Commedia alla polacca, czyli Goldoni dla amatora
"Sługa dwóch panów" - aut. Carlo Goldoni - reż. Paweł Aigner - Nowy Teatr im. Witkacego w SłupskuSłupski „Sługa" to przedstawienie zaskakujące, nieoczywiste, inscenizacja poniekąd ryzykowna, bo idąca pod prąd wielu dotychczasowym próbom. Bardzo polska, rzec można, z uwagi na nowy, mocno uwspółcześniony przekład Pawła Piotrowskiego, oraz gigantyczną wręcz liczbę uzupełnień tekstu oryginalnego, filtrowanych przez nadwiślańskie klimaty roku 2024.
Te dygresje to niechybnie najbardziej charakterystyczna cecha metody reżyserskiej Pawła Aignera, proponującego widzowi teatr, toutes proportions gardées, totalny, gdzie na pierwszy plan wysuwa się troska o satysfakcję widza, a ściślej mówiąc o dobrostan jego przepony, uruchamianej co chwila w parkosyzmach niepohamowanego śmiechu. Mamy tu więc ogrom przywołań z przebogatego spektrum – od Dudy (wiadomego) do Danusi (Jurandówny), a między nimi mieszczą się kpinki z Coelho, cytaty z wielkich teatru i kina, i... Łatwiej byłoby wyliczyć czego tam nie ma zresztą, konkludując – jest urok klasyki i powab kiczu w jednym. Momentami trzeba spojrzeć na zawisły nad sceną neon z tytułem przedstawienia, przypominający w jakich dramaturgicznych ramach się znajdujemy, jakby reżyser obawiał się, że może coś pominąć z szeroko rozpostartego wachlarza (Carlo się kłania!) swoich skojarzeń, czy też może strumienia świadomości.
Paweł Aigner proponuje teatr ludyczny, momentami wręcz jarmarczny, w którym twardo rządzi naturalizm i rubaszność, dając przedstawienie dynamiczne, dobitne, grane w niesamowitym tempie, według sprawdzonej recepty Hitchcocka, gdzie trzęsienie ziemi, a jest nim zdecydowanie zawiązanie akcji, to ledwie początek nieustannego wzrostu napięcia percepcyjnego. Jest to inscenizacja odważna, kolokwializujac - jazda bez trzymanki i po bandzie, bywa że poza nią, obficie korzystająca z przewag parafrazy, prymatu pastiszu i parodii, żonglująca konwencjami i estetyką. Szalona, bez dwóch zdań, bez granic i bez umiaru. Otrzymujemy, używając gastronomicznej, jakże na miejscu w tym kontekście, nomenklatury, danie teatralne w formie drobno posiekanej sałatki, lub klasycznej bajaderki, będące próbą spojenia trudno zdawałoby się przystawalnych składowych. To homo ludens triumfujący, na scenie i na widowni, ale i weneckie, krzywe zwierciadło do przejrzenia się – dane tyleż aktorom, co i widzom.
Warto zwrócić uwagę na kilka epizodów, dobitniejszych niż inne przykładów wspominanej metody, owej estetyki melanżu. Weźmy choćby feministyczno-ekologiczną tyradę Smeraldiny przed antraktem; misz-masz kuchni europejskich w wizjonerskim ujęciu Truffaldina; etiudę o przygniatającej potędze tradycji kuchni polskiej podaną w rytmie mazura; przywołującą na myśl „Zaklęte rewiry" kelneriadę, czyli chaos kuchenno-restauracyjny; a także, crème de la crème, scenę w której wydobyta z kulisy inspicjentka podaje aktorowi kolejne narzędzia mordu.
Mocną stroną inscenizacji są zjawiskowe kostiumy autorstwa Zofii de Ines, znakomicie uwypuklające przenikanie się klasyki i współczesności, choćby w postaci Brighella, gdzie skórzany strój z nabitymi ćwiekami, przy odrobinie wyobraźni skrzy się zdobnym przebraniem wiadomego karnawału, lub w kostiumie Truffaldina – uwydatniającym ponadczasowość sztafażu arlekina.
Wreszcie aktorstwo. Na pierwszym planie błyszczy Dominik Nowak. Jego Pantalone to koronkowa robota, tytan wulkanicznej ekspresji, wszędzie go pełno, niestrudzonego w jakże ludzkiej chęci wyłożenia swojego na wierzch. Ten wenecki kupiec to tyran i skąpiradło, skoncentrowany na zaspokajaniu ego i napełnianiu trzosa, a Nowak konsekwentnie kreuje tę kompulsywność, ponadczasową cechę każdego człowieka czynu. Wieczór należy także do Katarzyny Pałki w roli Beatrice Rasponi, trudnej, dwoistej, wymagającej natężonej uwagi interpretacyjnej. To postać jakże prawdziwa, bo któż nie jest co najmniej dwulicowy, a aktorka, zdająca się nie mieć słabych dni na scenie, uważnie buduje tę dialektykę. Wreszcie Jakub Firewicz w roli tytułowej. Jego Truffaldino to kreator zamieszania, bohater gargantuiczny, wiecznie głodny - sensu stricte i sensu largo, można w nim, w sporej mierze, dostrzec cień Falstaffa i Sganarela, pogodnie rozpamiętujących złożoność i złośliwość świata.
Trzeba też wyróżnić Jowitę Kropiewnicką w brawurowej, szczególnie we wspominanym już kazaniu antycypującym antrakt, roli Smeraldiny. Warte uwagi są kreacje: Piotra Napierały jako rozemocjonowanego i niestałego Silvia, Krzysztofa Kluzika w roli wszystkim zdziwionego i wiecznie zaskoczonego Doktora Lombardiego oraz imponującego karczemnym dystansem Igora Chmielnika, jako Brighelli.
Ta inscenizacja nie pozostawi nikogo obojętnym, to rzecz pewna jak to, że (prawie) każda ludzka interakcja wpadnie wcześniej czy później, w ciąg niechcianych komplikacji, tak świetnie opisany przez Goldoniego, Wenecjanina z urodzenia, który do 30. roku życia był wziętym prawnikiem, co to nagle, z jakąż dla włoskiej komedii i światowej klasyki korzyścią, porzucił salę sadową na rzecz teatralnej. Co Temida straciła, Talia zyskała. Był bowiem niezaprzeczalnym mistrzem słownej szermierki, który na progu wieku średniego trzeźwo skonstatował szanse na nieśmiertelność i dokonał prawdziwie dobrej (a to wielka rzadkość wtedy i teraz) zmiany. „Sługa" słupski jest bowiem przedstawieniem wielowymiarowym - slapstickowym, standupowym, kabaretowym, farsowym i groteskowym jednocześnie, balansującym na granicy, nieraz przekraczanej, dosłowności i kolokwialności. To przedstawienie można pokochać lub znielubić, tertium non datur.
Jest tam dużo Goldoniego i tyleż Aignera, więc warto się do Nowego wybrać, aby tę proporcję ocenić we własnym sumieniu i śmiejącej się duszy. Jeśli ktoś szuka kanonicznej inscenizacji, może być zawiedziony, odczytując tę próbę jako pretekst do niekończącej się beki, gdzie lekkość i finezja tekstu ulatują. Dla innych ów swoiście zdekonstruowany tekst będzie świetnym wyborem na wieczór uciech wszelakich.
Tak – to wenecki klasyk nie dla każdego, Goldoni dla amatora...