzucić autorowi to, że chciał poruszyć zbyt wiele spraw. Wątek z bratem żołnierzem wracającym z Afganistanu jest co prawda ogólnie słuszny (no bo wojna najeźdźcza to zła rzecz, szczególnie taka, w której strzela się do dzieci wieśniaków), jednak kompozycyjnie wydaje się zupełnie zbędny. Dosyć zabawnie z kolei wypadają sekwencje przedstawiające slamy poetyckie. Jeśli moda na te improwizowane wieczorki liryczne faktycznie kiedyś istniała, to na szczęście udało mi się ją przeoczyć. Utopijna wizja poezji performatywnej, jako medium zdolnego do rozwiązywania głębokich problemów wykluczonych i wykluczanych grup społecznych, ma w sobie coś z Monty’ego Pythona (czy – aby być bardziej współczesnym – Mitchella i Webba).

„Cokolwiek się zdarzy, kocham cię” powinno zdecydowanie zostać zekranizowane. Jako dzieło poważne w treści, a jednocześnie prawdziwie zabawne w formie miałoby szanse przełamać dotkliwy we współczesnym polskim kinie podział na masowo oglądane żenujące komedie romantyczne oraz nieoglądane przez nikogo ambitne kino autorskie. Zamiast kolejnego filmu o potwornościach komunizmu lub cudach papieża, przydałaby się nam wszystkim taka lekka i zabawna, a zarazem poważna komedia prawdziwie romantyczna.

Filip Konopczyński
ksiazeizebrak.pl
19 marca 2011
Teatry
TR Warszawa

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia