Crime of Passion
"Fedra" - reż. Grzegorz Wiśniewski - Teatr Wybrzeże w SopocieSpektakl Grzegorza Wiśniewskiego to przejmująca opowieść o ludzkiej naturze. "Fedra" Jeana Racine'a - dramat namiętności i przeznaczenia - w gdańskim Wybrzeżu to zaskakująco minimalistyczna inscenizacja, jej ascetyzm jest przemyślaną strategią pozwalającą w pełni wybrzmieć tekstowi o zakazanej miłości Fedry do pasierba Hipolita.
Potężne, stalowe ściany okalające scenę z trzech stron tworzą obszar zniewolenia. Pomysł Mirka Kaczmarka (przypomina nieco atmosferę "Orestei" w reżyserii Jana Klaty ze Starego Teatru w Krakowie) zdradza, że znajdujemy się w momencie tuż przed katastrofą. Dla trójmiejskiej widowni rdzawa kolorystyka niemal od razu przywołuje kontekst Stoczni Gdańskiej czy Europejskiego Centrum Solidarności, jednak w spektaklu nie ma odniesień, które pozwoliłyby odczytywać go przez pryzmat lokalności (co jednak nie unieważnia takich interpretacji). Okaże się, że rzekoma rdza jest zaschniętą krwią, co wzmacnia wrażenie opresji, od początku ciąży nad bohaterami niczym fatum. To przeczucie okaże się tym bardziej zasadne, gdy zwróci się uwagę, że potencjalne narzędzia zbrodni przez cały czas są na wyciągnięcie ręki. Ukryte pod formą nietypowego instrumentu - na półokrągłym stojaku, niczym dzwony rurowe, wisi kilkadziesiąt rzeźnickich noży, a dźwięk ich ostrzenia powraca jako jeden z nielicznych elementów budujących przestrzeń akustyczną przedstawienia (muzyka Agnieszki Stulgińskiej). Szkicowo, bez dosłowności kreślona inscenizacja nieustannie operuje estetyką kontrastu.
Na stronie internetowej Teatru Wybrzeże umieszczono ostrzeżenie o "bardzo głośnych efektach muzycznych". Już w pierwszej scenie przekonujemy się o zasadności uwagi, spektakl otwiera wściekłe solo Hipolita (Jakub Nosiadek) na perkusji. Ta głośność jest fizjologicznie niewygodna i powoduje niemal drżenie krzeseł na widowni. Po ogłuszeniu długa cisza wydaje się tym intensywniejsza, pozwala skupić się na Fedrze stojącej w tyle pustej sceny. W kolejnej premierze gdańskiego teatru z udziałem Katarzyny Figury na jej rolę nakłada się prywatny, gwiazdorski wizerunek aktorki. Jako królowa wkracza drobnymi, powolnymi krokami, niemal sunie po scenie w powłóczystej, atłasowej sukni, w butach na koturnach, duże, przeciwsłoneczne okulary przysłaniają twarz. Wizerunek i zachowanie pozwalają odbierać ją jako niedostępną i posągową. W skupieniu podsłuchuje rozmowę pasierba z Teremensem (Michał Jaros) i dopiero wtedy okazuje się, że Fedra skrywa potężne emocje. Prawdę o tragicznej miłości wyjawia jedynie przed powiernicą-piastunką, która w interpretacji Wiśniewskiego łączy w sobie podwójność - jest Enonem (Krzysztof Matuszewski), mężczyzną w kobiecym stroju. Taki pomysł pozwala przenieść oskarżenia o intryganctwo z kobiet na mężczyzn (fatalny finał to przecież zasługa pomysłu Enona), ale też przywołuje motyw potrzeby oparcia na "męskim ramieniu". Fedra znajduje w Enonie przyjaciela i właśnie dlatego w przypływie szczerości zrywa z dotychczasowym wizerunkiem świeżo upieczonej królewskiej żony, z impetem rozrywa sznur pereł (symbolicznie przywołując w ten sposób przyszłe łzy). Ogałacanie się ze złudzeń co do miłosnego spełnienia znajduje odzwierciedlenie w jej kostiumie (w kolejnej scenie powróci w halce, a w finale - naga, choć na ciało narzuci foliowy płaszcz).
Motyw kazirodczej miłości macochy do pasierba jest przedstawiony w sposób nietypowy. To wina (choć - jak dalej wyjaśnię - być może zasługa) Jakuba Nosiadka, który nie znalazł przekonującego pomysłu na postać. Wściekłe muzyczne solówki stają się formą zwrócenia na siebie uwagi, dzięki którym poznajemy, wydawać by się mogło, wrzące w nim emocje, jednak w miarę rozwoju akcji jego gniew okazuje się fasadowy, a sama postać - nijaka. Najnowsze tłumaczenie Antoniego Libery respektuje rytmikę wiersza, ale język nie brzmi koturnowo, jest niemal naturalny, co znacznie ułatwia budowanie współczesnej inscenizacji. Niemniej wiersz ujawnia braki dykcyjne Nosiadka. To wszystko sprawia, że miłość Fedry nie tylko ma wymiar kazirodczy, ale również wymykający się logice. Trudno bowiem zrozumieć, co dojrzałej, przepełnionej pasją kobiecie mogło zaimponować w tak pogubionym młodzieńcu (żeby nie powiedzieć chłopaczku, bo przyjmowana płaczliwa mina przywołuje właśnie takie skojarzenia). Skąd żar - kapitalnie, niezwykle przekonująco przedstawiony przez Figurę - który sprawia, że Fedra przy pasierbie jest silna i krucha zarazem? Trudno odpowiedzieć, skoro w wykreowaniu męskości czy nieokrzesania Hipolita (w ten sposób opisuje go macocha) nie pomaga nawet fizyczność aktora, czyli nieustannie eksponowana atletyczna sylwetka. Nie wykluczam jednak możliwości, że odwołanie do znanego motywu irracjonalnego ulegania miłości jako ślepej i zwodniczej żądzy jest celowe, co tym silniej wydobywa tragizm Fedry jako ofiary obsesji.
Spektakl podejmuje również temat emancypacji kobiet, kreśląc na drugim planie intrygującą, niejednoznaczną relację. Ateńska księżniczka więziona w domowym areszcie przez Tezeusza (Marek Tynda), wobec nijakiego Hipolita, szybko ujawnia przebiegłość i z ofiary staje się oprawcą. Choć co jakiś czas powraca nagranie z offu "Let me free", to właśnie Arycja (Katarzyna Dałek) prostymi, uprzedmiotawiającymi gestami, ale i świadomością własnych atutów, potrafi zwieść a potem zniewolić, zafascynowanego nią młodzieńca. Hipolit bezrefleksyjnie lekceważy lojalność wobec ojca, podąża za głosem serca, nie dostrzegając, że bohaterka tak naprawdę nie jest nim zainteresowana - łączy ją homoerotyczna relacja ze służącą Ismeną (Agata Woźnicka). Choć między kobietami nie dochodzi do dosłownego spełnienia fascynacji, scena zakładania kostiumu aż kipi od erotyzmu. Para kobiet została naznaczona estetyczną odmiennością: ekstrawaganckimi, gotycko-skórzanymi kostiumami, ciężkimi butami na potężnych platformach czy futurystycznymi fryzurami pełnymi wsuwek (dwa ostatnie elementy należą tylko do Ismeny). Warto zwrócić uwagę na charakteryzację Arycji: twarz pokryta dużą ilością białego pudru, przez co brwi stają się niewidoczne, a gdy w kolejnej scenie (świetnie!) zaśpiewa arię Ducha Zimna z opery "Król Artur" Henry'ego Purcella, skojarzenia z Klausem Nomi stają się oczywiste. Powracające prośby o uwolnienie ("Let me free") okazują się przewrotnie spełnione, skoro Arycja zaśpiewa: "Let me, let me,/ Freeze again to death!".
"Fedra" wystawiona po raz pierwszy w historii Teatru Wybrzeże (na Scenie Kameralnej w Sopocie) staje się współczesnym odczytaniem nieprzemijającej prawdy o ciemnych stronach natury człowieka, odsuwając na dalszy plan dramat polityczny. Przedstawienie pozostaje dobrą (choć nieco bezpieczną) propozycją dla fanów klasyki. Duża w tym zasługa wyraziście wykreowanych ról kobiecych (ale ciekawe postaci tworzy też Matuszewski i Tynda) oraz braku rutyny w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego.