Córy czystości, synowie rozpusty

"Córeczki" - reż. Małgorzata Głuchowska - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Wybierając się na "Córeczki" do Teatru Dramatycznego długo zastanawiałam się jak Dzienniki Zofii Nałkowskiej z lat 1899-1905 zostaną przetłumaczone na język współczesnego teatru. I choć nie były one jedynym źródłem inspiracji dla reżyserki Małgorzaty Głuchowskiej, to właśnie opowieść o młodzieńczych latach pisarki staje się klamrą kompozycyjną spektaklu

Przeglądając Dzienniki natrafiłam we wstępie Hanny Kirchner na bardzo istotne zdanie, którym można opisać nie tylko tekst Nałkowskiej, ale także sam spektakl: „jest [on] kroniką gorączkowych poszukiwań formuły osobowości własnej, modelu, który z podsuniętych przez epokę konwencji tworzyłby jakość indywidualną i odrębną”. Takie są zapiski pisarki, takie było główne założenie spektaklu. Tylko gdzieś po drodze czegoś zabrało, coś zginęło.

Poza Nałkowską Głuchowska sięga m.in. po Colette, teksty Stanisława Przybyszewskiego, Wacława Nałkowskiego czy poezję Marii Komornickiej. Spektakl od początku ma zaskoczyć widza nietuzinkowością. I o ile pierwsze 10 minut trzyma w napięciu i zaskakuje, kolejne minuty prowadzą do wielkiego rozczarowania.

Wycieczkę po młodopolskich cierpieniach rozpoczynamy w przedsionku warszawskiej kawiarni (w tym konkretnym przypadku Cafe Kulturalna), gdzie swoje przemówienie rozpoczyna Wacław Nałkowski (Henryk Niebudek). Właściwa scena jest zasłonięta pluszową kotarą, jednak nawet z najdalszego kąta widzimy, że za nią coś się dzieje. Już za chwilę trafimy do świata pełnego rozterek, poezji, młodości i absyntu. Widzowie jak potulne baranki podążają za zmianą jaką reprezentuje świat za kotarą, pozostawiając stary ład (Nałkowski) samemu sobie. Nikt już nie chce słuchać pozytywistycznych wywodów. Widownię ojca przejmuje córeczka.

A w zasadzie córeczki, bo Zofię zagrały cztery dziewczęta – bloggerki: Agnieszka Hajkiewicz, Lan Pham, Kasia Wąsikowska i Kasia Zimowska. Wybór amatorek do tej roli zapewne miał dodać świeżości. I pewnie tak by było, gdyby nie to, że odniesień do historii dziewczyn było tak mało. Cały spektakl oparto na tekście młodej Nałkowskiej, prawie całkowicie porzucając doświadczenie i bolączki trapiące dzisiejsze piętnastolatki. Jak mamy dokonać porównania? Jak mamy odnaleźć analogię między Zofią, a współczesną córeczką, kiedy szkolna maniera recytowania tekstu przesłania całkowicie naturalną ekspresję złości? Nie wierzę w to, że dzisiejsze piętnastolatki nie mają w sobie tej goryczy, którą obdarza nas Nałkowska w Dziennikach. Gdy słyszę tak bardzo wyczekiwane: „Jestem bloggerką…” czuję się zawiedziona. Rezygnacja i bezsilność zostają wykrzyczane przez megafon. Docierają do mnie, nie jako przejmujący i desperacki krzyk, ale jako irytujący dźwięk, który sprawia, że mam ochotę zatkać uszy. Nie jestem pewna czy o taki efekt chodziło.

Konstrukcja pozostałych postaci też nie zachwyca. Przybyszewski okazuje się bezpłciowym histerykiem, jego żona nie przypomina posągowej piękności, młodzi dekadenci, to nic innego jak grupa z prowincjonalnego cyrku. Wszystko to jest niesamowicie groteskowe, odrzucające, nie ma w tym niczego magnetyzującego. Ten sposób przedstawiania poszczególnych scen nie wnosi nowej jakości do gry aktorskiej, a oglądając ją miałam wrażenie, że jest ona bardzo szkolna. Zwłaszcza w miejscach, gdzie nie powinna, bo od strony dramaturgicznej była naprawdę dobra (scena między Przybyszewskimi).

Oczywiście, są momenty zapierające dech w piersiach – scena o Szale Podkowińskiego, gdzie szał Jana Augusta Kisielewskiego/Szalonej Julki (Piotr Polak) przyprawia o gęsią skórkę nawet ostatnie rzędy. Przeraża i napawa lękiem Maria Komornicka (Joanna Drozda). Gdy wyłamuje sobie zęby i snuje smutną opowieść o zbuntowanej Alli. Nie sposób znaleźć widza, na którym nie zrobiłoby to wrażenia. Właściwie, to ta jedna opowieść Komornickiej mówi więcej o nieszczęściach młodości niż kilkanaście wykrzyczanych fragmentów z dziennika. Bo Dziennik z lat 1899-1905 to nie krzyk to wg słów samej Nałkowskiej, „wrażenie [które] odbieram jako ból – ból nieustanny wieczny. [...] Nie wiem, o co mi chodzi, ale to jest cierpienie”. I tego cierpienia zabrakło wśród zbyt głośnych megafonów.

Aleksandra Reczuch
Teatrakcje
11 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia